Współczesne czasy skłaniają do zadumy nad fenomenem życia, gdyż jego smak jest mocno wyczuwalny w atmosferze strachu związanego ze śmiercią.
Nie będę pisał o skutkach tego lęku i skupię się na samym życiu, a przede wszystkim na tym, jak ono powstało na Ziemi będącej elementem wszechświata, który w naszym mniemaniu wydobył się z nicości w tak zwanym Wielkim Wybuchu. Koncepcja taka ma swoje usprawiedliwienie bowiem ludzkość „zafiksowała się” na filozoficznej koncepcji pustki (coś takiego w naturze nie istnieje), która miała poprzedzać powstanie owego wszechświata, wypierając wprawdzie prosty, ale moim zdaniem trafny pogląd, że istnieje on od zawsze na zawsze.
Staliśmy się zatem jego centrum, odnosząc do swojej emocjonalnej percepcji i oceniając ze swojej perspektywy naturę, której nadal nie jesteśmy w stanie zbadać. Jeżeli bowiem wszechświat nie ma krańca (nie kończy się gdzieś) oraz nie potrzebuje początku, ani końca pod względem czasu, bo takie pojęcia są charakterystyczne dla życia biologicznego, to nie da się go objąć żadną kwerendą.
Niegdyś istniała idea, że świat posiada swoje naturalne granice. Obecnie uznaje się, że przestrzeń i czas owych granic nie posiadają, ale materii nadal nadaje się podobne ograniczenia. Dostrzeżona zatem i opisywana przez ludzkość cielesność ma być ową jedyną rozszerzającą się „całością”. Uważam, że nasze o niej wyobrażenia, nadal kształtowane są przez ideologie. Od czasów starożytnych koncepcje teologiczne dotyczące genezy życia były mocno obecne w filozofii i nazywamy je kreacjonizmem. Zakłada on, że człowiek, jak i wszelkie istnienie, zostało definitywnie stworzone przez Boga. Pojawia się tu koncepcja domniemanego początku, a przede wszystkim formy dokonanej, która to dla nas jest przeszłością. Ja jednak uważam, że jako "nicość", z której wyłania się byt, można traktować jedynie przyszłość, a nie przeszłość.
Rozumienie boskiej kreacji, osadzając ją jedynie w przeszłości, było dość uproszczonym spostrzeżeniem zważywszy, że jako ludzkość, oceniamy tylko to, co możemy dostrzec z perspektywy człowieka. Rodzimy się i umieramy i tak jak my, tak i świat powinien był się kiedyś narodzić. Dobrą wskazówką jest zatem to, że jutro, które jest hipotetyczną przyszłością, pojutrze będzie już przeszłością. W boskim wymiarze przyszłości nastąpi ono z pewnością, ale fakt zaistnienia dla indywidualnego bytu, nie jest do końca pewny. Prawdopodobnie stało się to powodem rozumienia kreacji jako przeszłości, podczas gdy jest ona właściwie przyszłością.
Jeśli zatem chcielibyśmy światu przypisać jakiś jego początek, to mógłby on być jedynie wiecznym początkiem, czyli „stającym się” od zawsze - na zawsze. I ta właśnie przemiana, owo „stawanie się”, jest dla mnie najistotniejszym aspektem wszechświata. Zatem świat „staje się” nieustannie i w tym stawaniu przejawia się boski koncept przyszłości, bo powtarzam za starożytnymi: „jeśli istnieje ruch, to istnieje sprawca tego ruchu”. My zaś stajemy się jego skutkiem. Nie tylko ja tak twierdzę.
Zatem jeśli coś było przed czymś, to przed światem była, jest i będzie jego przyszłość.
Kreacjonizm obowiązujący od wczesnego średniowiecza do XIX w. w naukach biologicznych „sfalsyfikował się jako „prawda”, ustępując miejsca innym teoriom, ale dzisiaj nadal istnieje jako „inteligentny projekt” i z tej pozycji jest dla mnie ciekawy, jako myśl teologii natury.
Dla ludu religia jest prawdą, dla mędrców fałszem, a dla władców jest po prostu użyteczna.
Seneka Młodszy
Topniejąca od XVIII w. dominacja arystokracji, której rolę coraz bardziej przejmowała burżuazja przemysłowa, rodząca się inteligencja oraz aparat urzędniczo-polityczny, spowodowała, iż otworzyła się przestrzeń dla innych nowych koncepcji. Arystokrację cechowała bowiem dążność do utrzymania status quo swojej uprzywilejowanej pozycji, a pamiętajmy, że sama stanowiła promil społeczeństwa, w którym się znajdowała. Naturalnym zatem dla tej warstwy było kształcenie się i równoczesne blokowanie dostępu do wiedzy pozostałej ludności w feudalnym systemie, gdzie człowiek spoza tej warstwy był w istocie jej klientem, a większość ludności, nazwijmy to wprost, niewolnikami owej grupy. Pomimo odejścia od starej „prawdy”, w sferze naszych wyobrażeń pozostał jednak ów początek, związany niegdyś z boską praprzyczyną, jako istotny element nowej kosmologii, czyli Teorii Wielkiego Wybuchu. Jest on zatem, moim zdaniem, reliktem teologii w pozornie obiektywnej nauce, która deklaruje wyższość wiedzy nad wiarą i stara się strącić pojęcie Boga w niebyt, wierząc, co ciekawe, w rozum.
W XIX i XX wieku rozpowszechnił się darwinizm i neodarwinizm, które zakładają tak zwaną koncepcję doboru naturalnego w procesie walki o byt, przy czym neodarwinizm koncentruje się na genotypie i fenotypie organizmów. Darwinizm zaś wpływa na inne nauki i myśl poza samą biologią. Zaistniał bowiem w naukach społecznych i ekonomii.
W naukach społecznych poczesne miejsce zajmuje eugenika, zdefiniowana przez kuzyna Darwina, Francisa Galtona w 1869 r., czyli w czasach, gdy w oczach silnego imperium, podbity Indianin, Afrykańczyk czy Hindus - nie zasługiwał na bycie równym. Co ciekawe, przypomina ona wcześniejsze rozrządzenie się w obrębie społeczeństwa statutami rodzinnymi przez arystokrację, a jako koncept istniała już od starożytności. Zakłada ona zniwelowanie stosowanej w społeczeństwach pomocy słabszym, aby tworzyć coraz bardziej doskonałego człowieka, tak jakby bytował on w bezwzględnym otoczeniu, gdzie liczy się jedynie siła, a współczucie nie odgrywa już tak istotnej roli. Tu należy się wtręt mówiący o tym, że obecnie siłę traktować można jako odporność organizmu na bakterie i wirusy, a więc możemy z eugeniką mieć do czynienia. Oznaczałoby to, że prawdopodobnie odwracany jest proces humanizacji, towarzyszący niegdyś rewolucji przemysłowej. Ułomność eugeniki, posiadającej negatywne konotacje, między innymi dlatego, że stosowali ją naziści, widzę w tym, że ponad 90% gatunków, które występowały na ziemi w procesie rozwoju życia, obecnie już nie istnieje. Uważam zatem, że jej zwolennicy nie rozumieją, że podobny los może podzielić ludzkość, a następny „doskonalszy” etap rozwoju życia może zaistnieć już nie w stosunku do formy biologicznej, ale przy udziale robotycznego ciała, posiadającego sztuczną inteligencję. Jeśliby tak się stało, człowiek będzie postrzegany przez nią tak, jak my postrzegamy małpy. Czyli staniemy się najbardziej bliskim owej sztucznej inteligencji gatunkiem w procesie ewolucji. Ewolucji, w której jako byt biologiczny, sami jesteśmy skutkiem ruchu, a więc mechaniki kosmosu. Moim zdaniem, to jego specyfika wpływa na proces rozwoju życia. Pamiętajmy jednak, że na pewnym etapie historii ludzkość odrzuciła swoje związki ze światem zwierzęcym. Dla sztucznej inteligencji takie zerwanie związków z ludzkością stanie się zatem jak najbardziej naturalne. Ciekawe, czy sztuczna inteligencja przejmie od ludzkości niesławną teorię ras? Jeśli będzie posiadać zróżnicowane robotyczne ciało, to zapewne tak. Jeśli nowa eugenika związana będzie z manipulowaniem przy genotypie, to też istnieje obawa, że nową rasą będą zmodyfikowani genetycznie ludzie, odporni na wiele trapiących nas chorób, a zarazem silniejsi i uważający się za wyższą rasę. Nie dość, że nad manipulacją przy kodzie DNA pracują naukowcy, opłacani przez państwa i prywatny kapitał, to dodatkowo można to robić obecnie w” garażu”. Jak pewnie słyszeliście, od kilku lat zestawy do modyfikacji DNA sprzedawane są w sieci przez bio-hakerów. Warto tu przywołać między innymi metodę CRISPR. Tygodnik Polityka, podobnie jak wiele innych tytułów prasowych, zamieścił w 2018 roku artykuł wspominający niektórych obserwatorów tych praktyk, obawiających się, że sprzedawane przez bio-hakerów zestawy do modyfikacji DNA mogą zostać wykorzystane do bioterroryzmu. Przypominam tutaj klasyfikację Michela Foucaulta, filozofa i psychologa, twórcy katedry procesów myślenia, dotyczącą biowładzy i biopolityki. Biopolityka, według Foucaulta polega na tym, że suwerenna władza na swoim terytorium zarządza jego populacją poprzez kontrolowanie procesów życiowych. Swoje myśli dotyczące biopolityki Foucault wydał pod dość sugestywnym tytułem " Trzeba bronić społeczeństwa". Do nich nawiązuje dr. Marcin Tomasiewicz, który w swojej pracy "Biowładza – jej charakter i fundament filozoficzny" przytacza pojęcia, na które warto zwrócić uwagę, mówiące wprost o wykształceniu się nowej, kastowej struktury społecznej, opartej o władzę, tak zwanej dyktatury kognitariatu. Tą myśl sprecyzował Umberto Eco, a nawiązał do niej Jakub Bulik w swoich rozważaniach pod tytułem "Podział klasowy społeczeństwa informacyjnego". Można zatem zorientować się, iż nieustannie powraca, czy też odtwarza się podział na arystokrację, klasę średnią i proletariat, oparte tym razem na tworzeniu koncepcji, wdrażaniu i biernym konsumowaniu informacji cyfrowych. Jak wiadomo, historycznie, proletariat był określany jako grupa, która państwu dać może tylko potomstwo.
Jednym z najlepszych filmów Charliego Chaplina jest „Brzdąc”. W owym filmie, przygarnięte przez Charliego dziecko, wybijało okna, aby następnie jego opiekun mógł je naprawić i zainkasować należność…
Nie ważcie się jednak rozumieć Brzdąca jako metafory, gdyż...
...zatem, jak powiedzieliby starożytni: waruj się człowieku, czyli strzeż swojej wiary.
Tworzenie świata część I
Z racji tego, że zapędziłem się w futurystyczne koncepcje, wykraczające znacznie poza moje zainteresowania, wracam pokornie do meritum sprawy, a więc do naszych symboli zawartych w mowie i ich konotacji kulturowych. Nie bez przyczyny wspomniałem wcześniej kreacjonizm jak i darwinizm, aby ukazać cykliczność i wymienność koncepcji filozoficznych postrzeganych w swoim czasie jako ”prawda”. W cywilizacji zachodu, wywodzącej się z judeochrześcijaństwa, osią narracji są nadal koncepcje świata związane z Pismem Świętym. Przyglądnijmy się zatem, co mówi ono o człowieku? Pierwsi ludzie to wygnani z raju Adam i Ewa. Wygnanie to było karą za grzech pierworodny. Pierworodny, pierwotny czy pierwszy jest w tym przypadku bardzo istotnym określeniem, gdyż grzech ten polegał na nieposłuszeństwie związanym ze zjedzeniem zakazanego owocu z drzewa poznania dobra i zła. Przewinienie było brzemienne w skutkach, gdyż grzech ten jest przekazywany z pokolenia na pokolenie i skazuje nas na czynienie zarówno dobra, jak i zła. Zachwyca mnie symbolika i uniwersalność tego opisu. Drzewo jako symbol służy po nasze czasy do wizualizacji związków rodzinnych - nazywamy je drzewem genealogicznym. Darwin stworzył hipotezę monofiletyczności, zakładającej istnienie jednego przodka wszelkiego życia na ziemi. Biologowie uznają za takiego przodka hipotetyczną bakterię określając ją LUCA (last universal common ancestor).
Możemy zatem przyjąć, że wizualizując ogromne drzewo życia, to LUCA jest na samym początku naszej ziemskiej genealogii. Uważam, iż współczesna kosmologia, powstała na skutek założenia, że istnieje, a przede wszystkim istniała nicość (co uważam za błędne, gdyż nicość jako koncept mogłaby istnieć jedynie hipotetycznie w przyszłości, do której i tak nie mamy wglądu). Dlatego też jestem zwolennikiem hipotezy panwitalizmu, mówiącej o tym, że życie istniało od zawsze (i istnieje na zawsze), podobnie jak natura nas otaczająca.
W obrębie panwitalizmu istnieje hipoteza panspermii, która nie musi tłumaczyć, w jaki sposób powstało życie, a tylko, jak się ono rozprzestrzenia. Według tej hipotezy zostało ono przyniesione na materii, docierającej na ziemię z kosmosu. Jeśli tak, to znajdujący się w Al-Kabie, czyli w Mekce kamień, uważany za meteoryt, zyskuje swoiste symboliczne znaczenie. Sama Al-Kaba została zbudowana według tradycji muzułmańskiej przez Adama, a następnie po potopie odbudowana przez Abrahama. Hadis Mahometa mówi o tym, że Hadżar jest kamieniem pochodzącym z nieba, a zatem z Raju.
Jeśli przyjrzycie się filmom ukazującym Mekkę z lotu ptaka, to zobaczycie pielgrzymów okrążających Al-Kabę i pozdrawiających Hadżar uniesioną dłonią. Obraz ten przywodzi na myśl zarówno ruch naszego układu słonecznego jak i samej galaktyki.
Nic nie jest potężniejsze od wiedzy; królowie władają ludźmi, lecz uczeni są władcami królów.
Hadis
Najbardziej znanym przedstawieniem aktu tworzenia, w kulturze świata zachodniego jest fresk Michała Anioła, znajdujący się na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Gdy jako dziecko odwiedziłem z matką Wieczne Miasto, wymknąłem się ze spotkania, gdzie starsi długo rozmawiali, a mnie bardziej niż owa rozmowa ciekawiły skarby muzeów Watykańskich. Była to zima 1980 roku, a dokładniej okres Świąt Bożego Narodzenia. Miałem wówczas zaledwie dziesięć lat, a coś mnie silnie przyciągało do sztuki w miejscu, gdzie każda forma miała swoje symboliczne znaczenie. Kręciłem się wówczas zaglądając do różnych sal i oczywiście przeszedłem przez Kaplicę Sykstyńską, zafascynowany jej wyrazem artystycznym. W późniejszych latach, gdy studiowałem konserwację dzieł sztuki, uczyłem się malować techniką mokrego fresku i to uzmysłowiło mi techniczny kunszt tego dzieła. Dziś spoglądam na nie przez pryzmat szerszych znaczeń, niż te dostrzegane niegdyś. Przypomina to czytanie po wielu latach tej samej książki, gdy dzięki adekwatności wieku i zebranych doświadczeń, odkrywa się jej nową warstwę znaczeniową.
[caption id="attachment_3711" align="aligncenter" width="1023"] źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Michelangelo_-_Creation_of_Adam_(cropped).jpg[/caption]
Co zatem widzę?
Zapraszam do wspólnego oglądania tego fragmentu sklepienia kaplicy. Znajduje się ono wysoko ponad naszymi głowami. Aby je zobaczyć wyraźnie, musimy stanąć poniżej i przechylić głowę do tyłu, zwracając się niejako do Boga i patrząc poprzez sklepienie w niebiosa. Po naszej prawej stronie mamy przedstawienie Stwórcy, ukazanego jako postać silnego starca otoczonego dziećmi i wskazującego swą prawą ręką lewą rękę Adama, znajdującego się po lewej stronie. Mamy więc tu strony, które zmieniają się w zależności od perspektywy. Samo określenie Boga w naszej kulturze brzmi: „jestem, który jestem”, choć dzisiaj twierdzi się, że tłumaczenie Pisma Świętego było błędne i powinno ono brzmieć: „staję się, który się staję”. „Jestem” polega na tym, że nieustannie staje się, gdyż istnienie uczestniczy w procesie, jakim jest życie. Niezmiennym elementem tego samookreślenia jest wyraz stwierdzający, będący niekiedy pytającym: „który”. W języku wizualnym stwierdzenie, czy też pytanie zobrazowane, jest wskazaniem. Służy do tego palec dłoni nazywany wskazującym. Ten właśnie wizualny wyraz znajduje się w centrum stworzenia.
Człowiek zatem jest stwarzany na obraz i podobieństwo Boże. Owo stwarzanie określa się jako odzwierciedlenie, czy też odbicie istoty i atrybutów boskiego twórcy.
Istotnym aspektem tego tworzenia jest czas. Wszystko czego doświadczamy jest przeszłością przeistoczoną z przyszłości, podczas gdy teraźniejszość jest jedynie umownym konceptem. W świecie cywilizacji zachodu, czas wizualizujemy liniowo, nadając mu hipotetyczny początek oraz wyznaczając jego koniec. Początek owej linii znajduje się z lewej strony, podczas gdy przyszłość tego początku, umieszczamy po prawej stronie. Czytając zatem język wizualny tego przedstawienia, to Bóg znajduje się w przyszłości, tworząc z niej niejako nieustannie człowieka, którego wszyscy pojęciowo reprezentujemy.
Wskazanie palcami stanowi styk przeszłości stwarzającej się właśnie z przyszłości.
Jest również kontekst numerologiczny owego dzieła. Aby go dostrzec, przez miesiące zastanawiałem się, co też obrazują tak zwane liczby arabskie. Twierdzi się wprawdzie, że przywędrowały one z kultury indyjskiej, zaś ja uważam, że w starożytności znaczenie symboliczne owych cyfr było uniwersalne dla całej Wielkiej Kultury. Rysując je wielokrotnie, zrozumiałem, że cyfry pokazują nasz układ słoneczny i jego hierarchiczne znaczenia. Dotarcie do pierwotnego znaczenia cyfr nie było łatwe, gdyż współcześnie nasz układ heliocentryczny jest przedstawiany jako słońce i osiem planet wirujących wokół niego, a czasem ustawionych na linii, który to układ czytamy od lewej do prawej strony. Nadajemy zatem kolejność planetom w zależności od zajmowanego miejsca wobec Słońca. Czytając w ten sposób ich kolejność, Merkury jest pierwszą planetą, a Neptun ósmą i zarazem ostatnią. Musiałem więc namalować w swoim świecie wyobrażeń zupełnie dla mnie nowy, ale, jak myślę, nawiązujący do starożytności, a co najważniejsze, odzwierciedlony w naszej kulturze, obraz najbliższej przestrzeni, w której porwani przez Słońce, podróżujemy wokół centrum naszej galaktyki. Arabowie zresztą taki układ czytaliby od prawej strony, zaczynając od Neptuna i zmierzając z numeracją w stronę Słońca. W moich rozważaniach stanowiło to cenną wskazówkę. Aby się upewnić, jak historycznie numerowano planety, oglądałem ilustrację autografu De Revolutionibus Mikołaja Kopernika i z radością zobaczyłem, że jego numeracja zaczynała się od zewnętrznej strony naszego układu słonecznego. Wprawdzie ciała niebieskie mają u niego przypisane inne cyfry, ale zasada numeracji, poczynając od krańca jest podobna. Ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do czytania od lewej do prawej, to odwróciłem graficzne przedstawienie układu słonecznego o 180 stopni. Nadal widziałem osiem planet oraz Słońce i zacząłem się zastanawiać, dlaczego takie ciało niebieskie jak Księżyc, stanowiące wraz z Ziemią dwu planetę, wypadło z tego schematu? Jak można było pominąć ziemskiego satelitę tak mocno obecnego w naszym życiu i w naszej kulturze? Nie mogąc się zgodzić z takim potraktowaniem tego ważnego podmiotu naszej narracji, umieściłem go tak, aby prezentował się w swojej chwale, czyli w pełni, gdy jest dla nas najbardziej widoczny. Spoczął więc na linii pomiędzy Ziemią a Marsem. Ukazał mi się zatem układ dziesięciu ciał niebieskich, posiadających ważną hierarchię, mającą swoje odbicie w naszej kulturze.
Wizualizując słońce jesteśmy przyzwyczajeni do jego przedstawiania jako górującego ponad nami. Chociaż wówczas jest ono dla nas nieuświadomionym „powidokiem” w formie krzyża, zdecydowałem się obrócić ponownie owe cyfry tak, aby czytać je poczynając od dołu. Układ taki odpowiada również temu, iż wzrastamy w latach i jesteśmy podporządkowani hierarchii wartości. Te z kolei związane były z obrządkowością starożytności i inicjacjami dotyczącymi wchodzenia w odpowiedni wiek. Owe inicjacje w pewnym sensie dotrwały do naszych czasów, czy to w formie związanej z religią czy też z nauką.
1. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
W Układzie Słonecznym Neptun zyskał pierwszą pozycję poczynając od jego krańca. Powiecie zapewne, hola, hola Teodorze! Neptun został odkryty dopiero w 1846 roku! Tak obecnie powszechnie uważamy, ale jest on jedyną planetą w naszym układzie, której istnienie obliczono, a dopiero później zaobserwowano. Takie obliczenie starożytni mogli wykonać, podobnie jak stało się to w XIX w. Moim zdaniem, z tego powodu, stawiano kreskę w hipotetycznym miejscu, gdzie miał się on znajdować i tak właśnie wygląda 1 (jedynka).
2. Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.
Drugą (2) planetą jest Uran. Twierdzi się, że odkryto go dopiero w 1781 roku, pomimo że jest on widoczny gołym okiem. Ogłaszam zatem, że należy zweryfikować podobne twierdzenia i panu Williamowi Herschelowi nadać laur odkrywcy, ale jedynie w dziejach bliskich współczesności. Starożytni doskonale wiedzieli o nim, umieszczając go w swojej symbolice liczb!
Twierdzi się, iż liczby Indów, zwane arabskimi, związane są z sanskrytem, zatem należy je traktować jako bardzo starą wiedzę. Poza tym, jak będzie wynikać z tego tekstu, wszelkie ludy miały świadomość hierarchii ciał niebieskich Układu Słonecznego.
Nasz osąd dotyczący wiedzy budowanej na podstawie „odkryć” jest silny, ponieważ koncentrujemy się na współczesnej cywilizacji, zaś jej rozwój traktujemy liniowo, zapominając, jak gdyby, że cywilizacje powstają i upadają. Upadki, jak można przypuszczać, to czas, gdy zwycięzca w pewnym sensie depcze zwyciężonego. Czyniąc tak, z pozycji siły, dyktuje swój mit, niszcząc wartości podbitego. Ten proceder, związany ze zmianami memów dźwiękowych powiązanych ze znakiem, opisałem szerzej w poprzednim eseju.
3. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
Następną, trzecią (3) planetą jest Saturn, odkryty już w czasach starożytnych. Cyfra 3 jest pozostałością szybkiego obwiedzenia dwóch planet linią (dwóch, ponieważ pierwsza, Neptun, jest niewidoczna gołym okiem).
4. Czcij ojca swego i matkę swoją.
Słowo „czwarty” w sanskrycie brzmi „catur”. Jest ono blisko dźwięczne słowu „który”, będącego wskazaniem podobnie, jak palec wskazujący, który jest czwartym palcem. Słowo "który" używane jako pytanie, możemy zastąpić słowem "jaki", przy czym tego ostatniego nie stosujemy do liczb, a bardziej do określenia właściwości opisywanego przedmiotu. Słowo określające czwarty dzień tygodnia ma swoją logikę w wielu językach. Zwykle jest ono związane z cyfrą cztery. W językach romańskich, ten dzień tygodnia związany jest z Jowiszem, gdyż w języku łacińskim brzmi on "iovi", podczas gdy czwartek ma brzmienie "iovis". Jeśli taka konotacja wydaje się Wam nader "wątła", to dodam, że Rzymski kalendarz w starożytności, posiadał czwarty miesiąc o nazwie Iunius (iunius). Co prawda, do 153 r.p.n.e., pierwszym miesiącem roku był marzec, ale myślę, że rozumiano Iuniusa (iuniusa), jako czwarty miesiąc po astronomicznym przesileniu zimowym, którego czas przypada na grudzień, nie wiążąc go z rokiem "kalendarzowym".
Podobnie jak czwarty dzień tygodnia w łacinie, czwarty palec, a właściwie wskaźnik do czytania Tory, nazywany jest Jad. Jak widzicie tradycja języka wzmacnia moją hipotezę o Przed Cyfrach Indów, czyli ciałach naszego układu słonecznego, które stanowiły tworzywo dla ludzkości, która nieświadoma owego pochodzenia, używa je jako liczby arabskie. Owa praprzyczyna może przybliżyć nam boski aspekt naszego istnienia.
Moim zdaniem, ponieważ wiedziano, że jest to największe po Słońcu ciało niebieskie, to rysowano duży okrąg, obok którego umieszczano, bądź to symbol Słońca w postaci krzyża, bądź to symbol siły grawitacyjnej, spowodowanej dużą masy jaką ono posiada. Takie oznaczenie wymaga refleksji, a jak zapewne wiecie, w Rzymie, Jowiszowi (Jupiterowi) stawiano świątynie. Można by rzec: planetę tę nazwano imieniem jednego z bogów rzymskich i tyle. Imię tego boga starożytności wywodzi się jednak etymologicznie od dwuczłonowej nazwy, co dodatkowo wzmacnia moje słowa i co znajdzie odzwierciedlenie w dalszym ciągu tego tekstu. Jowisz, czczony jako największy, zyskał w Rzymie miano (łac. Iu pitter Optimus Maximus - Iu pitter/Ju pitter specjalnie rozdzieliłem na dwie części).
Świątyniom budowanym dla Jowisza towarzyszyły inne, związane z boginiami, Junoną (łac. Iuno) i Minerwą, które wraz z nim tworzyły Trójcę Kapitolińską. Jest to ciekawe towarzystwo, zwłaszcza z tego względu, że Junona była boginią opiekującą się życiem kobiet. W poprzednim eseju wspomniałem o Iuno, opiekunce kobiety i jej odpowiedniku męskim, Geniuszu. Zwróciłem również uwagę na fakt, że z jakiegoś powodu nastąpiła wymiana "h" na "g", gdyż według mnie pierwotnie Geniusz brzmiał Heniusz. Nie powinno to dziwić, gdyż jak widzicie, Jowisz i Juno w łacinie mają zmieniony mem dźwiękowy „J” na „I”. Dobrą wskazówką wymiany memów jest to, że w Egipcie odpowiednikiem Junony była Izyda, zaś jej bratem był Horus. Oni również należeli do naczelnej triady Egiptu.
Ciekaw jestem, dlaczego do dzisiaj naukowcy są przekonani, iż w naszym Układzie Słonecznym, to właśnie na księżycu Jowisza, Europie, może znajdować się życie? Czy nie przyczyniły się do tego od dawien dawna powtarzane mity? W 2011 roku wystrzelono w kierunku Jowisza sondę kosmiczną Juno. Ciekawe, jakie będą wnioski tej misji, która kosztuje, bagatela, jedynie miliard trzysta tysięcy USD, co jest niewielką kwotą w porównaniu do anulowanej misji JIMO. Miała ona za kwotę 16 miliardów USD zbadać księżyce Jowisza, w tym Europę. Juno już teraz pomogła w stworzeniu nowej hipotezy, mówiącej o tym, w którym miejscu naszego układu słonecznego, powstała ta planeta i jaki wpływ miała na życie na Ziemi. Obecnie uważa się, że to ciało niebieskie powstało tuż za linią śniegu, a więc o wiele bliżej Słońca, niż jest obecnie. Linia śniegu wodnego jest w istocie pasem w którym panuje temperatura sprzyjająca zamarzaniu wody. Im dalej od Słońca tym zimniej, a zatem zamarzające w danej temperaturze inne pierwiastki wyznaczają kolejno inne linie. W naszym układzie słonecznym linia śniegu wodnego odpowiada powierzchni pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza. Podczas procesu tworzenia się planet, te które znalazły się przed ową linią, czyli bliżej Słońca, powstały jako planety skaliste, podczas gdy te znajdujące się za nią, są planetami gazowymi.
Taka zasada wyklucza zatem istnienie atmosfery, takiej jaką mamy na Ziemi i dlatego uważa się, że musiała być jakaś inna przyczyna jej powstania. Do tego tematu niebawem powrócę.
5. Nie zabijaj.
Piątą planetą jest Mars, który, jak się twierdzi, zawdzięcza swoją nazwę bogowi wojny. Tu nie mogę uchronić się przed irytacją. Rzymianie bowiem wchłaniali jak gąbka wierzenia podbitych ludów, ale nie zorientowali się, że znak graficzny Etrusków, czy tam powiedzmy, celtycki lub scytyjski, lub każdego innego ludu (ponieważ uważam, że był uniwersalny) jest znakiem męskim dźwięku „V” i określili go jako „M” zatem z Varsa zrobili Marsa. Mogli też zmianę tę zrobić celowo, aby utrudnić kojarzenie znaku z praprzyczyną. W ten sposób patron wojowniczej, leżącej na wodzie, Wenecji był Markiem zamiast brzmieć Varco (wystarczy zobaczyć obraz Cud św. Marka w Akademii Weneckiej, aby zrozumieć rebusową treść zawartą w języku wizualnym). Nawet w naszych czasach varesem nazywają Estończycy zarówno kruka, jak i wronę, a były to ptaki żerujące na pobojowisku, gdzie mogły nasycić się ciałami poległych. W języku łotewskim również pozostał ślad po owej konotacji, gdyż słowo miedź, a więc kolor Marsa brzmi „vars”. Przed erą żelaza, czyli w epoce brązu, miedź była niezbędna do tworzenia broni, co opisałem szczegółowo w poprzednim eseju.
Jak wiecie Via Apia, czyli królowa dróg (regina viarum), a zarazem jeden z najstarszych traktów rzymskich zaczynała się przy Circus Maximus, a kończyła w oddalonym o 530 kilometrów mieście zwanym Brundyzjum nad Adriatykiem. Twierdzi się, że nazwa tego miasta powiązana jest z nazwą brązu jako stopu służącego do wyrobu broni. Jak możecie się domyślać, Juliusz Cezar, na pewnym etapie swojej kariery, był kuratorem Via Apia. Cesarstwo budowało drogi w celach militarnej ekspansji, podczas gdy dzisiaj jawią się nam one jako pozytywna działalność państwa. Owa działalność określana jest w języku angielskim słowem „war”, pochodzącym zapewne również od Varsa czy też Varesa. W języku litewskim zabójstwo brzmi „wargas”. W języku polskim stosowano niegdyś słowa zawrzeć i otewrzeć wrota. Umocnienie, zanim stało się murem, było wcześniej nazywane: wałem, obwarowaniem. Słowo wartki wiąże się z nurtem rzeki, będącej niegdyś najlepszym traktem, podobnie jak słowo warta określające rzekę, a zarazem strzegących bezpieczeństwa ludzi. Słowiańskie słowo waruj oznaczało pilnuj, podczas gdy wara znaczyło strzec się. Strzec się, czyli warować się, według Brücknera, zmieniło się pod wpływem niemieckim na wiarować się (ja trochę inaczej wywodzę pochodzenie tego słowa). To dość ciekawe, zważywszy, że strzec się trzeba było tych, którzy budowali drogi Imperium i przynosili ową wiarę na ostrzu miecza. Jednym z krzewiących w starożytności nowy ład był Juliusz, nadzorca drogi Via Apia, najwyższy kapłan Rzymski: Pontifex Maximus, czyli budowniczy mostów, zwany Cezarem Rzymskim, a zarazem jeden z największych morderców świata.
Naukowcy wiążą erupcję wulkanu Okmok na Alasce z upadkiem Republiki i powstaniem Cesarstwa Rzymskiego. Datuje się go na 45 rok p.n.e. Wybranie tego konkretnego roku, wydaje mi się nader wątpliwe. Taki, a nie inny wybór czasu owej erupcji, moim zdaniem, pasował naukowcom, gdyż chcieli zinterpretować ją jako przyczynę upadku Republiki. Ja upatruję zupełnie inny związek. Wydaje mi się, że to okresowe ochłodzenie klimatu, jako skutek erupcji Okmok (bądź innego wulkanu), zmusiło Helwetów, czyli celtyckich mieszkańców wysoko położonych terenów, do zejścia na niziny. W mojej ocenie musieli to zrobić, aby nie wyginąć z zimna i głodu. Dziś nazwalibyśmy to klęską klimatyczną i wiążącą się z nią koniecznością akcji humanitarnej, aby tych ludzi uratować. Akcja humanitarna w wykonaniu imperium rzymskiego polegała na wyrżnięciu Celtów i przypomina tę z wczesnego średniowiecza. Wtedy to ponownie Słońce zostało zasłonięte pyłami wulkanu i również wówczas wytracono ludność zamieszkującą tereny owładnięte zimnem, która szukała ratunku na ciepłym południu.
Helweci, skierowali się na zachodnie południe. Chcieli w ten sposób przejść nizinami w okolicach Genewy (w tamtych czasach nazywano ją Genawą, a właściwie Janawą) czyli w miejscu, gdzie niczym przeciąg w korytarzu, wiatry związane były z ciepłym prądem powietrza podróżującego znad Afryki, a rozdzielającego ośnieżone szczyty Jury i Alp).
„Cezar”, używając stylu osoby trzeciej singularis, „opisuje”, że spalili oni swoje miasta i ruszyli zdobyć inne krainy. Ta niedorzeczność demaskuje kłamstwo, gdyż na wojnę wysyła się wojsko bez obciążenia ludnością. Wyobraźcie sobie kobiety, dzieci, starców i plany wojenne – absurd. Ludność ewakuuje się w sytuacji zagrożenia. Według tego rzekomego opisu na 380000 tysięcy Helwetów tylko 92000 było zdolnych do noszenia broni. Ponieważ 110000 wróciło do ojczyzny, to można zrozumieć, że wojsko Cezara wyrżnęło zarówno wojów, jak i ludność cywilną.
W obydwu przypadkach, w starożytności i w średniowieczu, oprawcy napisali historię zwyciężonym. Rzymianie zniszczyli zatem ślady narracji podbitych ludów, zastępując je kłamstwem, które po latach traktujemy jako „prawdę”. Dzisiaj w rzekomych pamiętnikach Pontifexa Maximusa, Juliusza Cezara, wyczytać możemy o knowaniach pełnych pychy Helwetów przeciwko innym Celtom. Stanowiło to usprawiedliwienie, gdyż przyszły władca Rzymu ”musiał” w Idy Marcowe wymordować owych ludzi, dla dobra pozostałych rzecz jasna :).
Divide et impera, czyli dziel i rządź. Tak jak Vars dzieli ciała Układu Słonecznego na skaliste i te posiadające atmosferę, tak Rzymianie rozgrywali swoich sąsiadów, aby ich zwyciężyć. Ta agonistyczna zasada istnieje do dzisiaj w naszym życiu, które jawi się, jako udział w grze, będącej często tańcem do zagranej nam muzyki.
Podczas wojen galijskich Rzymianie wymordowali ponoć około miliona Galów, a drugie tyle wzięli do niewoli. Dużą część okaleczyli odrąbując im dłonie. Jak na tamte czasy była to olbrzymia liczba ludności.
Mit Rzymian, który zachował się w postaci rzekomych pamiętników Cezara, zwany „wojnami Galijskimi” jest nadal współcześnie czczony, stanowiąc źródło indoktrynacji młodzieży, określany dla pozoru mianem „nauki”. Nauki historyczne posługują się wieloma takimi mitami, podobnie zresztą, jak i wiara. Dzieje się tak, ponieważ cywilizacja zachodnia jest osadzona w narracji tradycji rzymskiej. Powtórzę się jeszcze raz: tradycji rzymskiej, która była punktem widzenia z perspektywy interesów Rzymian, dodatkowo sfałszowanej w średniowieczu tak, aby uwzględniała kolejne interesy, czyli kontynuatorów imperiów rzymskich. Nie ma zatem co kruszyć kopii w sporze, co jest wiedzą, a co wiarą, bo zlewają się one w jeden nurt rzeki, jaką jest życie, w którym obieramy „właściwa drogę”, widząc „jedyną prawdę”.
Również w mitologii indoaryjskiej można odnaleźć boga Waruna. Słowo to wywodzi się z sanskrytu, określając jego znaczenie jako „rozległość”. W sanskrycie warta oznacza „pas”, „linę”. Przedstawienia tego boga ukazują go jako wiążącego lub jako ujeżdżającego wodną postać zwierzęcą, przypominającą jaszczura, gdyż władał on kosmicznymi wodami otwierając niebo, aby spadł deszcz. Ciekawe, że Warun nosi szaty w kolorze miedzi.
Trudno powiedzieć dlaczego Rzymianie zmienili memy symboliczne, ale może mieć to związek z rywalizacją Latynów z innymi ludami italskimi, a następnie podbojem kolejnych sąsiadów tak, aby utrudnić im rozumienie systemu komunikacji.
„Strzeżcie się: w tym Cezarze drzemie wielu Mariuszów”
Sula
Ten długi wstęp do opisu Marsa jest konieczny, aby uzmysłowić sobie wagę zmiany uczynionej przez Rzymian. Gdybyśmy bowiem używali właściwego symbolu, określającego również dźwięk, podobnie jak starożytni, to rozumielibyśmy lepiej otaczający nas świat.
„Języki europejskie, nawet albański i rumuński, posiadają słowniki etymologiczne, wyjaśniające pochodzenie i znaczenie słów, nie dla prostej ciekawości. W słownictwie wyrażają się bowiem dzieje obyczajowości narodowej, wstecz, aż do czasów, do których żadne świadectwa pisemne nie docierają. Z każdej doby rozwojowej, rodzimej czy pozostającej pod wpływem obcym, ocalały w słownictwie ślady – osady, a w nich oko wprawne wyczyta, o czym dzieje milczą: słownictwo zastępuje kroniki, a uzupełnia archeologię.”
Fragment przedmowy Aleksandra Brücknera do jego słownika etymologicznego.
Proponuję zatem, abyście rozumieli dzieje przedhistoryczne jako dzieje, nie ograniczające się do dziejów człowieka, czy też dziejów zwierzęcia, a dziejów istnienia.
Jak to możliwe, że człowiek pamięta czasy sprzed istnienia człowieka jako gatunku? Proponuję, abyście rozszerzyli swoje poglądy na strukturę naszych myśli. Kim w istocie jest człowiek, a przede wszystkim, jak powstają nasze myśli, czy też co jest ich substratem - jest to zagadnienie niezwykle ciekawe. Postaram się w tym zakresie przedstawić moje zapatrywania poniżej.
Immanuił Velikovski, psychiatra i psychoanalityk rosyjski, którego już wspominałem, napisał książkę „Zderzenie światów”, w której zawarł hipotezę mówiącą o tym, że Jowisz spowodował zmianę orbity Wenus. Analizując wiele wierzeń dotarł on do wniosku, że opowiadają one o traumatycznych dziejach kosmosu.
Nie jestem w stanie odnieść się do jego spostrzeżeń, bo ciągle nie przeczytałem Zderzenia światów. Nie jestem pewien również, jaką rolę w tym odegrał wojowniczy Vars. Aby się dowiedzieć, czy wyrzucona przez Jowisza Wenus, ominęła Ziemię ze względu na oddziaływanie masy Varsa (Marsa), by ostatecznie spocząć pomiędzy nią a Merkurym, trzeba by było cofnąć się w czasie, co czynię interpretując nasze znaki i konstrukcję mowy, a zarazem i kultury. Kłopot w tym, że traktując mity jako czas historyczny, popełniamy błąd. Mity bowiem zawierają uniwersalne pojęcia połączone z narracją historyczną (mityczną) danego ludu. Taki właśnie błąd popełnił Velikowski twierdząc, że podróż Venus miała miejsce podczas wędrówki Izraelitów do Ziemi Obiecanej rozumianej jako czas historyczny. Prawdopodobnie nie do pomyślenia było to, że mity mogą obejmować swoją narracją czas sprzed istnienia człowieka, jedynej rozumnej istoty, bo niby jak miałoby to się stać? Wybrany lud zatem miał objąć ziemię obiecaną w swoje władanie, co można szeroko rozumieć jako podwójną opowieść. Owa opowieść łączyła wyjście Izraelitów z Egiptu i wyrzucenie przez wielkiego Jowisza życia na Ziemię. Błąd rozumienia mitu Izraelitów jako pojedynczej historii, prawdopodobnie przyczynił się do fali krytyki hipotez Velikowskiego. Dzisiaj jednak za sprawcę posiadania przez Ziemię atmosfery, uznaje się Jowisza, pomimo tego, że znajduje się ona w wewnętrznym kręgu linii śniegu „pilnowanej” przez Varsa, czyli przez ciało niebieskie będące na skraju życia i śmierci organizmów biologicznych, na granicy zimna i ciepła.
Indowie jego symbol rysowali jako „V” tyle, że odwróconego i zamkniętego (tak właśnie wyglądało męskie „V”, bo jak już pisałem dźwięki mają płeć). Forma ta podkreślała aspekt "ważenia się" losu, na którą stronę przechyli się jego szala.
W Grecji Vars (Mars) był VAresem, a w kulturze żydowskiej do dzisiaj używany jest symbol potomków arcykapłana VArona (heb. Aharon, czyli wywyższony lub oświecony). Są nim złączone palce wskazujące oraz kciuki tworzące męskie „Λ”.
Wygląda na to, że męskie „Λ” jako mem dźwiękowy zostało wykluczone dla ludów zajmujących spore obszary, z nie tylko dla tych z terenów zajmowanych przez starożytny Rzym. Czyżby była to odpowiedź na dominację Egiptu? Zastanówmy się nad potencjalnym podobieństwem. Dobrym przykładem jest niechęć do symboli komunizmu: młota z sierpem i czerwonej gwiazdy. Państwa, które zmieniły swoją narrację, czyli system, odrzuciły owe symbole. Przypuszczam zatem, że w przeszłości odrzucano symboliczne memy dźwiękowe wroga.
Ale jako odwrócony pierwotny znak, „V” nawet w starożytnym Rzymie cały czas stanowił cyfrę 5. Jego wygląd wyznacza graficzny porządek czwórce i kolejnym rzymskim cyfrom, aż do X (dziesięciu), czyżby przypadek?
W sanskrycie 5 brzmi "pancan". Pierwotnie w językach słowiańskich, moim zdaniem, brzmiało ono podobnie do słowa "pięść". Co ciekawe, cyfry od 5 do 10 były ponoć rzeczownikami rodzaju żeńskiego.
6. Nie cudzołóż.
Księżyc
Moim zdaniem, starożytni Indowie pisząc cyfrę 6, rysowali księżyc.
Aby zobrazować jego związek z Ziemią, stawiali więc linię, poza którą nie mógł się od niej oddalić. Przy owej linii, przedstawiali ziemskiego satelitę. Z biegiem czasu, przestano rysować pierwotną formę, a zaczęto szybko pisać 6.
Przypomina to ewolucję pisma u Egipcjan, którzy hieroglify przedstawiające pojęcia obrazkowe zmienili na szybko pisane pismo demotyczne, którego wygląd jest abstrakcyjny. Taka praktyka nie była zresztą odosobniona, gdyż podobnie jak hieroglify, tak obrazki wyciskane przez Sumerów, zmieniły się w abstrakcyjne pismo. Jak staram się ukazać, podobny los podzieliły Przed Litery, które odtwarzam, wykopując je z piasków niepamięci. Zmieniły się one w tak zwany alfabet łaciński, mając kontekst obrazkowy, spójny zarówno z pismem hieroglificznym, jak i z obrazkowym alfabetem sumeryjskim, a także, jak przypuszczam, z wieloma innymi systemami pisma.
Naznaczenie księżyca cyfrą 6, nie powinno dziwić, tak, jak i nazwa tej cyfry w języku łacińskim „sex”, wszak podczas pełni jesteśmy wyjątkowo pobudzeni, a sexus to po łacińsku płeć.
Nie sposób w tym miejscu pominąć słów Księgi Rodzaju stanowiącej część Starego Testamentu:
Po czym Bóg im pobłogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną….
…I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił było dobre. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień szósty.
Księżīcowi poświęciłem cały esej, aby tu się nie powtarzać, zachęcam do przeczytania tekstu o Przed Literach „C”, „K” i „Q”.
Myślę, że sextus w językach słowiańskich brzmiał blisko dźwięcznie do cześć. Nie chodziło bowiem jedynie o koleżeńskie powitanie przy potrząśnięciu ręki, ale respekt dla tego ciała niebieskiego, przenoszony na przyjaźnie nastawionych ludzi napotkanych podczas wędrówki, kiedy to księżyc "był przewodnikiem". Pełnia księżyca, zwłaszcza zimą, gdy leżący śnieg odbija jego światło, powoduje, że dobrze widać otoczenie.
Wyobraźcie sobie, że wychodzicie w bezchmurną noc, z gęstego lasu na zaśnieżoną polanę. Czyż nie zostaje ona zalana światłem? Konotacja Księżyca z kobietą i jej cyklem jest jasna. Cyklem, w którym jest faza płodna, czyli czas życia i są również dni niepłodne, czyli czas śmierci. Ponieważ śmierć kroczy nieustannie tuż obok życia, tak jak martwy skalisty księżyc koło pulsującej życiem ziemi, to będę wracał do tej kosmicznej konotacji nieustannie. Zresztą sama śmierć „napędza” niejako ciągłą konieczność tworzenia się życia.
Miara, jaką był krok, dotyczyła w starożytności odległości, a wraz ze światłem, wytyczała czas, tak istotny w naszej egzystencji. W cesarstwie rzymskim do czasów podbicia Galów, a więc objęcia władaniem ziem wysuniętych na północ, czas wyznaczał właśnie kalendarz księżycowy.
7. Nie kradnij
Ziemia.
Myślę, że w starożytności rysowano Ziemię jako planetę z pustką po oderwanym księżycu. Ową pustkę zaczęto zakreślać i z upływem czasu rysunek ten przybrał wygląd obecnej 7 – emki.
Jak zapewne wiecie, stworzenie świata opisane w Księdze Rodzaju jest wyrażone liczbą, którą się różnie traktuje w zależności od źródła tłumaczeń. Te opierające się na Septuagincie, siódmy dzień traktują jako dzień odpoczynku Boga, zaś tekst masorecki mówi o tym, że siódmy dzień był dniem ukończenia stworzenia przez Boga. Ciekawe, że etymologię tej nazwy wywodzi się od liczby tłumaczy, którzy mieli brać udział w tłumaczeniu Tory. Boże, Ty to widzisz i nie grzmisz?
Na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej widać, jak Bóg wskazuje dłoń Adama. Czwartym, wskazującym palcem, pokazuje siódmy palec dwóch dłoni, znajdujących się w centrum stworzenia. To tak, jakby wskazywał on, że czwarta planeta, czyli Jowisz dotknęła niemalże swoją sprawczością Ziemię. Swoim ramieniem obwodzi jedyną kobiecą postać. W odniesieniu do Adama będzie to biblijna Ewa, natomiast w kontekście życia na Ziemi będzie to Wenus lub Księżyc. Jak możecie się przekonać, Stwórca otoczony jest obfitością życia, które symbolizują dzieci wyłaniające się z szaty bądź to obłoku w formie sugerującej łono kobiety. W starożytnym Rzymie Ziemia nazywana była Terra Mater, a w Grecji Gają. Gaja jak wiadomo urodziła Uranosa. Uranos odsunięty w cień zsyłał noc, gdy to jego syn Kronos (czas) odciął ojcu jądra wrzucając je do morza. Jedynym jego synem, który nie wziął udziału w buncie był Oceanos. Wszystkie te konotacje czynią z Uranosa Księżyc, a właściwie dzięki prehistorii Księżyca i Ziemi tworzą mit o Uranosie i Gai.
6 (Księżyc) + 7 (Ziemia) = 13 (rozdzielenie po kolizji)
Według mnie, dla starożytnych, liczba 13 stała się pechową cyfrą, gdyż symbolizowała katastrofę kosmiczną, na skutek której Ziemia rozpadła się na dwie planety - Ziemię i Księżyc. Dla naszej Matki Ziemi musiało być to traumatyczne przeżycie, czyli coś jak urodzenie martwego dziecka. Dla nas, opuszczenie łona matki, jest przybyciem na świat, z którym potem przyjdzie nam się z nim rozstać, czyli umrzeć.
8. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
Wenus.
Moim zdaniem, rysując ósemkę, Indowie przedstawiali dwie kule. Jeśli rację ma Velikowski, to być może robili oni tak, aby zobrazować zmianę jej obrotu wokół własnej osi. Wenus tym właśnie się odróżnia od pozostałych planet naszego układu słonecznego, że podczas, gdy one kręcą się w lewą stronę, to ona obraca się w prawo. Twierdzi się, że około 10 miliardów lat temu została uderzona i to wpłynęło na zmianę kierunku obrotu. W starożytności Wenus posiadała dwie nazwy: gwiazda poranna i gwiazda wieczorna, gdyż towarzyszyła Słońcu przy jego wschodzie i zachodzie. Uważam, że z tego też powodu odegrała jako ósemka rolę słowotwórczą w wielu językach dla określenia nocy, co jest kolejną moją hipotezą związaną z Przed Literami. Dobrym tego przykładem są słowa: łacina - noctis/octo, francuski - nuit/huit, angielski - night/eight, niemiecki - nacht/acht, hiszpański - noche/ocho, portugalski - noite/oito. W językach słowiańskich za Przed Literą określającą noc stał Księżyc. Odbiera to Galileuszowi pierwszeństwo odkrycia faz „księżycowych” Venus. Może też słowiańszczyzna nie przejmowała się obecnością ziemskiego Księżyca podczas dnia i używała go dla określenia nocy. Wenus w różnych kulturach była wiązana z podobnymi pojęciami. W Babilonie była nią Isztar, której przedstawienia ukazują często lustrzane odbicie. A więc mamy ślady dwoistości przedstawionej za pomocą dwóch okręgów. Za konotacją podróży Wenus, wyrzuconej przez Jowisza, przemawia mit związany z Afrodytą. Gdy odcięte sierpem genitalia Uranosa wpadły do morza, wyłoniła się z morskiej piany bogini piękności. Jak zapewne pamiętacie, do miana najpiękniejszej było wiele konkurentek, a współzawodnictwo między nimi symbolizowało jabłko niezgody. Przekładając ten mit na imiona bogów rzymskich, to Jupiter (Jowisz) ogłosił konkurs na najpiękniejszą. W trakcie owego konkursu pomiędzy walczące o to miano boginie, Discordia (Niezgoda), czyli siostra Marsa, rzuciła złote jabłko z napisem "dla najpiękniejszej". Używając ponownie nazw greckich, opowieść ta miała mieć miejsce podczas wesela Tetydy i Peleusa, rodziców Achillesa. Sam fakt powiązania tych postaci sugeruje dla mnie, iż według starożytnych, Wenus musiała mieć związek z utworzeniem księżyca, albo jakąś z nim konotację. Tetyda miała bowiem siedmioro dzieci. Aby uczynić je nieśmiertelnymi, hartowała je w ogniu. Sześć z nich tego nie przeżyło (martwy księżyc), a dopiero siódme zyskało pozorną nieśmiertelność, gdyż jego stopa (za którą był trzymany przez matkę) stała się symbolem śmiertelności, czyli piętą Achillesową.
Podobne do "Stworzenia Adama" dzieło wyszło nieco później wyszło spod pędzla Jacopo Tintoretto. Namalował on obraz nazywany "Stworzenie zwierząt", w którym na ciemnych niebiosach, sugerujących, że są przedstawione o zmroku lub poranku, widać lecące łabędzie. Gest dłoni Stwórcy ukazuje dwa palce, zwracając na tę liczbę uwagę. Liczba dwa dotyczy jedynie ptaków, gdyż inne zwierzęta przedstawione są na obrazie pojedynczo. Dodatkowo jedynymi ptakami pokazanymi w dwóch parach są łabędzie. Otóż Afrodyta, a więc rzymska Wenus, podróżowała w powozie ciągniętym właśnie przez łabędzie.
Jak już wspominałem łacińskie słowo „deus” oznaczające Boga jest skrótem od dwóch innych słów, czyli od Dionizosa i Zeusa. Jowisz, a właściwie Ju piter jest również zlepkiem dwóch pojęć. Zamieńcie proszę każdego z łabędzi na planetę, a zobaczycie dwie ósemki po każdej ze stron obrazu. Po środku zaś pojęcie Boga, który jak wiadomo w chrześcijaństwie występuje pod trzema postaciami: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Bóg Ojciec samotnie stwarza zwierzęta tak, jakby malował je sam Ariusz, którego to zapatrywania Kościół wieki wcześniej odrzucił. Zatem, po łacinie, osiem, to „octo”, łabędź, to „olor”, podczas gdy jajo, to „ovo”. Samookreślenie w tym języku, czyli słowo „ja”, brzmi „ego”. Z jakiego powodu łabędź stał się symbolem bogini miłości Afrodyty? Na obrazach jest ona przedstawiana, jako blada, jaśniejąca i to wiąże ją z tym ptakiem. W starożytności, planeta związana z pływami mogła mieć konotację ze zwierzęciem, jakim jest łabędź, które prawie wyłącznie ląduje na wodzie. Jeśli widziano Wenus jako dwie planety, to należało ją nazwać dwoma imionami. Zakładam, że dla Greków były nimi Afrodyta i Nike, zaś dla Rzymian: Wenus i Wiktoria. Mamy zatem skrzydlatą postać podobnie, jak i w Egipcie była nią Isztar. Co za tym idzie, Wiktoria towarzysząca Imperium Rzymskiemu w podbojach i chroniąca jego obywateli, odcisnęła się w naszej świadomości jako postać anielska. Jeśli zaś widzimy anielską postać męską to przeważnie występuje ona w uniformie i sandałach Rzymianina.
Narodziny Wenus kojarzymy z wyłonieniem się Afrodyty z morskiej piany. Podobne zjawisko można do dziś zaobserwować w jaskini w Movile. Znajduje się ona w okolicach Konstancy w Rumunii. Jej wyjątkowość związana jest ze specyficznym ekosystemem opartym o siarkowodór i dwutlenek węgla. Jest to zatem swoista symulacja warunków na Ziemi, gdy życie zaczęło się na niej rozwijać. W owych czeluściach jest ono nadal oparte na procesie chemosyntezy, a nie fotosyntezy. Chemosynteza to najstarszy ewolucyjnie proces odżywiania się organizmów. Wystarczy do niego woda, nieorganiczne związki węgla oraz utleniacze. Dzięki niemu na samym dole łańcucha pokarmowego znajdują się bakterie autotroficzne nazywane chemoautotrofami. Pełnią one rolę producentów związków organicznych dla wyżej postawionych gatunków w łańcuchu pokarmowym. Dzięki materiałowi filmowemu, który znajduje się pod linkiem, możecie zobaczyć, jak tworzą one pianę. Czyżby zatem, wyobrażenie wyłaniającej się z morskiej piany bogini piękności było poetyckim sposobem ukazania istoty powstawania życia na Ziemi?
Jeśli mam rację, to nie Awicenna jako pierwszy stwierdził, że Venus znajduje się pomiędzy Słońcem a Ziemią. Starożytni stawiając znaki Wielkiej Kultury już o tym wiedzieli i to dużo, dużo wcześniej.
9. Nie pożądaj żony bliźniego swego.
Uważam, że jako kolejną cyfrę 9 rysowano Merkurego. Jest on ostatnią planetą przed słońcem i dlatego przedstawiano go jako kulę z linią określającą kraniec.
Rzymianie utożsamiali Merkurego z greckim Hermesem. Głównym atrybutem tego boga starożytności jest laska z pojedynczą kulą, którą oplatają węże. Gdy przyjrzycie się jego przedstawieniom, to zobaczycie, że odziany jest w niewielki płaszcz, zapewne z tego też powodu powstała atrakcyjna hipoteza, że Merkury stracił większość swojej skorupy podczas kolizji kosmicznej. Tę skorupę miała mu odebrać Ziemia. Przedstawienia Merkurego ukazują postać w skrzydlatym hełmie, symbolizującym prędkość tej planety, która najszybciej obiega słońce. Jedną z jego ról jest odprowadzenie zmarłych do Hadesa - pana podziemi. Obecnie uważa się, że masa Jowisza spowoduje w przyszłości to, iż Merkury zmieni swoją orbitę i znajdzie się w pobliżu Ziemi, przypuszczalnie ją niszcząc, albo zostanie wchłonięty przez Słońce (co może być konotacją z odprowadzeniem zmarłych do Hadesa). Jak już pisałem przy okazji opisywania Przed Litery „P”, Hades dla starożytnych był ukrytym za widnokręgiem Heliosem, a więc właśnie Słońcem.
10. Ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Słońce.
Najwyższa wartość symboliczna cyfr „+”, czyli dziesiąta planeta, widziana, gdy góruje jako powidok. Musimy wtedy zamknąć oczy, bo obserwowanie słońca uszkodziłoby nasz wzrok.
Słońcu poświęciłem dwa eseje związane z Przed Literami „+”, „S” i „H”. Opowiedziałem o jego symbolice związanej z powidokiem w kształcie Przed Litery „+”, jak również o zastąpieniu go przed literą „S” symbolizującą w starożytności dźwięk „G” oznaczający zło. Ponieważ są to obszerne teksty, to odsyłam do nich, a powtórzę tylko o konotacji „+” i „X”, które to w zakamuflowanej formie zaczęło w Imperium Rzymskim oznaczać cyfrę 10. Czytając mój poprzedni esej, zapewnie zorientowaliście się, że mam dużą sympatię do filozofów przyrody. Nie sposób zatem pominąć związków cyfry 10 z Pitagorejczykami, a właściwie z Jończykami, którzy już w starożytności uważali, że Ziemia kręci się wokół Słońca.
Właśnie tę cyfrę widzimy w centralnej części narracji, którą przedstawia język wizualny Kaplicy Sykstyńskiej. Symbolizują ją ręce ukazane po środku aktu tworzenia. W ten sposób, na kolejnej płaszczyźnie znaczeń alegorycznych, odczytuję genialny zamysł jako przedstawienie triady: Syn Boży, Duch Święty, Bóg Ojciec, związanej pierwotnie ze Słońcem. Ciekaw jestem, czy koncepcja tego dzieła, była zamysłem Michała Anioła, czy też Juliusza II, a może obydwóch? Stawiam intuicyjnie na geniusz Michała Anioła, błyskotliwego artysty renesansu. Dlatego też, alegoryczne konotacje, zawarte w języku wizualnym Kaplicy Sykstyńskiej, nazywam Kodem Michała Anioła. Ten kod nawiązywał zresztą do języka wizualnego innego artysty. Był nim Sandro Botticelli, twórca takich obrazów jak Narodziny Wenus, Wenus i Mars, Madonna del Magnificat i Oszczerstwo według Apellesa. Głębia jego alegorycznych przedstawień zachwyca do dziś. Muszę nadmienić, że twórca ten stworzył również ilustracje do Boskiej komedii Dantego.
Prawie każda z religii odnajduje w dziele Michała Anioła swoje symbole, co mnie nie dziwi, gdyż każda jest synkretyczna, podobnie jak chrześcijaństwo.
Renesans, jako epoka myśli, nacechowany był powrotem do ideałów starożytności. Starożytność zatem została przywrócona na wielu polach, a jednym z nich była filologia. Odkrywano na nowo znaczenia słów łacińskich i lokalnych języków po długotrwałym okresie dominacji lingua franca. W procesie tym niepoślednią rolę odegrali artyści, nadając narracji Pisma Świętego formę starożytnych. Wydarzenia w Europie, a więc reformacja, sprowokowały reakcję, czyli kontrreformację. Kościół katolicki zorientował się, że artyści nie tylko nadali dziełom przedstawiającym sceny z Biblii formę starożytnych, ale również przenieśli stare znaczenia.
Po soborze trydenckim ustalono, że treści przedstawiane w dziełach sztuki, należy kontrolować. Miała temu służyć Święta Inkwizycja. Pierwszym artystą sądzonym przez nią był Paolo Veronese. Prawdę powiedziawszy, wcale się nie dziwię, że Veronese był sądzony i opowiem o „Uczcie w domu Leviego” w osobnym eseju.
Protestanccy reformatorzy kościoła uporali się z tym „problemem” w nieco inny sposób. Kalwiniści ogołocili ściany kościołów z malowideł, podobnie uczynili Luteranie, acz w nieco mniejszym stopniu.
Tworzenie Świata część II
Jak zapewne wiecie, w Krakowie znajduje się słynny ołtarz stworzony właściwie w epoce renesansu, ale jeszcze w stylu gotyckim. Jest nim ołtarz Wita Stwosza znajdujący się w kościele Mariackim. Renesans jako okres nawiązuje zarówno do formy jak i myśli starożytnych. Symboliczne odnowienie tej myśli wiąże się z upadkiem Konstantynopola, który to został zdobyty przez wojska Imperium Osmańskiego w 1453 r. Ołtarz ten jest poświęcony Matce Boskiej i jej roli w dziele Zbawienia. Nosi on kilka nazw, jedną z nich jest ołtarz Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Oglądając go, zwykle koncentrujemy swoją uwagę na szafie ołtarzowej.
Gdy pod koniec lat 90-tych uczestniczyłem w renowacji tego obiektu, zwróciłem uwagę na drzewo Jessego znajdujące się w predelli, czyli ponad mensą ołtarzową. Ta sama część nazywana jest również gradusem oznaczającym stopnie drabiny. Jest to drzewo genealogiczne Chrystusa.
Jezus Chrystus według tradycji chrześcijańskiej jest potomkiem Jessego, czyli zapowiadanym Mesjaszem. Sam Jesse według tradycji żydowskiej miał być ojcem Dawida, późniejszego króla Izraela. Opisując dźwięk i symbol ”H”, wspomniałem o synkretyzmie religii, wskazując na konotację postaci św. Jakuba i domniemanego przeze mnie kultu minoga. Będę zatem nawiązywał do wpływów wierzeń kosmiczno-animalistycznych na judeochrześcijaństwo, umożliwiających swoistą egzegezę Pisma Świętego. W tradycji egzegezy pojawiają się takie pojęcia, jak preegzystencja i apokatastaza. Preegzystencja jest związana z pojęciem reinkarnacji i oznacza, że dusza ludzka istnieje przed wcieleniem się w ciało, a apokatastaza znaczy, że wszystkie dusze ostatecznie zostaną zbawione. Na soborze, który się odbył w Konstantynopolu w 533 r. reinkarnacja i preegzystencja zostały odrzucone, ale już apokatastaza nie, a więc piekło będzie „wiało pustkami”. Należy pamiętać, że pojęcie apokalipsy można rozumieć jako śmierć jednostki, a przez to koniec świata w jej osobistym wymiarze. Piekło i raj można zatem postrzegać jako pojęcia dotyczące pojedynczego życia, jeśli jesteśmy zwolennikami filozoficznej idei pustki.
W naszej kulturze przeciwstawieństwem piekła jest pojęcie raju, z którego Adam i Ewa zostali wygnani, zatem to tam według chrześcijaństwa dusza powróci po oddzieleniu się od ciała. Wracam więc do raju, gdzie Ewa zrywa owoc z drzewa poznania dobra i zła i podaje go Adamowi. Czym jest owoc drzewa? Co wiąże Ewę z Adamem? Czym jest owoc miłości? Co zatem podaje Ewa Adamowi? Podaje owoc symbolizujący właśnie owoc owej miłości, gdyż rodząc dziecko, wraz z Adamem, stają się niejako drzewem sięgającym korzeniami do najbardziej odległego bytu biologicznego.
[caption id="attachment_3712" align="aligncenter" width="1017"] źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Michelangelo_S%C3%BCndenfall.jpg[/caption]
Podobny akt przedstawił Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej. W jego "Wygnaniu z raju", to Adam zrywa owoc, a Ewa dostaje go od kobiecej postaci ludzkiej z długim ogonem oplatającym drzewo. Jest to dość ciekawe, gdyż według Pisma Świętego, Bóg zabronił jedynie Adamowi zrywać owoce z drzewa poznania dobra i zła. Kuszona Ewa, odpowiada, że Bóg zabronił im jeść owoce z tego drzewa, choć ten wcześniej zwracał się tylko do Adama. Układ postaci na owym malowidle jest dość sugestywny. Sugeruje on, o jaki owoc chodzi w owym przedstawieniu. Michał Anioł umieszcza również, jako podmiot swojej opowieści, skałę na tle której znajduje się Adam i Ewa.
Przjrzyjmy się zatem rozwojowi ludzkiego życia. Gonada, czyli gruczoł płciowy mężczyzny wytwarza gametę, czyli plemnik. Organizm zostaje w tym celu zaktywizowany przez sygnał wysłany z mózgu, a dokładniej z jego podwzgórza. W tym przypadku chodzi o sygnał wzywający do produkcji hormonów, które to wpływają na tworzenie plemników. Proces ten trwa kilkadziesiąt dni, podczas których plemniki przemieszczają się w mikroskopijnych przewodach nadjądrzy. W Słowniku Etymologicznym Buchner wspomina: „nazwa jałowiec, tłumaczą, iż pochodzi od kwiatów męskich, więc jałowych, a nie od jałowej ziemi, na której rzekomo miał rosnąć”. Tak więc zarówno kobieta, jak i mężczyzna byli postrzegani osobno jako „jałowi” i jako tacy, aby mieć potomstwo, dążą do zespolenia ze sobą.
Nazwa "jałowy" ma swoje konotacje, do których powrócę omawiając Przed Literę dźwięku Ł. Możemy sobie wyobrazić, że gdy mężczyzna i kobieta połączą się miłośnie, to plemniki płyną do jajeczka, aby je zapłodnić, tak jak postać larwalna płazów, które płyną przez wody rzek, mórz i oceanów. Cały ten okres jest ich ”życiem” i gdy dostaną się do dróg rodnych kobiety to nadal walczą o przetrwanie. Spośród wielu milionów wygrywa najlepszy, czyli ten, który wytrzyma kwaśne środowisko pochwy, atak białych krwinek i przebije się przez stanowiące barykadę śluzy. Zwycięzca jest więc nie lada zawodnikiem, jest alfą, zważywszy, iż ejakulat ma od kilkudziesięciu do kilkuset milionów plemników. Plemniki są wabione przez komórki jajowe. Wytwarzane są one w organizmach dziewczynek już w w ich fazie płodowej. Liczba tych komórek stabilizuje się po narodzinach dziewczynki i pozostaje niezmienna, aż do osiągnięcia przez nią dojrzałości płciowej, gdy staje się kobietą. Wtedy to dojrzała komórka jajowa wabi plemnik hormonem – progesteronem. Twierdzi się, że z ich komunikacją związane są białka. Zostały one nazwane Izumo1 (męskie) i Juno (żeńskie). Nazwy te zostały nadane przez japońskich naukowców, a co ciekawe największym statkiem japońskiej floty jest lotniskowiec Izumo.
Ciekawe, że nazwa w przypadku kobiecych białek została tak dobrze dobrana, wszak opiekunką kobiet w mitologii Rzymian była Juno. Wspominałem o niej w poprzednim eseju, podkreślając, że podczas stosunku kobiety wydają dźwięki o brzmieniu pomiędzy ”J” i”I”, podczas gdy mężczyźni wydają dźwięk”H”. Należy pamiętać, że ”I” słyszymy podczas wymawiania ”J” jako jego końcówkę, po której dźwięk ten się urywa. Jest to bardzo istotne i będę do tej obserwacji jeszcze wielokrotnie powracał.
Gdy plemnik dotrze do komórki jajowej doznaje hiperaktywacji, przysysa się do ścianki komórki, a jego ogon uderza nierównomiernie w jej ścianę. Przebija się w ten sposób poprzez zewnętrzną błonę i osłonę jajową do wnętrza komórki jajowej, wtedy to odrzuca swój ogon i dochodzi do poczęcia nowego życia. Zdarza się, że w opisach tego procesu pojawia się również inna narracja. W niej to, plemnik jest wabiony przez komórkę jajową i „pochłaniany przez nią”. Niby niewielka różnica, ale jakże znacząca, bo jeśli plemnik jest pochłaniany, to czy on sam odrzuca swój ogon, czy też jest zmuszany do tego przez komórkę jajową? Jeśli jest zmuszany, to czy nie kończy swojego istnienia dostarczywszy komórce odpowiedniej informacji tak, aby zainicjowała proces podziału? Czy zatem, po raz kolejny można rzec, że życie i śmierć są ze sobą bezpośrednio związane?
Proces zapłodnienia trwa przeważnie od 24 do 48 godzin. Aby do niego doszło, musi zgrać się okres żywotności plemników i komórek rozrodczych. Komórka rozrodcza, która jest największą komórką ciała, wabi i pozwala wniknąć plemnikowi do swojego środka tak, jak niektóre rośliny wabią owady, aby następnie je pochłonąć. Przyglądając się temu, jak powstaje życie, nie można oprzeć się wrażeniu, że ten nasz wewnętrzny świat jest niezwykle bogaty i życie w nim tętni wieloma bytami. Gdy nowe istnienie się zaczyna, nazywamy go w tej formie zygotą, zarodkiem lub embrionem. We wczesnym etapie, często zdarza się, że zapłodnione komórki ulegają samoistnemu poronieniu, co szacuje się na około 50% przypadków.
Zapłodniona komórka, której los pozwolił na dalszy rozwój życia, ulega przemianom polegającym na podziale. To kolejny etap, gdy coś w organizmie wzrasta liczebnie. Sekwencje podziału zygoty powtarzają się co 12 – 14 godzin, a proces ten nazywa się bruzdkowaniem. Podział ten, nazywany wdzięcznie mitozą, polega na replikowaniu się takich samych komórek. Wydaje mi się, że znajduje to swoje odzwierciedlenie w wydobytych ze zbiorowej nieświadomości mitach, ubranych w nową formę przez religie.
Nowe życie, rozwijając się, uczestniczy w procesie występującym zarówno w świecie fauny, jak i flory. W jego wyniku tworzy się morula. To stadium zawdzięcza nazwę swojemu podobieństwu z owocostanem morwy i zauważyć można tu wyraźne odniesienie do świata roślinnego. W nim zarodniki często przemieszczane są dzięki pomysłowości natury. Ona to, w „świecie zewnętrznym”, wykorzystuje wiatr, unoszący ergonomicznie stworzone nasiona tak, jakby były latawcami. Czasem przyczyniają się do tego istoty żywe do których, jak rzep przywierają wyposażone w chwytaki nasiona. Tak jest i z morulą, która wędruje, a właściwie jest przemieszczana z jajowodu do macicy. Jest ona popychana przez ruchy perystaltyczne (skurcze) błony mięśniowej jajowodu, które wspierane są przez rzęski, będące cienkimi wypustkami cytoplazmy osadzonymi na nabłonku wyścielającym od wewnątrz jajowód. Gdy ogląda się je w powiększeniu, to nasuwa się skojarzenie z życiem pod wodą. Mnie od razu na myśl przychodzi bogata flora morza Czarnego.
Pojawiają się zatem liczne pytania. Czy podróż tę możemy sobie w jakiś sposób „przypomnieć”? Była ona zapewne, jak nurkowanie poprzez rafę koralową bogatą w liczne formy i kolory oraz niebezpieczne przygody i sprzyjający los. Czy nie wyłania się ona z powszechnej nieświadomości w postaci mitów? Czy religie, poprzez swój synkretyzm, nie przenoszą owych mitów do naszych czasów?
Tego nie wiem, ale gdyby tak było, to wydaje mi się, że wzmacniałoby to dodatkowo owe opowieści, czy też wierzenia, przynajmniej ja tak to pojmuję.
Na pewnym etapie przygody, którą jest rozwój życia, dzielące się komórki powodują rozpoczęcie się kawitacji, dzieje się tak, gdy w środku moruli powstaje pęcherzyk płynu. Przeistacza się ona w ten sposób w blastocyst.
Dla mnie bardzo istotne są opisy kolejnych faz gastrulacji, czyli ektodermy, andodermy i mezodermy. Używa się bowiem określenia brzmiącego: tworzenie się listków zarodkowych. Jest to kolejne skojarzenie rozwoju nowego życia ze światem roślinnym. Tak ukształtowana forma istnienia przenika przez ściankę macicy i zagnieżdża się w niej. W ten sposób zaczyna się okres zarodkowy, w tym też czasie powstają i kształtują się najważniejsze organy wewnętrzne, a sama forma zarodka przekształca się. Jej zmiany odzwierciedlają proces ewolucji. Na tym etapie możemy się identyfikować już z życiem zwierzęcym, którego przejawy możemy dostrzec obserwując naturę. Zmieniający się zarodek na początku jest bliski wyglądem wielu innym zarodkom należącym do innych gatunków, które w przyszłości po rozwinięciu staną się zwierzętami. W siódmym tygodniu ciąży ludzki embrion osiąga wielkość około 10 mm. Gdyby nie był chroniony ludzkim ciałem, to można by było oglądać go gołym okiem, nie uzbrojonym w żaden przyrząd. Nie można wykluczyć, że człowiek bytujący w środowisku naturalnym, a więc walczący o przetrwanie, nierzadko tę walkę przegrywał. Zatem przypuszczam, że zwycięzca nie raz widział zwłoki zabitego bliźniego, a jak możemy dowiedzieć się choćby od Herodota, to zdarzało się nawet całkiem niedawno, że człowiek był zjadany.
„ Inni Indowie, którzy od nich na wschód mieszkają, są koczownikami i jadają surowe mięso. Nazywają się Padajami i mówi się, że praktykują takie obyczaje. Jeżeli, który z ich współziomków zachoruje, niewiasta lub mężczyzna, wtedy mężczyznę zabijają najbliżsi jego przyjaciele, twierdząc, że gdy choroba go strawi, jego mięso będzie już zepsute. On wypiera się choroby, ale oni nie zwracają na to uwagi, tylko zabijają go i sporządzają sobie z niego ucztę. Podobnie jeśli kobieta zachoruje, jej najbliższe przyjaciółki tak samo z nią postępują jak z mężczyzną mężczyźni. Bo także każdego, kto by dożył starości, zarżną jak bydło ofiarne i spożyją na uczcie. Ale to się praktycznie nie zdarza, gdyż przed tym każdy, kogo powali choroba, jest zabijany."
Herodot
Jak już wcześniej pisałem, Herodot miał bogatą wyobraźnię. Jeśli brać go na serio, to można wnioskować, że bywały w starożytności „okazje”, aby poznać to, co przez wiele wieków średniowiecza było tabu. Nie można zatem wykluczyć, że człowiek w tamtych czasach wielokrotnie widział ludzki płód w różnych stadiach rozwoju. Przyglądając się mu, mógł utwierdzić się w przekonaniu o swoich związkach z formami życia stojącymi na o wiele niższym etapie ewolucyjnym, jak na przykład z gadami. Przypomnę, że ludzki zarodek w 9 tygodniu swojego rozwoju dochodzi do 3 cm długości. Wtedy to, na jego głowie pojawiają się zawiązki nosa i uszu, a ogon przestaje rosnąć. Swoim wyglądem nadal przypomina postać zbliżoną do wielu zwierząt.
Gdybyście się zastanawiali, jak dokładnie można było kiedyś oglądać małe obiekty, to wydaje mi się, że nie ma się co przejmować dywagacjami naukowców, co do tego, kiedy wymyślono szkła powiększające (choć i takie znajduje się w wykopaliskach). Zobaczyć coś w powiększeniu można było nie tylko dzięki szkłu, ale również żywicy, jaką jest bursztyn (zwany również jantarem). Niektóre z bursztynów są tak przejrzyste, że z łatwością można obserwować przez nie powiększone przedmioty.
Jak wiecie w mitologii greckiej pojawia się Perseusz, który odcina głowę jednej z przerażających Gorgon, czyli Meduzie. Jej obcięta głowa, z której wyrastają węże, ma moc zamieniania innych w nieruchome kamienie. Meduza (Jellyfish), może przypominać również zatopienie w żelatynie przedmiotu, który chcemy oglądać, a który też ulegnie powiększeniu. Pamiętajmy, że współcześnie odnajduje się przedmioty klejone sprzed dziesiątek tysięcy lat, a więc spajające substancje znane były człowiekowi od dawien dawna. Czy zatem nie pomagały one człowiekowi poznawać drobne przedmioty? Jak dobrze pamiętacie Perseusz, aby odnaleźć Gorgony, musiał zmusić trzy stare siostry Graje, aby wyjawiły mu, gdzie owe potwory przebywają. Jedyne co siwe starki posiadały, to jedno oko i jeden ząb, którymi ponoć się wymieniały. Perseusz zabrał im te obydwie cenne rzeczy, a już wcześniej dostał hełm Hadesa czyniący jego samego niewidzialnym, skrzydlate sandały i diamentowy sierp, którym miał odciąć głowę potworowi. Do dzisiaj jedną z metafor, której używamy do określenia wieku starego, czyli odległego, jest „ząb czasu”.
Perseusz zabiera więc Grajom atrybut wskazujący, że podróżuje w czasie, a dzięki oku spogląda na świat Gorgon. Znajduje tam ląd pełen skamieniałych postaci. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Perseusz nie robi nic innego, niż współcześni geologowie i biologowie, dzięki których pracy, nasza wiedza dotycząca życia na ziemi jest wzbogacana. Czy takie stworzenia jak meduzy mogły się utrwalić w pokładach kamienia i czy oglądali je starożytni? Są one obecnie znajdowane w Europie, Chinach i w Australii.
Nauka bez religii jest kaleka, religia bez nauki jest ślepa.
Albert Einstein
Patrząc wstecz, czyli w tarczę, którą trzymała Atena, bogini mądrości, Perseusz obciął głowę śpiącej meduzie i pokonał bestię. Przychodzi mi tu na myśl historia urządzenia nazwanego camera obscura, której początki nie są jasne. Prawdopodobnie było znane już w starożytności, kiedy to mogło być używane do obserwacji ciał niebieskich. Ale czy tylko je obserwowano?
Możliwe, że przy pomocy camery obskury oglądano małe obiekty, umieszczając je blisko otworu skrzynki, przez który wpadały promienie odwracając obraz i odbijając się na jej tylnej ścianie. W epoce renesansu, gdy człowiek, a zarazem i jego ciało, stał się przedmiotem zainteresowania, powstawały liczne urządzenia. Opisywał je Leonardo da Vinci. On to miał stosować jako obiektyw, szklaną kulę wypełnioną wodą.
W XVI w. Giovanni Battista della Porta, skonstruował urządzenie z soczewką i lustrem odwracającym obraz.
Czy stworzyli oni te urządzenia, czy też odtworzyli je w ślad za starożytnymi?
Przychylam się do osądu, iż skorzystali z dawnej wiedzy.
Warstwa symboliczna ukryta w wierszach powtarzanych przez „Homerów”, jak i wyobraźnia, przyczyniają się do kreacji. Urządzenie to służyło do obserwacji gwiazd i do rysowania lub odrysowywania/odwzorowywania pomieszczeń i ludzi - w tym celu obraz był pomniejszany. Urządzenie to może również powiększać obraz. Wystarczy zmienić jego ustawienia. Camera obscura, jak wiemy, dzięki metodom pracy Johanesa Vermeera, była również stosowana jako rzutnik przenoszący obraz na płótno tak, aby wykonać na nim szkic. Można ją zatem uznać za prototyp aparatu fotograficznego i projektora. Ciekawostką jest, że w XIXw. fotografowano zmarłych wraz z żywymi, tworząc rodzinne zdjęcia tak, że jednych od drugich trudno jest na nich odróżnić.
Zatem starożytny „Perseusz” mógł wskazać zwierzę, które według współczesnych badań, żyło już 560 milionów lat temu, a które i w jego czasach nadal można było wyłowić i pokazać, jak „na dłoni”, co i my współcześnie możemy zrobić. Mógł też powiększając obraz camerą obscurą badać małe obiekty, snując swoje rozważania na temat rozwoju życia.
Czy mity greckie można interpretować, doszukując się w nich metaforycznych treści będących istotnymi wskazówkami?
Można. Dowiódł tego Henryk Schliemann, który znany był ze swojej pasji do archeologii. Schliemann, był niezwykle barwną postacią, której dokonania zostały opisane w książce „Sen o Troi”. Jak pewnie sobie przypominacie, był on ekscentrycznym milionerem, który swoją fortunę zbił na handlu z Rosją, a odkrył nie tylko Troję, ale i Mykeny oraz Tyryns. W jego przygodzie istotną rolę grała łatwość z jaką uczył się jezyków. Ten amator archeologii, zwany nierzadko wandalem, dowiódł, że opisane przez „Homera” i „Wergiliusza” opowieści (Odyseja, Iliada i Eneida) zawierają w sobie rzeczywiste, a nie fikcyjne informacje. Pamiętajmy również, że Leonard Euler, słynny matematyk, cytował z pamięci fragmenty Eneidy Wergiliusza, a stanowią ją wiersze napisane heksametrem(podobnie jak Iliadę i Odyseję).
Wracając z dalekiej przeszłości, nasz Perseusz przeżył nie lada przygodę, bo natrafił na piękną Andromedę. Ta niewinna kobieta została wydana przez króla Cefeusza jako ofiara potworowi, od którego nie mogła się uwolnić. August Rodin, w swojej artystycznej wizji, stworzył, aż pięć różnych wersji rzeźbiarskich przedstawiających tę uwięzioną piękność. Co prawda zdarza się, że jest ona opisywana jako Andromeda, jedna z Danaid, czyli córek Danaosa, ale ja myślę, że chodziło o Andromedę, którą miał uwolnić Perseusz. Za każdym razem widzimy leżącą na skale kobietę w bardzo odważnej pozie. Co ciekawe, ukrywając swój stan, bo osłania swój brzuch, odsłania to, co zwykle bywa zasłaniane, czyli swoje genitalia. Andromeda stanowiła jedną z postaci projektu bramy, którą mistrz tworzył dla Musée de Arts Décoratifs w Paryżu. Projekt ten jest nazywany „Bramą piekieł”. Miała ona być w pewnym sensie odpowiedzią dla dzieła stworzonego blisko 400 lat wcześniej, którym to były „Wrota Raju” Lorenzo Ghibertiego.
W ten sposób możemy porównać te dwie kompozycje, typowe dla swoich czasów, o tematyce stanowiącej zdecydowany wzajemny kontrast. „Wrota do raju”, to dzieło „na przełomie” gotyku i renesansu, które miało stanowić drzwi do Baptysterium San Giovanni we Florencji. Przedstawiają one sceny ze Starego Testamentu, który można traktować jako równoległą opowieść do poetyckiej narracji mitów i wierzeń Wielkiej Kultury, która przetrwała w „greckim oryginale”. Artystyczną formę tego dzieła traktuje się jako zapowiedź nowej epoki, gdy władza Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego (cesarstwa Greków) chyliła się ku upadkowi. Dzieło to powstało jednak w epoce feudalnej, podczas gdy „Brama do Piekieł” nawiązująca do mitologii „greckiej” tworzona była w czasach, nazwijmy je, post feudalnych, czyli w dobie rewolucji przemysłowej, gdzie nową klasą stała się inteligencja, składająca się z aparatu polityczno-urzędniczego i burżuazji. Ta nowa warstwa niwelowała stopniowo znaczenie arystokracji. W ten sposób każda epoka posiada dzieło adekwatne do światopoglądowych, a przede wszystkim do socjologicznych, uwarunkowań. Jako że Rodin tworzył swoją kompozycję przez ponad trzydzieści lat, to inspirację czerpał z wielu źródeł. Uważa się, że początkowo był nią tekst „Boskiej Komedii” Dantego, który to pisząc ją wzorował się na Eneidzie Wergiliusza. Dante, jako bohater „Boskiej Komedii”, wędrował po zaświatach, odwiedzając Piekło, Czyściec i Raj.
Kolejną inspiracją dla Rodina, miała być twórczość Baudelaire'a, a konkretnie jego „Kwiaty zła”, przy czym tłumaczy się tę nazwę również jako „Kwiaty grzechu”. Les Fleurs du mal, posiadały pierwotnie 100 wierszy tak, jak i dzieło Dantego „Boska komedia” składa się z wstępu i 99 pieśni, co razem daje 100. Dzieło zaczyna się od słów skierowanych do czytelnika. Autor przedstawia w nich najgorszego potwora – nudę. Nudę, która rodzi się, gdy jest jednostajnie, gdy brak urozmaicenia, a która prowadzi do poszukiwania.
Dzieło to jest uznawane za symboliczny początek modernizmu. I jeżeli wpłynęło ono na francuskiego rzeźbiarza, to i jego sztukę należy rozumieć jako zanurzoną w tym nurcie.
Jedną z najważniejszych rzeźb Rodina jest „Myśliciel”, ale pierwotnie rzeźbę tą nazywano „Poetą”. Miał być nim sam Dante, przed drzwiami piekieł, tworzący je i podróżujący na ich wskroś. „Myśliciel” umieszczony w „Bramie piekieł” Rodina, miał więc symbolizować zadumę nad losem ludzkości, a właściwie tej jej części strącanej do piekła.
Podążając tym tropem, przytaczam mit o puszce, którą otworzyła wraz z Epimeteuszem, Pandora. Imię Pandora oznacza dar wszystkich, lecz jeśli traktować pierwszą część jej imienia jako boga, którym był Pan, to Pan powinien być rozumiany jako nazwa własna, a wtedy imię to brzmiałoby: dar Pana, czyli boga płodności, przedstawianego często w postaci pół człowieka, pół zwierzęcia. Z hymnu homeryckiego, wynika, że został on po narodzinach odrzucony przez własną matkę. Co ciekawe, Pan jest jedynym z greckich bogów, który umarł. Pandora według mitów była pierwszą kobietą, którą zesłał Zeus ludzkości, a więc matką nas wszystkich, podobnie jak biblijna Ewa. Komu zatem została ona ofiarowana? Epimeteuszowi, czyli człowiekowi, jak jego imię wskazuje, myślącemu wstecz. Przypominam, że dźwięk E, jak i przedstawiającą go Przed Literę, opisałem w osobnym eseju jako falę symbolizującą rodzącą się myśl. Jest to związane z dosyć prostą obserwacją, gdyż większość z nas, gdy zastanawia się, co powiedzieć (czyli wówczas, kiedy myśl "się rodzi") wypowiada dźwięk „e”. Jest on rownież używany teatralnie, gdy nie wiemy, co powiedzieć, bo jeszcze nie zdążyliśmy pomyśleć. Aby dodatkowo zilustrować owe konotacje, przywołałem greckie słowo elektron i kryjący się pod nim bursztyn, zwany jantarem. Bursztyn był cenioną skamieniałą żywicą o właściwościach elektrostatycznych, ukazywał on istnienie czegoś nieuchwytnego, pierwotnego, poprzedzającego materię, a w każdym razie wprawiającego ją w ruch. Imię swoje, Epimeteusz (brzmiące prawie jak epitet) zawdzięczać miał temu, że grając z Prometeuszem w kości, wykonywał ruchy, a dopiero później myślał, podczas, gdy Prometeusz planował, a następnie działał. Jest to trochę przewrotne, bo gra w kości jest losowa, a nie strategiczna i nie wymaga planowania. Jeśli tak, to myślenie wstecz oznaczało zastanawianie się nad historią człowieka, do czego kości nieraz służą, jako cenna wskazówka. W staroindyjskim micie, stworzenie świata, było niczym innym, jak czterema rzutami kością do gry, gdzie każdy rzut miał dawać coraz to mniejszy wynik. Według Brücknera etymologia słowa „kość” wiąże się ze słowem łacińskim „costa”, znaczącym po łacinie "żebro". Według Starego Testamentu, Ewa została stworzona z żebra Adama, a to prawdopodobnie nie tylko dla autora słownika etymologicznego - miało znaczenie. Symboliczną konotację szkieletu ludzkiego z dźwiękami rozwinę w kolejnych esejach.
Zacytuję tutaj prośbę pana prof. Przemysława Urbańczyka:
„Proszę do trumien bliskich wkładać jak najwięcej przedmiotów”
Nasze kości i wyposażenie grobu są bowiem dla następnych pokoleń materialnym świadectwem czasów, w których przyszło nam żyć. Dzięki znaleziskom odkrytym w grobowcach, możemy się dowiedzieć choćby, w co grali starożytni Egipcjanie. Ich ulubiona gra nosiła nazwę senet. Twierdzi się, że miała ona znaczenie religijne i symulowała podróż duszy w zaświatach. Niektóre z kompletów tej gry były wyposażone w pionki wykonane z kości. Były nimi kręgi kręgosłupa.
"J" i "I" życie i śmierć.
Epimeteusz, według mitów, uległ wdziękowi Pandory, którą Zeus wysłał na ziemię, aby ukarać ludzkość. Podobnie jak biblijna Ewa, tak i Pandora miała zakaz - nie wolno jej było otwierać skrzyni, podczas, gdy Ewa „nie mogła” zerwać owocu z drzewa dobra i zła. Obydwie zostały za przekroczenie zakazu ukarane. Epimeteusz, podobnie, jak i biblijny Adam, uległ kobiecie.
Co też myślący wstecz chciał znaleźć w cudownej puszce Pandory? I czym owa puszka była?
Zeus zabronił przecież obdarowanej nią niewieście otwierać ją pod żadnym pretekstem. Dlaczego na samym spodzie leżała nadzieja? Tu pozostawiam Wam pole do fantazji, ale sam w młodości postąpiłem, jak ten bohater starożytności i otworzyłem „swoją” puszkę „Pandory”, a w nagrodę dostałem jej owoc, czyli nową nadzieję. Ciekawe, że gdy kobieta jest brzemienna mówimy, że jest przy nadziei. Każdy, kto został rodzicem, wie, ile trosk jest związanych z samą ciążą, a następnie z potomstwem. Kary, które spadają na biblijnych Adama i Ewę oraz mitycznych Epimeteusza i Pandorę, są podobne. To, co różni te dwie opowieści, to monoteistyczne pojęcie Boga, chociaż w chrześcijaństwie istnieje on w trzech osobach. Współcześnie pojęcie Boga osobowego zatraca swoją wyrazistość, stając się pojęciem po prostu Boga, a dla mnie jest tożsame z Bogiem, który nieustannie stwarza nasz świat.
Co się stało z Prometeuszem?
Został przykuty do skały, a jego wątroba w dzień jest dziobana przez ptaka, aby w nocy odrastać. Nie został zabity, gdyż zna tajemnicę Zeusa, którą może wyjawić. Cóż, każda nasza doba tak wygląda, dzień to przeważnie walka o byt, podczas gdy noc daje odpocząć planującej wiecznie głowie i połączyć się z wiecznością.
Porzucając mity greckie, koncentruję się z powrotem na judeo-chrześcijaństwie, które samo w sobie jest synkretyczne, a więc ma wiele wspólnego z wcześniejszymi religiami. Jeśli tak, to przypuszczalnie również z wierzeniami animalistyczno kosmicznymi wierzeniami. Prawdopodobnie dlatego możemy zaobserwować kontynuację, w warstwie symbolicznej i dźwiękowej mowy, właśnie takich prastarych wierzeń. Zastanówmy się bowiem, czy skojarzenie wyglądu zwierzęcia, jakim jest jaszczurka i ludzkiego płodu we wczesnej fazie rozwoju, nie ugruntowało pewnych przekonań. Moim zdaniem tak. Dlatego zwierzę to stało się symbolem życia, łączącym nas z zaraniem istnienia. Ponieważ chcę w formie graficznej przybliżyć Wam Przed Literę "J", to przedstawiam jej wizerunek, nawiązujący do stylistyki współczesnego alfabetu, ale pierwotnie rysowaną jako jaszczurkę. Jak myślę, jest ona tożsama ze swoją literą "co do joty".
Muszę zaznaczyć, że bardzo istotną rolę w moim procesie skojarzenia dźwięku i symbolu, odegrały liczne przedstawienia jaszczurek w różnych częściach świata. Muszę tu wspomnieć petroglify w Jensen w stanie Utach oraz w Arizonie w rezerwacie Indian Navajo. Nie sposób pominąć również zespołu świątynnego datowanego na około 10000 lat p.n.e., czyli Gobekli Tepe w Turcji.
[caption id="attachment_3826" align="aligncenter" width="558"] źródło:https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Fremont_Lizard_petroglyphs,_Dinosaur_National_Monument.jpg[/caption]
[caption id="attachment_3827" align="aligncenter" width="544"] https://commons.wikimedia.org/wiki/File:GobeklitepeHeykel.jpg[/caption]
Ważne jest tu jeszcze jedno spostrzeżenie, iż zwierzątko to ma wyjątkową cechę. Gdy czuje ono zagrożenie, to odrzuca własny ogon. W miejscu odrzuconego wyrasta następny.
Czy ludzkość, bądź też Przed Ludzkość, zinterpretowała niegdyś taką zdolność regeneracji ciała jaszczurki jako nieśmiertelność?
Jestem przekonany, że tak. W ten sposób krzyżowałoby się bowiem wiele istotnych spostrzeżeń. Jednym z nich jest to, iż na początku ludzkiego istnienia posiadamy ogon, który zatracamy wraz z rozwojem życia płodowego. Wtedy to w procesie wzrastania poszczególne partie ciała rozwijają się, podczas, gdy on sam już nie rośnie, a więc proporcjonalnie jest jakby „wchłaniany” przez ciało. Tak, jak odrzucony ogon jaszczurki obumiera, tak my, zatracając go, zbliżamy się zarówno do narodzin, jak i do śmierci, która jest częścią naszego życia. Ten odrzucony ogon staje się również ważnym symbolem, czyli znakiem śmierci przeciwstawnym do życia.
Kosmiczna konotacja odrzuconego ogona jaszczurki, symbolizująca śmierć związana będzie z księżycem. Jest to ciało niebieskie oderwane kiedyś od Ziemi, a zarazem jakby martwe. Ziemski satelita znika (gdy jest w nowiu) i ta nieobecność przypomina brak ogona, który odrośnie, podobnie jak księżyc w następnej fazie cyklu, gdy zostanie on oświetlony promieniami słońca. Księżyc w pewnym sensie jest nieruchomy, gdyż odwrócony w stronę ziemi ciągle tą samą półkulą.
Nie bez znaczenia są również dni płodne kobiety związane z cyklem księżycowym, bo przecież księżyc dawniej był miesiącem. W okresie miesiąca większość dni jest bezpłodna. Jakiś czas temu oglądałem cykl animacji, stworzonych dla dzieci, które opowiadają o znakach funkcjonujących w różnych kulturach. W odcinku poświęconym pismu chińskiemu, autorzy ze zdziwieniem odnotowali fakt, że w języku tym ten sam znak oznacza zarówno księżyc, jak i amputację. Podaję to, jako wyraźną wskazówkę, że moja wyobraźnia nie odbiega bardzo od wzorców kulturowych, które jeszcze niejednokrotnie będę przywoływał.
Należy sobie tu uzmysłowić, że to, co istniało przed nami (ludzkością) istnieje w nas (atawizmy), a to, co będzie kiedyś istnieć, dopiero wynurzy się z chaosu, który to wówczas stanie się Chronosem. Taka jest struktura czasu, co w kulturze ujmujemy w odbiciu lustrzanym. Uważamy, że kiedyś był chaos, który następnie stał się chronosem, a ja twierdzę, że jest dokładnie na odwrót, czyli to co się stało jest chronosem, a to co się stanie, zanim nastąpi, jest chaosem. Ten chaos próbujemy zmieniać poprzez planowanie w Chronos.
Jeśli zaś odnosimy to do Boga, to Bóg nie stworzył, a nieustannie "stwarza" świat. Zamiast jestem, który jestem, powinniśmy go rozumieć: staję się, który się staję.
To taki wtręt budzący niepokój, ale nieodzowny, aby rozumieć naszą perspektywę.
Zbliżając się do krańca życia, spoglądamy „przez ramię”, myśląc o własnych poczynaniach i rozliczając się niejako z nich przed nami samymi.
Jeśli więc nie mylę się co do interpretacji istoty początków życia płodowego, a zarazem postrzegania jaszczurki, jako zwierzęcia obdarzonego nadzwyczajną zdolnością odradzania się, to współcześnie nadal dokonujemy w niektórych językach samookreślenia, używając tego pradawnego symbolu życia. Siebie samych zatem nazywamy „ja”. Francuzi wymawiają to „J” nieco inaczej, ale piszą nadal „je”. Anglicy piszą wprawdzie „I”, ale brzmi ono „aj” i gdyby (anglów, kątów) przeczytać je na wspak jak palindrom (a na tym polega odbicie światła pod kątem – lustrzane odbicie) byłoby to „ja”. Na Islandii ich „Ég” czyta się „je”. W katalońskim jest to „jo” W rosyjskim "я" brzmi całkiem jak „ja”. W rumuńskim „Eu” wymawiamy „jeu”. W serbskim "ja" to "ja", zresztą podobnie jak w wielu innych słowiańskich językach. We włoskim mówimy „ijo” pomimo że piszemy „io”.
Według mnie, do samookreślenia się, pojawiają się ważne symbole „Wielkiej Kultury” jak „I”, „J”, „H”, „E”, „A”, „M”, „K” i „+”, czyli obecne” S”.
Wszystkie one odnoszą się do poczęcia. Różnice w ich stosowaniu związane są ze zróżnicowanym poglądem, kiedy i na skutek czego ono powstaje. Czy zatem rozumiano owo poczęcie, jako moment, kiedy mężczyzna podczas zbliżenia z kobietą (gdy jest ona jęta) przeżywa orgazm lub, gdy rozwija się życie płodowe, czy też, gdy rodzimy się krzycząc „a”, a może początek życia przejawia się w małej śmierci, której doznaje kobieta?. Nie należy zapomnieć, że niegdyś pojmowano, iż rodzice związani byli z kosmosem: ojciec ze Słońcem, a matka z Księżycem. Pamiętajmy jednak, że samookreślenia związane ze Słońcem i Księżycem są zależne od klimatu, gdyż tam, gdzie jest zdecydowanie za gorąco, mężczyzna nie chciał się jednoznacznie kojarzyć ze słońcem.
Tu ważne skojarzenie - znak „J” symbolizujący życie, tworzy słowa związane z jego trwałością. Rośliny, które są zielone cały rok, często zaczynają się właśnie tym dźwiękiem. Ciekawa jest jego obecność w słowach: jemioła, jodła, jasełka, jajko, jary.
Początki życia cechują też nazewnictwo zwierząt. Krowę, która w przyszłości będzie dawała mleko, musimy wcześniej zacielić. Dopóki się nie ocieli, nazywamy ją „jałówką”. Jednym ze znaczeń prasłowiańskiego słowa "Jar" jest łączenie się, a innym, określenie młodości. Niebawem wyjaśnię zależność pomiędzy tymi słowami. Ciekawe, że w języku francuskim też taka konotacja istnieje, gdyż słowo jałówka piszemy genisse, czytając pierwszą sylabę, tak jak samookreślenie w tym języku, czyli „je”. W języku portugalskim, czyli języku dawnych Celtów, najbardziej wysuniętych na zachód, słowo to pisane jest „novilha”, ale czytane „novilje”. W chińskim jagnię brzmi „yangrou, zadziwiająco podobnie, zaś samookreślenie „ja” – „yishi” We włoskim „giovenca” i „io”.
Nie sposób zapomnieć również, że „j” zostało jakby zabronione na obszarze, gdzie była konkwista arabska. Hiszpanie pisząc je, często wypowiadają „H”, które opisałem w poprzednim eseju, jako symbol penisa. Taki symbol był właściwie rozumiany pierwotnie, gdyż dzisiaj ci potomkowie Celtów, mówiąc „hoyo”, mają na myśli dziurę, tak jakby to im w podobnym czasie rozebrano kolosa, a nie Rodyjczykom.
Niedaleko od nich, bo we Francji wagina jest poprzedzona rodzajnikiem męskim (Francuzi mówią „le vagin”, czyli „ten wagina”), co wskazuje na brak logiki języka, a więc na jakieś zaburzenie spowodowane ingerencją w memy dźwiękowe na skutek, jak przypuszczam, gwałtownego podboju. Chyba, że panował tam matriarchat, co by zresztą tłumaczyło upodobanie do szóstki leżącej koło dziewiątki. Historię podboju Celtów znamy z narracji tylko jednej ze stron. Jest ona opisana przez Rzymian. To przez nich język mieszkańców dużej części zachodniej Europy został zromanizowany. Do dzisiaj, wśród ludzi nauki pokutuje przekonanie, że Celtowie nie posiadali własnego pisma. Sąd ten, jest moim zdaniem, rezultatem wiary w niegdysiejszą propagandę. Można sobie wyobrazić, że mężczyzn podbitego ludu przymuszono do mówienia o sobie „ten cipa” w sensie „jestem cipą”, czyli że tracąc wolność zarazem utraciłem męskość.
W naszych burzliwych czasach używane są silnie ekspresyjne słowa. Dzieje się tak, gdyż nie jesteśmy odporni na manipulacje emocjami. W ten sposób, ostatnio modne stało się szczególnie jedno słowo „w…………!”. Muszę przyznać, że z niedowierzaniem obserwowałem w mediach społecznościowych, jak często było stosowane przez moich znajomych, zaliczających się niewątpliwie do inteligencji. Tym bardziej mogę sobie pozwolić na przytoczenie dwóch, jakże starych słowiańskich słów: huj (pisownia właściwa) i jebać ( podobno w sanskrycie jebhati) brzmiące podobnie do „jąć (jonć) – joną – jonę” zamiast tego współcześnie mówimy „rżnąć – oną – żonę”. Przepraszam za skojarzenia, ale wydaje mi się, że Francuzi kiedyś mogli mówić Je pousse (pcham), co mogło skrócić się do dzisiejszego epouse. Nawiązując do stwierdzenia, że angielski jest źle wymawianym francuskim, można zauważyć, że "pchać" po angielsku to ”puch”, a cipka”pussy”. Jeśli się nie mylę, to Francuzi mówili o małżonce: „posuwana”, co oznaczałoby, że jest już „zajęta”. Niby jeden dźwięk, a jaką czyni różnicę! Powtórzę zatem za genialnym Karolem Rostworowskim (przepraszam, że w towarzystwie takich słów, ale polskie „jąć” lub „objąć” brzmią całkiem dobrze).
Jedna Litera.
Co znaczy jedna litera,
Jedno małe „ż” przed ONA!
Wchodzi? – Siedzę – Ożywiona?
Mówię, że mi czas zabiera.
Pocałunek? - Rodzaj zera:
Gest bez głowy i ogona.
Co znaczy jedna litera,
jedno małe „ż” przed ONA!
Ale zato, gdy doskwiera,
kiedy wiara w siebie kona,
kiedy łamią się ramiona
wobec… choćby krytykiera,
co znaczy jedna litera!
Proszę, wyobraźcie sobie „ż” ale tak, jak dawniej wyglądało, czyli „j”.
Wiersz ten powtarzała wielokrotnie moja matka, która uwielbiała poezję Karola Rostworowskiego i gdybym objaśniał, z jakiego to powodu ja jestem tym wierszem zachwycony, to pewnie dostałbym po głowie :).
Słowa na „j” i „h”, których już nie powtórzę, nie występują w słowniku wykształconego człowieka, gdyż zastąpione zostały przez słowa penis i kopulacja, pochodzące z łaciny. Są one zatem archaizmami językowymi, które zostały zepchnięte do roli wulgaryzmów w toku podboju kulturowego.
Caravaggio, przedstawiając zniewieściałego chłopca, pokazuje pewien akt. Jest nim ugryzienie przez jaszczurkę. Jaszczurka symbolizuje tu życie, które to nie zostanie przekazane, gdyż do tego niezbędna jest kobieta, której owy chłopiec w tym zakresie, zastąpić nie może. Sam, jak można przypuszczać, nie interesuje się kobietami. Na stole widać naczynie wypełnione wodą z pojedynczym kwiatem, również we włosy chłopca wetknięty jest kwiat. Widać zatem dwa kwiaty sugerujące swoją kolorystyką, że są one żeńskie. Podczas gdy, aby miało się narodzić nowe życie, powinny być one kwiatami męskim i żeńskim.
Życie to gra
Cały świat to scena,
A ludzie na nim to tylko aktorzy.
Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,
A kiedy na niej jest, gra różne role.
Fragment ze sztuki „Jak się Wam podoba?” Williama Szekspira.
Wracając do poczęcia życia i zarazem macierzyństwa, to szczególnie ważny dla naszej psychiki jest proces, w którym opuszczaliśmy łono matki, jak też inicjacja bezpośredniego odczuwania świata poza nim. W większości przypadków, przychodzimy na świat w ten sposób, że matka rodzi naszą głowę, a następnie resztę ciała.
Dawniej, w zwyczaju było chwycenie dziecka za nogi i w tej pozycji dawanie mu lekkiego klapsa. Miał on służyć jako bodziec do wywołania płaczu, a zarazem oddychania tak, aby dziecko zainicjowało ten proces, gdy już nie może korzystać z tlenu, który dostarczała mu matka przez pępowinę. Dziecko, zaraz po narodzeniu się, samodzielnie zaczyna odczuwać świat. Szczególnie istotnym bodźcem musi być dla niego „grawitacja”, bo gdy było noszone przez matkę, to unosiło się w płynach łożyska.
Lubię bardzo zasadę Macha mówiącą, że masa ciała jest wynikiem jego oddziaływania z resztą Wszechświata. Jako że zakładam, że Wszechświat jest nieskończony, to jest to oddziaływanie nieskończoności mas. Czy zatem istnieje jakaś zapisana emocja? Pierwsze samodzielne doznanie owych bodźców, gdy stanowią on pewien konkretny układ ciał niebieskich posiadających swoją hierarchię?
Zapewne tak, biorąc pod uwagę tradycję znaków zodiaku. Proszę, zwróćcie też uwagę na ikonografię monet celtyckich, a właściwie monet z okresu przed przedchrześcijańskiego i wczesnochrześcijańskiego. Zobaczycie na nich twarze, stworzone z wielu punktów, jeśli przedstawiają twarz władcy. Czasem pojawi się mężczyzna w konotacji z koniem i słońcem oraz kobieta i uwieczniony przy niej znak księżyca. Jeśli macie wśród swoich znajomych osoby zafascynowane buddyzmem, to pewnie zauważyliście, że gdy poruszy się z nimi temat urodzin, to robią obliczenia, pozwalające im ustalić wartość bytu tej osoby.
[caption id="attachment_3822" align="aligncenter" width="428"] https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Dobrowolne_podporz%C4%85dkowanie_sie_prowincji.jpg[/caption]
Czy zatem wiedza ta była używana w starożytności i wiekach średnich, i czy aż po nasze czasy jest stosowana?
Szkoda, że salę Dożów Weneckich strawił w 1577 roku pożar, niszcząc jej wyposażenie, chodziarz najprawdopodobniej artyści, odtwarzający salę del collegio w XVI w., stworzyli dekoracje nawiązujące zapewne do koncepcji wcześniejszych, bowiem na jej ścianach widać nawiązania do zodiaku. Jak wspominałem w eseju o Przed Literze” H”, Republika Wenecka była najdłużej trwającym państwem-miastem w historii. W sali Del Maggior Concsigio (Wielkich Narad), na środku sufitu dzieło Tintoretta przedstawia alegorię poddania się prowincji Wenecji. Widać na nim jak doży weneckiemu, poddający się składają swoje chorągwie i skarby. Ponad wszystkimi postaciami znajduje się krąg. „Kreślony” krąg związany z precesją Ziemi, a właściwie z astrologią, opisałem w eseju o Przed Literach”+” i”G”. Poniżej kręgu znajduje się kobieca postać podająca, a właściwie rzucająca wawrzyn zwycięstwa. Nie jest do końca jasne, czy rzucany wieniec wypadł z jej rąk, czy też znajduje się w pysku lwa, który, ponieważ posiada aureolę, to symbolizować powinien św. Marka. Potężne zwierzę południa reprezentuje siłę, a że często przedstawiane jest z księgą, to wskazuje na siłę wynikającą z jej treści. Tym razem postać ta nie trzyma księgi, a kilka witek. Niektórzy zapewne dopatrzą się w nich palmy symbolizującej męczeństwo, ale taka interpretacja, moim zdaniem, jest niewłaściwa. Zanim pisano na papierze, pergaminie i skórze, to ryto litery na witkach wierzby, stawiano je również na liściach palmy i na łodygach bambusów. Każda z tradycji jest związana z klimatem i roślinnością występującą na danym terenie. Na południu rosną nie tylko palmy, ale również i wierzby. Pamiętajmy, że w naszej tradycji, wzywając do wojny, rozsyłano "wici". Wiciami był związany pęk naciętych rezami witek łoziny, którą jest wierzba. Pismo służyło również do zarejestrowania przekazywanego inwentarza. Dlatego w języku polskim funkcjonuje słowo "wiano", określające jakie to dobra zabezpieczają posag wniesiony przez żonę. Na Węgrzech znajdziecie kije nazywane Rabiejami, gdyż rachowano na nich, a gdy zły zapis był to zapewnie i skórę nimi nieraz porachowano.
„Śmiałych Fortuna wspiera.”
Eneida X, 283, Wergiliusz
Dziś fortunę traktujemy jako ślepy los, ale kiedyś była czczona, a nawet budowano jej świątynie. W Rzymie świętowano jej cześć od 12 października przez dni osiem, a więc w okresie zodiakalnym Wagi. W starożytnym Egipcie, na jej szali, ważyła się przyszłość duszy w swojej wędrówce do raju. Wtedy to, z jednej strony znajdowało się serce, podczas gdy z drugiej strony leżało pióro prawdy. „Przejść ją” mogło szczęśliwie jedynie to serce, które równoważyło rozum. Dla ludu na przełomie Ery Barana i Ryb, święto poświęcone Fortunie, było dniami Gier Augusta, czyli igrzysk. Powstaje zatem pytanie, czy Fortuna to tylko ślepy los, czy też można, jak Perseusz, planować przyszłość, a znając datę urodzin danej osoby, dzięki Epimeteuszowi, wiedzieć jakie wartości są dla niej istotne? Przecież wiedza psychologiczna odgrywała znaczenie w podbojach Wenecji.
Przywołuję tu znowu, opisane w poprzednim eseju, postacie gigantów, stojących na schodach dziedzińca Pałacu Dożów Weneckich. Tam nad potężnymi, acz impotentnymi postaciami, zobaczyć można lwa z księgą, który nimi włada. Jeśli istnieje pewna zależność, nazwijmy to magiczna, to czy nasza wolna wola, którą otrzymaliśmy od Boga, może podlegać wpływowi tych, którzy znają owe zależności? Jeśli tak, to nasze przeznaczenie wiąże się nie tylko z zamysłem boskim, ale i z wytyczeniem nam odpowiedniej roli przez innych.
W tym kontekście nasuwa się postać Honoré de Balzaca, który stworzył Komedię Ludzką.
Jest to cykl utworów, stanowiący koncepcyjną całość, zapoczątkowany przez powieść „Szuanie" i esej „Fizjologia małżeństwa”. Czy koncepcja Komedii Ludzkiej jest literacką odpowiedzią na Boską Komedię Dantego podobnie jak Brama do Piekieł Rodina nawiązywała do Wrót do Raju stworzonych przez Lorenzo Ghibertiego?
Myślę, że tak, zważywszy na wiele aspektów nie tylko poruszanych tematów, ale również i tych czysto formalnych. Nie można oprzeć się wrażeniu, że symbolika postaci i liczb gra tu ważną rolę. Ciekawe, że pierwsze dzieło opowiada o Szuanach, których to nazwa wywodzona jest od słowa dźwiękonaśladowczego, imitującego mowę sowy. Sowa, jak wiemy symbolizuje mądrość. W powieści tej pojawia się motyw miłości, kłamstwa oraz zdrady doprowadzającej do zguby. Esej zatytułowany „Fizjologia małżeństwa” ukazuje „makiawelistyczne” pobudki rządzące związkiem dążącym wprost na spotkanie z troskami. Kryzys małżeństwa często związany jest z wiekiem, w który wkraczają małżonkowie. Wiele się mówi o kryzysie wieku średniego w kontekście mężczyzn, a niewiele poświęca się uwagi kobietom, których to zegar biologiczny powoduje, że podobne dolegliwości już wcześniej pojawiają się u nich. Kobieta balzakowska jest zatem „trzydziestolatką”. Balzak opowiada o człowieku i naturze nim rządzącej wiążąc ok. 130 swoich dzieł (po części tylko zarysowanych na wstępnym etapie) postaciami, które przewijają się przez nie. Służyły mu one do zilustrowania czasów, gdy dynamicznie dokonywały się zmiany społeczne i światopoglądowe. O tym, jak bardzo jego twórczość szokowała jemu współczesnych, może świadczyć fakt, że znalazła się ona w indeksie ksiąg zakazanych. Indeks ten ma starą historię. Jako że jedne z pierwszych zostały zakazane dzieła Ariusza, teologa, którego to poglądy zostały potępione przez kościół. Podobnie, palono później księgi Nestoriusza, który to podkreślał pierwotność istnienia Boga w stosunku do Jezusa. Na liście tej, obok tysięcy innych pozycji, znalazły się i te stworzone przez Dante Alighieri, Reja, Galileusza, Kanta, Kopernika… Synkretyczny charakter wiary powodował, że wszelki powrót do pierwotnych kosmiczno - animalistycznych jej konotacji, mógł doprowadzić do rozszyfrowania źródeł, z których się wywodziła. Teologowie kościoła bowiem, wieki wcześniej, „humanizowali” owe pierwotne wierzenia, nadając im nową strukturę. Zatem uważam, że niedopuszczanie do korygowania owej struktury przez myślicieli kolejnych epok, było spowodowane nie tyle niewiedzą i zacofaniem, co dbałością o zachowanie status quo, w przestrzeni wyobrażeń o świecie. Owe wyobrażenia bowiem zostały „wykute na wieki” w procesie podboju i utrwalone przez ścierające się ze sobą instytucje zarówno państwowe, jak i kościelne, na opanowanym terytorium.
Wszelkie religie, które współcześnie na nas oddziaływują, zawdzięczają swój zasięg politycznej i militarnej rywalizacji. Metodydotyczące sposobu ukrywania źródeł, były znane już wcześniej, bowiem już w starożytności cenzor rzymski dbał o moralność ludu. Opisując Przed Literę "+", przytoczyłem postać Appiusza Klaudiusza „Ślepego”, który moim zdaniem, brał udział w największej kradzieży intelektualnej starożytności. Pamiętajmy, że istnieje legenda, według której św. Piotrowi uciekającemu z Rzymu objawić się miał Chrystus. Kościół upamiętniający owo objawienie, stoi w miejscu przedchrześcijańskiej świątyni znajdującej się właśnie przy Via Apia. Miał on pierwotnie kryć kamień z odbitymi śladami Syna Bożego, który wypowiedział słowa: „idę do Rzymu, aby zostać ukrzyżowanym”. Słowa te miał wypowiedzieć do Św. Piotra, którego wcześniej nazwał Kefasem, zmieniając jego pierwotne imię, Szymon. Piotr zatem stał się opoką, skałą i takie ma znaczenie owo imię zarówno w języku włoskim „Petrus”, jak i we francuskim „Pierre”. W języku greckim „kamień” brzmi „Petra”, podczas, gdy imię „Piotr” to „Petros”. Wszystkie one brzmią podobnie do słowa ojciec „pere". Widzę tu konotację z rzymskim Ju Pitterem. W języku polskim podobna korelacja istnieje pomiędzy opoką i ojcem, a ponieważ imiona wprowadzane przez chrześcijaństwo zastąpiły te rodzime, to trudno dziś stwierdzić, które z nich odpowiadało Piotrowi. Czy było to słowiańskie imię Objęsław (Objesław) czy też Ostrowod (Ostrowód)? Jeśli tak, to mamy podobną zależność jak w łacinie pater/Petrus/petram, czy też w języku francuskim père/Pierre/pierre, czyli ojciec/Piotr/skała.
Kościoły chrześcijańskie powstawały w miejscu wcześniej stojących świątyń, a te jak przypuszczam, były umieszczane w energetycznych miejscach, oznaczonych skałą, pełniącą wcześniej rolę dolmenów bądź menhirów. Etymologia słowa „menhir” prowadzi do Bretanii, gdzie „men” to "kamień" a „hir” to wysoki. W języku niemieckim słowo skała brzmi rachmen. Kiedyś zamiast słowa "liczenie" używaliśmy "rachowania" i "kontowania", czyli systemów dwunastkowych i piętnastkowych, i z tymi systemami byli związani "rachujący" i "kontujący". W eseju o Przed Literze „+” napisałem, że pierwotny wizerunek obecnej litery „S” związany jest z powidokiem słońca południowego, a w języku arabskim południe, czyli 12 ta wygląda tak: اثني عشر, co można przetłumaczyć „X” chwalone. W językach japońskim i chińskim „10”, czyli „X” wygląda tak: „+”.
Pamiętajmy, że o św. Piotrze mówi wiele dzieł apokryficznych, a jedno z nich przypisywane papieżowi Linusowi „odkryto” dopiero w VI w. czyli w okresie, gdy świat ogarnęła ciemność po wybuchu wulkanu, co opisałem w poprzednim eseju. Można z owego apokryfu wyczytać, jak św. Piotr walczył z magiem Szawłem, ciekawe zatem, że Szaweł stał się później Pawłem, a dzisiaj stanowią parę patronów Rzymu. Świadectwo jakoby św. Piotr miał być ukrzyżowany głową do dołu przypisuje się Orygenesowi, który żył w Aleksandrii wiele lat po owych „wydarzeniach”, kiedy to różne nurty filozoficzne ścierały się reprezentując poglądy konstytuujące w późniejszym czasie doktrynę wiary.
Cóż, Rzymianie wiedzieli, jak utrzymać status quo swojego posiadania. W imperium Rzymskim w kilkunastu republikańskich flamenów było członkami papieskiego kolegium, zaś istniejąca struktura mogła służyć do dalszych celów.
Doktryna Prymatu Świętego Piotra spowodowała zresztą napięcie z Wschodnim Cesarstwem Rzymskim. Podobnie było w XIV i XV wieku, podczas schizmy zachodniej, gdy władcy próbowali się wyrwać w istocie spod prymatu niemieckiego, gdyż w tamtych czasach, od rozpadu państwa Karolingów, to Cesarze Rzymscy Narodu Niemieckiego stanowili o tym, kto dostąpi zaszczytu następcy Piotrowego. Tu wkrada się hipoteza czasu widmowego Heriberta Illiga, o której pisałem, czyli o dodaniu 300 lat w historii naszej ery. Ciekawe kiedy owe 300 lat dodano?
Apiniusz wzmacniając mit Rzymian, ukradł pismo Etrusków. Rzymianie, moim zdaniem, podbijając kolejne ludy niszczyli ich kulturę, równocześnie przywłaszczając sobie najcenniejsze jej składniki. Na przykład kalendarz juliański powstał po podbiciu Galów.
Wracając do Balzaka, to do swojego cyklu Komedia Ludzka, włączył powieść Jaszczur (oryg. fr. La peau de chagrin). W niej to opisywany jest młody człowiek, Rafael de Valentin. Był on tak bardzo rozczarowany swoim żywotem, że postanowił popełnić samobójstwo. Przypadkiem trafił na sklep z dziełami sztuki, gdzie nabył skórę jaszczura zapisaną tajemniczym tekstem. Miała ona sprawić, że gdy posiadający ją człowiek wypowie swoje życzenie, zostanie ono spełnione. Każde owo spełnienie przyczyniało się do skrócenia życia posiadacza owego talizmanu, a objawiało się kurczeniem zapisanej tajemniczym tekstem, skóry. Z perspektywy doświadczenia nabywanego z wiekiem, tak właśnie wyglądają pragnienia młodości, na których się koncentrujemy, a których spełnienie zabiera nam życie. Młodość zaś nacechowana jest nimi ze względu na przymus natury. Pierwszym znakiem odkrytym na jaszczurze jest pieczęć Salomona, nazywana tak przez mieszkańców Bliskiego Wschodu. Jeszcze dalej na wschód podobne formy geometryczne tworzą tantryczną yantrę (jantrę)służącą do medytacji. Jako że skóra jaszczura zapisana jest sanskrytem, to można rozumieć, że chodzi zarówno o tradycję Wschodu, jak i domniemany wówczas, najstarszy język posiadający swój zapis. Znak ten przedstawia aspekty męski i żeński połączone ze sobą i symbolizuje harmonię. W sri yantrze męski aspekt utożsamia się Siwą, zaś kobiecy z Śiakti. Ze względu na konotację nazwy tej pieczęci i delikatną materię symboliki, przemilczę dalsze moje wnioski, aby nie dostać się na jakiś indeks zakazanych dzieł, tym bardziej, że szanuję każdą tradycję religijną z tego powodu, że owe wchłonięte wierzenia, przeniosły poszczególne wartości do naszych czasów. Ponadto uważam, że ich determinizm sprawia, iż nie da się być apostatą od pierwotnych wierzeń z nimi związanych. Religie, można tak rzec, kodyfikują owe wierzenia w sposób uniwersalny, ale „starzy bogowie uszu” są niestety wykorzystywani nie tylko w dobrym celu.
W XVI wieku ukazały się drukiem utwory wierszowane Mikołaja Reja, zebrane pod nazwą „Zwierzyniec”. W nich to pojawiają się opisy postaci, ludów i grup społecznych oraz określające ich charakter porównania do świata zwierzęcego. Jak wiadomo, Rej zapatrzony był w Marcina Lutra, co z dzisiejszego punktu widzenia jest o tyle zrozumiałe, że Luter germanizował, a Rej polonizował język Pisma Świętego. Z tym, że zasięg działania Reja był niewspółmiernie mniejszy. Rej, krytykował swoich przeciwników nie paląc ich na stosie, co też odróżniało go znacząco od doktora Lutra, bo ten leczył zagubione dusze metodami terminalnymi, podobnie zresztą, jak i kościół katolicki to czynił. Kościół, przypomnę, pod wpływem Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli arystokracji. Cóż, Rej był kalwinistą, a nie Luteraninem. Kalwin zaś zdążył spalić mniej przeciwników niż Luter. Szkoda, że wśród jego ofiar znalazł się straszliwie zamęczony Miguel Servet.
Autor zwierzyńca jest cytowany często, gdy mówimy: „Polacy nie gęsi, swój język mają.” Opisując przed litery „+ i g” nawiązałem do gęsi kapitolińskich i do owego cytatu i myślę, że warto do mojego eseju zaglądnąć. Przeczytacie tam, jakie zoomorficzne znaczenie ma ten dźwięk opisywany współcześnie znakiem „g”.
Czy role naszego życia zilustrowane porównaniami do świata zwierzęcego są rzadkością?
Kilka miesięcy temu odwiedziłem Helenę, a ma ona w zwyczaju, urozmaicać czas swoim gościom ciekawostkami, aby zrobić im przyjemność. Jedną z wielu rozrywek jest gra w Geniusza, a inną, gdy pogoda dopisuje, zwiedzanie okolicznych rezydencji. Wybór padł na zamek Sassy, położony w Saint Christophe le Jajolet, czyli w w departamencie Orne znajdującym się w Normandii. Zamek ten znany jest z pięknego ogrodu, który można podziwiać z wysoko położonego tarasu. W czasach pandemii brak było chętnych do zwiedzania i byliśmy jedynymi, którzy zajęli czas młodemu człowiekowi pełniącemu rolę przewodnika. Zaprowadził on nas do sali przylegającej do pokoi sędziwej nestorki rodu, która od lat mieszka z dala od miejskiego zgiełku. Gdy wyjął oprawiony w ramkę list królowej brytyjskiej, będący podziękowaniem właścicelom tego domu za jej przyjęcie w Sassy, poczułem, że ogarnia mnie znużenie. Zapowiadała się bowiem dramatyczna scena, w której będę zmuszony wysłuchiwać snobistycznych dyrdymałów i prawie mdlałem ze zniecierpliwienia i złości. Bożżże, myślałem, jak on międli tę opowieść. Policzyłem do stu, aby się uspokoić.
Nagroda za cierpliwość była wielka, bo już po kilku minutach miał on w rękach następną ramkę… Tym razem w jego dłoniach nie widziałem kolejnego listu przedstawicieli dynastii Wettynów, a coś, co mieniło się złotem w odbijających promieniach słońca. Prawie podskoczyłem, gdy okazało się, że jest to swoista relikwia, pukiel włosów, wspomnienie osoby. Miały one należeć do Ludwika XVI, ostatniego króla Francuzów, którego to ścięto na gilotynie. Przerażająca relikwia, jak te, które rok wcześniej sprzedały się na aukcjach, czyli małe zawiniątko włosów i skrawek materiału, na który miała upaść kropla krwi monarchy. Króla, którego ostatnie słowa wskazują, że postrzegał swoją śmierć jako ofiarę złożoną dla przejednania Boga, a przynajmniej taką rolę odegrał stojąc na szafocie i czekając na wykonanie ”woli ludu”. Uświęcał więc akt odebrania mu życia. Stracił je z wielu powodów. Jednym z nich było zaangażowanie się Francji w walkę z Anglią po stronie jej buntujących się kolonii na kontynencie amerykańskim.
Była to kontynuacja rywalizacji tych państw w Nowym Świecie, ciągnąca się od początku XVII w. Dla kolonii, jednym z powodów do sprzeciwu, było ograniczenie przez ich ówczesnego władcę, króla Jerzego III, osadnictwa tak, aby nie wtargnęło ono na ziemie Indian, gdyż owo ograniczenie stanowiło tamę dla ich potencjału. W koloniach Nowej Francji osiedlać mogli się jedynie katolicy, a ziemie te stanowiły większość kontynentu północnej Ameryki. Populacja katolicka, zajmująca rozległe tereny Nowej Francji, była niewielka, podczas, gdy ludność 13 buntujących się stanów była kilkunastokrotnie większa, złożona z wielu narodowości i posiadająca ok. 300000 niewolników ściągniętych z Afryki. Pierwszymi niewolnikami w tych koloniach ponoć byli katoliccy Irlandczycy. Koloniści stworzyli nawet kampanie handlowe w celu kolonizacji ziem Indian. Znacznym udziałowcem jednej z nich był brat George'a Washingtona, zatem nic dziwnego, że przyszły prezydent zaangażowany był w podbój tych ziem.
Ze strony angielskiego króla, taka decyzja mogła oznaczać „szachowanie” kolonistów objętymi ochroną Indianami, mieszkającymi za pasmem Appalachów. Europejscy Anglicy mogli też oceniać, że jest za wcześnie na dalszą eskalację konfliktu z Francuzami i preferować istnienie „ziemi niczyjej”, na której znajdowali się Indianie, jako bufor do czasu, aż rozegrają „to” po swojemu. Korona brytyjska przegrała spór z koloniami, które tworzyły później USA, ale utrzymała swoje wpływy na kontynencie najpierw dzieląc północną część Nowej Francji na dwie kolonie, Górną Kanadę (angielskojęzyczną) i Dolną Kanadę (francuskojęzyczną). Następnie, w 1846 r., łącząc obydwie Kanady w brytyjską prowincję, a w następnym okresie powołując nowe państwo związane z koroną brytyjską, czyli Kanadę.
W moje ocenie, Wielka Brytania zyskała wówczas terytorialnie, podczas, gdy dzisiaj utracenie kolonii angielskich postrzegane jest jako klęska. Jeśli postrzegać tamte czasy jako klęskę potęgi państwa kolonialnego, to była to klęska Francuzów, których państwo właśnie destabilizowano. Siłowanie się potęg europejskich w Ameryce było długim procesem i przypomina toczenie wojen zastępczych w naszych czasach. Ilustruje to wpływ wielu zmiennych, przypominających ruchy na planszy strategicznej gry i trudne do przewidzenia skutki podjętych wcześniej decyzji. Koszt militarnego udziału Francji w walkach w Ameryce spowodował, iż jej ludność obciążona była nadmiernymi podatkami. Nie sposób również pominąć retorsji Anglików, którzy chcąc się zrewanżować Francuzom za ich zaangażowanie po stronie kolonii, płacili za wywołanie zamieszek we Francji. Przy czym dla korony angielskiej widmo rewolucji było odległe, gdyż już wcześniej przeszła swoją za czasów Cromwella, czyniąc ze swojego króla Karola I Stuarta kozła ofiarnego i publicznie go ścinając.
Karol I Stuart stał się więc ofiarą purytanów ukształtowanych przez kalwinizm, czyli jeszcze teistów, podczas gdy Ludwik XVI padł ofiarą Maksymiliana Robespierre, człowieka oświecenia, już deisty. Król Francji, pewny swojej śmierci i przygotowując się do niej, czytał o tym właśnie, jak odszedł Karol I Stuart. Gdy upadli Stuartowie i nie stało Cromwella, dynastią Wielkiej Brytanii stali się Hanowerscy Welfowie i to ich potomek, Jerzy III, przyczynił się do upadku Ludwika. W 1772 roku, sąsiednie państwa rozebrały słabnącą Rzeczpospolitą, co nazywamy I rozbiorem Polski. Idea rozbioru była promowana przez dwory paryski i berliński już w XVI w. Jako iż Rzeczpospolita była tradycyjnym sojusznikiem Francji, a nawet niegdyś próbowała się związać z nią silniej wybierając Henryka Walezjusza na swojego króla, to lekceważąca postawa Francuzów przyczyniła się pośrednio do ich upadku. Wzmacniając innych osłabiali siebie.
Gubi sam siebie ten, kto drugiego czyni potężnym, gdyż tworzy się tę potęgę zręcznością lub siłą, a jedno i drugie budzi nieufność u tego, który stał się potężnym.
Niccolo Machiavelli
Dynastia francuska starała się wprawdzie wykorzystać pozycję Austrii przysporzonej dawnymi ziemiami Rzeczpospolitej, poprzez małżeństwo Ludwika z Marią Antoniną, która była 11 spośród piętnaściorga dzieci potężnej dynastii Habsburgów, lecz jak widać nie pomogło im to wiele. Kolejną przyczyną Rewolucji Francuskiej był szybki przyrost jej ludności, podobnie jak to miało to miejsce przed I i II wojną światową, i podobnie jak ma to miejsce obecnie. Upadająca monarcha francuska zapowiadała egalitaryzm prawny, odwracający zależności społeczne, a w szczególności swoiste niewolnictwo w postaci pańszczyzny. Pańszczyzna, definiowana jest jako stan przejściowy między niewolnictwem a demokracją. Niesłusznie, gdyż faktycznie była ona niewolnictwem idealnym, pozwalającym posiadaczom owych majątków na kupowanie i sprzedawanie posiadłości wraz z ludnością, potrzebną ze względu na swoje pracowite ręce, (powtarzam myśl socjologa Jana Sowy) potrzebną do czasów „przemysłowych”. Warto tu przypomnieć, że ponieważ stosujemy prawo rzymskie, to odnosimy się do tamtejszego ustawodawstwa. Wskazuje ono, iż niechlubna pańszczyzna została usankcjonowana prawnie przez Cesarstwo Rzymskie, w postaci kolonatu który to rozwijał się na jego terenach od I w. naszej ery. Francuzi odrzucając te społeczne zależności, musieli odrzucić zarazem to, co Cesarstwo Rzymskie swego czasu przyniosło na mieczach, a następnie utrwaliło przez wieki. W wielkim skrócie była to nierówność. Odrzucano jednak tych, którzy ową nierówność usprawiedliwiali boską wolą. Rezygnowało więc z katolicyzmu, choć do niedawna był on przepustką do „Nowej Francji”. Dlatego też, w burzliwych czasach rewolucji, dużą rolę odegrali chłopi, biorąc udział w powstaniu zwanym Wielką Trwogą (franc. Grande peur). Powstańcy napadając na dwory, pałace i zamki, niszczyli dokumentację powinności feudalnych. Ciekawe, że rewolucji odpowiedziało powstanie rojalistyczne, zwane wojnami wandejskimi ( franc. Guerre de Vendee) od departamentu Wandea, gdzie wybuchło. Przyczyną do sprzeciwu mas był dekret powołujący pod broń mężczyzn tuż przed rozpoczęciem prac wiosennych, do których byli niezbędni. Innym powodem buntu mogła być korupcja wśród urzędników, którzy za pomocą asygnat wyemitowanych przez państwo, wykupowali znacjonalizowane wcześniej majątki kościelne (podobny fenomen zaistniał przy zmianach ustrojowych wschodniej Europy, wytwarzając układ oligarchiczny, gdzie w tym celu wykorzystano głównie majątek osób prywatnych). Wynika z tego, iż rewolucjoniści jedynie pozornie ową nierówność odrzucili, a lud to widział i reagował. Takich lokalnych powstań skierowanych przeciwko rewolucji było więcej. Były one tępione przez nową władzę z okrucieństwem, którego skala była olbrzymia. Mordowano masowo nie tylko walczących, ale i nieuzbrojonych cywilów. Zapanował terror „kolumn piekielnych”, którego Republika Francuska zapewne dziś się wstydzi.
„Wandea musi stać się narodowym cmentarzem”.
„Wszyscy bandyci, którzy zostaną znalezieni z bronią w ręku lub którym będzie to dowiedzione, mają pójść na bagnety. W ten sam sposób traktujcie kobiety, dziewczęta i dzieci.”.
„Osób tylko podejrzanych również nie oszczędzać. Wszystkie wioski, miasteczka, zarośla jałowca i wszystko, co można spalić, należy wydać na pastwę płomieni.”
Różnie szacuje się liczbę ofiar Kolumn Piekielnych. Podaje się uśrednioną liczbę około 300000, ale mogła być ona dwukrotnie wyższa. Mieszkańców tego regionu potraktowano tak, aby ich okrutny los stał się przestrogą dla innych, by w obawie przed terrorem republiki, nie podnosili nigdy głowy. Zatem przytaczam hasło rewolucji w oryginale:
"Liberté, égalité, fraternité, ou la mort"
"Wolność, równość, braterstwo albo śmierć."
które przytaczamy zwykle z pominięciem tej ostatniej jego części.
[caption id="attachment_3741" align="aligncenter" width="561"] źródło: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1760444,1,amatorskie-grzebanie-w-genach.read[/caption]
Po latach dokumentację dotyczącą walk w Wandei zgłębiał Włodzimierz Lenin, przygotowując się do przeprowadzenia rewolucji w Rosji. Jak wiadomo przeprowadził ją wówczas w interesie niemieckim tak, aby zamęt w Cesarstwie Rosyjskim wyeliminował ten kraj z I wojny światowej, osłabiając Ententę, czyli Trójporozumienie Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Rosyjskimi wandyjczykami stali się kozacy, wieloetniczni wolni ludzie stepów, potomkowie osadnictwa wojskowego, zasiedlającego pogranicze Rzeczpospolitej i Rosji. Jak wiemy, na terenie republik radzieckich stosowano też inżynierię społeczną opartą na walce klas, czyli były już wcześniejsze podwaliny wiedzy, aby taką machinę śmierci wyprowadzić wprost na człowieka, zmuszając go do padnięcia na kolana.
W rewolucji francuskiej brały udział różne grupy walcząc o swoją pozycję. Najbardziej znanymi są Jakobini i Żyrondyści, ale byli jeszcze i wspomniani przeze mnie (przy okazji twórczości Balzaka) Szuanie, czyli chłopi, nic nie znacząca biedota Sankiulotów (po francusku sans-culottes), „bez majtkowcy”, wykorzystani przez Jakobinów do szturmu na Bastylię, obalenia monarchii i zniszczenia Żyrondystów. Zostali oni (bez majtkowcy) następnie unicestwieni wraz z wojskową pacyfikacją robotniczych przedmieść Paryża. Następna grupa - Hebertyści współpracujący z Jakobinami, została zlikwidowana przez nich podobnie jak Dantoniści i Kordelierzy (francuskie Cordeliers, od la corde, czyli sznura). Gdy zgilotynowano przywódcę Jakobinów Robespierra, zostali i oni rozwiązani. Konwent Narodowy powołał wówczas Dyrektoriat składający się z pięciu członków. Tenże następnie został zastąpiony Konsulatem, który z kolei przekazał władzę Napoleonowi Bonaparte. Później, po jego przegranej kampanii w Rosji, nastąpiła restytucja monarchii, której rządy zostały przerwane powrotem Napoleona z Elby i jego klęską pod Waterloo. Następnie, przywrócona władza Burbonów, przerwana została na skutek autorytarnych rządów Karola X Rewolucją Lipcową i restytucją cesarstwa.
Lekcję tę odrobili twórcy rewolucji bolszewickiej, rozgrywając ją po swojemu.
Czy te zmiany były potrzebne? Niewątpliwie tak. Czy mogły zaistnieć w przebiegu ewolucyjnym? Prawdopodobnie tak.
W życiu nie ma „fair”, zatem ktoś musiał przegrać, aby ktoś inny mógł wygrać. Jak już wspomniałem ,Ludwik XVI, ginąc, odegrał ostatnią scenę, w której nawiązywał do ofiary złożonej Bogu, przyrównując się do roli jego syna, ukrzyżowanego niegdyś przez swój lud. Podobnie druga strona, po śmierci Marata, również tworzyła tego rodzaju konotacje.
W ten sposób bohater rewolucji, Paul Marat, którego śmierć Francuzi porównywali do losu Chrystusa, stał się świętym u sowietów, którzy stawiali mu liczne pomniki.
Co ciekawe, w okresie przetaczających się przez Europę zmian, zachodnia cywilizacja utraciła tożsamość władających z osobami, których wola jest w rzeczywistości spełniana. Song Hongbing, opisał to jako moment, w którym kapitał przejął władzę nad klasą polityczną, reakcję giełdy londyńskiej na rzekomą wygraną Francuzów w bitwie pod Waterloo. Jeśli miał rację, to mała chwila dezorientacji wystarczyła, aby „zgrali się” wcześniej rozgrywający śmierć Ludwika XVI. Odtąd to władza polityczna jest klientem kapitału, wypełniając jego wolę w systemie pozornej demokracji.
Mój ojciec często wspominał profesora Adama Krzyżanowskiego, którego był asystentem, wówczas, gdy ten zawiadywał katedrą ekonomii politycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Otóż profesor, pomimo trudnej sytuacji politycznej w Polsce w okresie stalinizmu, zwykł mawiać: iż socjalizm od kapitalizmu różni się tym, że w kapitalizmie ci rządzą, którzy mają pieniądze, podczas, gdy w socjaliźmie ci, którzy rządzą - owe pieniądze mają. W 1947 r. musiał rozstać się z uniwersytetem. Był to uparty nonkonformista i zawodnik nie bojący się ryzyka, wyszedł przecież już wcześniej cało z niemieckiej akcji skierowanej przeciwko profesorom UJ, mającej na celu zniszczenie polskiej inteligencji. Życie zawdzięczał solidarności międzynarodowego środowiska naukowego, w tym, co ciekawe i niektórych niemieckich uczonych. Zapewne reszta naukowców byłaby również przeciwna Sonderaktion, gdyby wiedzieli, że są potomkami zgermanizowanych Słowian i Celtów. Zamiast tej wiedzy, oprócz samej germanizacji, a co za tym idzie wyznawanym mitem związku krwi, a nie tylko języka, zostali obciążeni, przez papieża Piusa II, średniowiecznym falsyfikatem, czyli Germanią Tacyta i rzekomym, „odwiecznym prawem” do ziem na wschodzie. Tak więc myślę, że gdyby nie oddziaływały na nich pokerowe grzechy średniowiecznych interesów, to graliby lepszymi kartami. Coś ty Piusie narobił? A może powinniśmy Ciebie inaczej nazywać?
Ten sam pokój zamku Sassy, gdzie młodzian pokazywał nam pukiel włosów Ludwika XVI, urządzony był meblami z jego epoki. Mój wzrok przyciągnął komplet foteli. Zrobiły one na mnie wrażenie tym, że dotrwały do naszych czasów w bardzo dobrym stanie. Dzięki temu mogłem dokładnie oglądać dekorację, jakimi je ozdobiono. Są one niezwykłe z wielu powodów, które postaram się przedstawić, a które dobitnie świadczą o epoce ostatniego króla Francuzów doby przedrewolucyjnej.
Ciekaw jestem, czy wiecie, że każdego z nas można tresować. Nie trzeba się bardzo wysilać, bo wystarczy na przykład, gdy ktoś siada, powiedzieć mu: usiądź. Słowo wypowiedziane w trakcie, gdy już jesteśmy, w procesie którego nie możemy powstrzymać tylko pozornie jest truizmem. Dzieje się tak, gdyż nie mogąc zmienić tego procesu, po usłyszeniu słowa wypowiedzianego przez inną osobę, wykonujemy nie tylko to, co sami zaczęliśmy robić, ale również i to, co usłyszeliśmy, że mamy wykonać. Poddajemy się zatem cudzej woli, nie mając już wpływu na sam proces. Wielokrotne powtórzenie w formie nakazowej będzie zatem prowadziło do nawyku podporządkowania. Tą właśnie formę używamy wychowując dzieci, zwłaszcza, gdy nie mamy czasu i skracamy proces negocjacyjny z nimi. Na przykład ściągając mu kurtkę mówimy: ściągnij kurtkę. Karmiąc mówimy: jedz, a przecież właśnie dziecko je. Im bardziej używamy wobec dzieci języka nakazowego tym bardziej uczymy je być podległymi. W przestrzeni domowej relacje są jasne, czyli dzieci podlegają rodzicom, ale w społeczeństwie reszta ludzkości przejmuje tę rolę nadrzędną mówiąc: wstańcie, siądźcie. W szkole, wojsku, ….
Moja matka często przypominała, że są ludzie wychowywani, aby rządzić innymi i tacy, których wychowuje się, aby nimi władano, a wiedziała, co mówi, bo była psychiatrą dziecięcym, a zarazem dzieckiem klasy ziemiańskiej, w której dzieci ze względu na trudne warunki, nazwijmy je geograficzne, wychowując, przygotowywano do twardej gry. Sama miała tego doświadczyć w młodości, gdy dołączyła do Powstania Warszawskiego.
Ponieważ w społeczeństwie, jak i w rodzinie podlegamy pewnej hierarchii wartości, to stosujemy skomplikowaną etykietę dotyczącą powitania. Mężczyzna witając się z grupą osób, wita się najpierw z kobietą, podając dłoń i to pod warunkiem, że to ona wykonała pierwszy ruch wyciągając wcześniej swoją. Stosujemy równocześnie kryteria starszeństwa. Do niedawna dłoń ta byłaby powitana pocałunkiem. W relacjach zawodowych etykieta ta każe witać się według hierarchii pozycji bez względu na płeć. Oznacza to, że najważniejsza osoba decyduje, z kim i kiedy się przywita.
W hierarchicznej strukturze społecznej zachowujemy się tak jak w stadzie, ot takich koni na przykład. Wszystkie one patrzą na dominującego osobnika, podczas, gdy on niewiele się nimi interesuje. Od czasu do czasu, kopie potencjalnego konkurenta do władzy, tak, aby ten pamiętał o swojej podległej pozycji i aby reszta stada widziała, że szef jest głową stada i nią pozostanie.
To relikt kultu siły świata zwierzęcego, istniejący również u ludzi. Jest on tak mocny, że osoba jest szanowana dopóki posiada siłę. Siłę, bądź to fizyczną, bądź finansową. Jeśli finansową to przeważnie i intelektualną. Może to być także siła wynikająca z pozycji, umożliwiającej awans w strukturze. Gdy jednak taka osoba, wcześniej silna fizycznie, zacznie chorować, lub mocna finansowo, przekaże swój majątek, albo ta posiadająca pozycję, traci ją, to przestaje się ona liczyć. Właśnie owe określenia same w sobie już wiele znaczą: przestaje się liczyć lub traci na wadze.
W sztuce egipskiej i w malarstwie średniowiecza stosowano perspektywę hierarchiczną, która mówiła o tym, że nieważne, jak świat wygląda, istotne jest, kto nim włada. Włada w sensie duchowym, jak i doczesnym.
Współcześnie o swojej pozycji możemy dowiedzieć się, analizując na przykład, na ilu zdjęciach się znajdujemy, a zatem, czy ktoś poświęcił czas, aby nam je zrobić.
A jak było w czasach króla Francuzów? Fotele Ludwika XVI stojące w salonie zamku Sassy posiadają dekorację alegoryczną, która sprawia, że stają się swoistym elementem planszy do gry. Gry, w której nie siadano „po prostu”, a według zmieniających się ciągle reguł, świadczących o tym, że jednych owe reguły obowiązują, a inni są ponad nimi, gdy zyskają władzę nad innymi. To tak, jak w życiu, gdzie istnieje wiele zależności, które determinują pozycję człowieka, zaś świadomość, jak na niego wpływać, pomaga w uzyskiwaniu nad nim przewagi. Pamiętajmy, że jednym z atrybutów władzy jest miejsce, które się zajmuje, a właściwie, na którym się siada.
Współcześnie w przestrzeni prywatnej, czy też towarzyskiej, a nawet zawodowej jest to miejsce przy stole. Najważniejszy jest stół, do którego się siada, aby zjeść posiłek, ale również ważny, a nawet często istotniejszy jest stojący w salonie stolik otoczony fotelami. Cóż takiego nadzwyczajnego zostało wyhaftowane na siedziskach i oparciach foteli w Sassy? Są to przedstawienia alegoryczne, ale ich wyjątkowość stanowi podwójna symbolika. Zwykle na oparciach ukazywano sceny rodzajowe, które mówiły na przykład o zalotach mężczyzny do kobiety. Gdy na oparciu widać kobietę i śpiewającego jej mężczyznę, to na siedzisku odpowiada im scena, gdzie to zwierzęta odgrywają ludzkie role. W tym przypadku zwykle zobaczymy lisa skradającego się do kurnika, ponieważ ta scena świata zwierzęcego zdradza prawdziwe zamiary zalotnika.
W Sassy jest nieco inaczej, tam na oparciach foteli, dzieci grają rolę dorosłych, a alegorie zwierzęce to podkreślają. Można na przykład zobaczyć chłopca grabiącego liście i towarzyszącą mu dziewczynkę w roli służki. Na siedzisku wyhaftowany jest osiołek i koza. Przykro to przyznać, ale w społeczeństwie, role są rozdawane, niezależnie od epoki. Pamiętam, jak nieraz moi rodzice się zastanawiali, czy wychowując nas w duchu egalitaryzmu i humanizmu, nie skazują równocześnie na trudne życie, gdyż w rzeczywistości coś takiego jak fair play w społeczeństwie nie istnieje. Żyliśmy przecież w kraju socjalistycznym, czyli w hipnozie egalitaryzmu, gdzie elitę władzy nazywano nomenklaturą. Tak określoną grupę ludzi można było nazwać równie dobrze pieszczochami socjalizmu. Pieszczochy miały się bardzo dobrze, a reszta…” była równa”. Aby stać się zasobnym pieszczochem socjalizmu wystarczyło grać, troszcząc się, na różne sposoby, o cudze dobro :).
Możemy sobie zatem wyobrazić scenę sprzed kilkuset lat, gdy rozbawione towarzystwo, które przeniosło się do salonu w Sassy, toczy grę. Każdy chce każdego nagrodzić lub ukarać. Daleki kuzyn, w odwiedzinach, chce skraść całus i proponuje swojej krewnej miejsce, gdzie na oparciu chłopak przechyla się, by pocałować dziewczynę, a na siedzisku widać psa i kota. Panienka siadając uśmiecha się do kuzyna i mówi: dziś mam nastrój wygrzewającego się na słońcu egipskiego sfinksa, co ciekawego mi pokażesz? Albo młody panicz upiera się, że nauka go nuży i woli od niej jazdę konną. Po takim oświadczeniu starszy brat zaprasza go, aby usiadł na krześle z wyhaftowanym osiołkiem mówiąc: nie ma tu konia, więc usiądź proszę na ośle, a zobaczymy, co z ciebie wyrośnie. Dodajmy do tego grę w kości i dowolnie wymyślone reguły, aby dostać najlepsze miejsce lub usiąść na najbardziej deprymującym, gdy się przegra.
To swoista symulacja życia, która uczy, iż swoją uprzywilejowaną pozycję należy chronić. Każda gra ma swoje reguły, jednakże wpływowe postaci przeważnie są ponad nimi. Czasem jednak muszą i one odegrać swoją rolę w teatrze egalitaryzmu. System, w którym żyjemy ma bowiem swoiste, spisane reguły gry, które nazywamy prawem.
Zwiedzając zamek w Sassy, z salonu wypełnionego licznymi wspomnieniami przeszłości, przechodzimy do biblioteki pełniącej równocześnie rolę gabinetu. Młody człowiek, dumny z jego zawartości, wyjaśnia nam, że książki, które widzimy, w znakomitej większości poświęcone są prawu i tylko niewielka ich część związana jest z literaturą francuską. Ponad trzydzieści tysięcy pozycji, powoduje, że jest to największy zbiór we Francji poświęcony tej tematyce.
Jak można się zorientować, reguły gry są skomplikowane, zwłaszcza dla tych, których nie stać na zajmujących się na nimi specjalistów. Teoretycznie ma ono sankcjonować nasze zachowania, w których często nie odbiegamy od tych rodem z ”dżungli”. W Polsce na przykład, prawo własności jest ograniczone, gdyż można cudzą nieruchomość zasiedzieć. To ograniczenie pokazuje, że aby posiadać, to należy mieć siłę, aby ochronić swoją własność przed sąsiadem, pragnącym poszerzyć własne posiadanie. Niby cywilizacja, niby prawo, a prawo dżungli. Bawi mnie niezmiernie terminologia tego zasiedzenia, bowiem sankcjonuje je etycznie, gdyż zasiedzieć można w złej lub dobrej wierze. Z tej pozycji siły korzystają urzędnicy państwowi, dbając o majątek owego państwa, które to po jakimś czasie go prywatyzuje. W ten sposób organizm, w którym funkcjonujemy, pokazuje nam swoją drapieżną naturę ubraną w szaty demokracji i pozornego egalitaryzmu.
Jako że zorganizowani jesteśmy w liczne państwa, to na poziomie tych organizmów rozwija się ekonomiczna wojna, często związana z naszym biologicznym bytem. Jeśli na serio brać książkę „Wojna o Pieniądz: prawdziwe źródła kryzysów finansowych” autorstwa Song Hongbing, to w obrębie cywilizacji zachodniej, państwa i ich elita polityczna już dawno stały się klientami potęg finansowych, a więc w rzeczywistości, to pomiędzy nimi w istocie owa rywalizacja się rozgrywa, a my jesteśmy już sztucznie emocjonalnie dzieleni. Ten podział jest łatwo wywołać i wyprowadzić protestujących ludzi na ulicę, ukrywając równocześnie realizowane ekonomiczne zamierzenia.
Według Thomasa Pikettego, który jest przez wielu nazywany specjalistą od torturowania danych, państwa zachodniej Europy, dzięki bogactwu zgromadzonemu w epoce kolonializmu, powinny uczestniczyć w głębokiej redystrybucji owych dóbr. W istocie, w epoce pandemii, to one są w sytuacji dyktującego nowe reguły pozostałym, gdyż mogą przetrwać ekonomiczną izolację. Z punktu widzenia samego kapitału, gra idzie zawsze o to, aby tej dobrej pozycji nie oddać. Szczególnie zagrożeni w tej rywalizacji wydają się, więc ci, którzy owej dominacji podlegają. Skutki zaś tej rywalizacji mogą być opłakane. Analogii historycznych jest co niemiara. Dobrym przykładem może być oblężenie „Alezji” przez Juliusza Cezara, który to broniących się otoczył drewnianą palisadą. Służyła ona temu, aby oblężonych wygłodzić. Sam odgrodził się od potencjalnego ataku, idących na pomoc Celtów, kolejną linią umocnień. Galowie, wiedząc, że aby przetrwać do odsieczy, muszą oszczędzać zapasy żywności, wyprowadzili swoje kobiety, starców i dzieci poza mury miasta, a że Rzymianie ich nie przepuścili, to ludność ta została skazana na śmierć głodową. Wcześniej, w Avaricum, Rzymianie wycieli kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Co ciekawe, „Juliusz Cezar” „pisał”, że wałów broniło kilka tysięcy Galów, a zaraz później pisze, że z 40 tysięcy wojowników do Wercyngetoryksa dotarło zaledwie 800.
Herodot zaś opisał przygotowujących się do zrzucenia perskiego ucisku, mieszkańców Babilonu. Mieli oni zdecydować, że pozbędą się kobiet, aby zapasów na obronę starczyło na dłużej. Powróciwszy do domu, każdy z nich udusił żonę lub matkę, według uznania, czyli według tego, którą to z nich postanowił pozostawić przy życiu. W bliższych nam czasach, też można by znaleźć analogie choćby w polityce i praktyce okresu przed, w trakcie, a gdzieniegdzie i po II wojnie światowej.
W tym miejscu można przywołać postać Thomasa Malthusa, anglikańskiego kapłana i ekonomisty. Uważał on, że przy ograniczonych możliwościach rolnictwa dojdzie do przeludnienia, z którym to walczyć powinno się, w ten sposób, aby nie pomagać mniej zasobnym, którzy dzięki tej pomocy mieliby się rozmnażać. To znowu przeniesienie praw natury (kultu siły) do przekonań naukowych, mające służyć zachowaniu status quo szczególnej pozycji ekonomicznej państw zachodnich. Co ciekawe, argumenty popierające ją straciły na aktualności wraz z rozwojem rewolucji przemysłowej, ale ideologicznie powracają na fali ekologizmu, gdzie widmo katastrofy maltuzjańskiej zastąpione zostało użyciem argumentu, iż wiele gatunków jest zagrożonych wyginięciem. Każda epoka ma swoją katastroficzną kosmologię, gdyż Adolf Hitler również wieszczył zagładę w ”swoim” manifeście, którego barwne dzieje opisałem w poprzednim eseju. Zatem wizja katastrofy Maluzjańskiej miała swoje znaczenie dla zwolenników eugeniki. Dziś, aby uzyskać oczekiwane efekty, narzuca się politycznie kryteria praworządności, będące niejako nowymi regułami gry. Rzecz jasna, aby te reguły mogły zaistnieć, stosuje się instrumenty finansowe. Prastary kult siły nadal ma się dobrze. Kryteria praworządności zaś dyktowane są współcześnie przez potomków tych, którzy niegdyś synkretycznie skleili stare wierzenia we współczesne nam przekonania. Przekonania, warto to zaznaczyć, ubrane w ludzkie szaty. Odpowiedź na pytanie, w jaki mit wierzą obecnie, byłaby równie interesująca, co odpowiedź, dotycząca mitu, w który wierzymy my sami.
Co ciekawe, współcześnie, można odnaleźć związki eugeniki z eutanazją i aborcją. Eugenika stosowana przez Faszystów zakładała wyższość rasy, klasyfikując słabszą ludność jako nie zasługującą na przywilej życia i semantycznie określając owych ludzi jako zwierzęta (na przykład jako wszy). Wyrażała w ten sposób pogardę nie tylko dla słabego człowieka, ale również dla zwierzęcia. W ten sposób pogardę silniejszego w stosunku do słabszego. Zwolennicy aborcji, próbując ustalić definicję, kiedy to nowe istnienie staje się człowiekiem, w kontekście jego prawa do życia, w istocie nieświadomie lub co gorsza świadomie zwracają się przeciwko zwierzęciu. Jeśli bowiem poczęcie odgrywa cały proces ewolucyjny, ukazując różne stadia naszego rozwoju, to aborcja uderza właśnie w ewolucję jako zjawisko. Człowiek odrzuca w ten sposób swoją przynależność do natury próbując abstrahować się od niej. Wytwarza się zatem sztuczny dychotomiczny podział na naturę i człowieka, próbując zastąpić wcześniejszy, czyli Boga i stworzenie. Stworzenie, czyli naturę, której częścią jest człowiek. Jest to przykre, zważywszy, że o aborcję walczą ci, którzy dostąpili zaszczytu życia, nieświadomi jakby, że miliony istnień musiało umrzeć, aby oni mogli żyć. Jeśli statystycznie para posiada dwójkę dzieci, to umrzeć musi tysiące jajeczek i setki milionów plemników, aby jeden człowiek mógł zaistnieć. Na tym etapie nie postrzegamy ich jako ludzi, lecz jako zwierzęta. Płód zatem jest formą przejściową od zwierzęcia do człowieka, który jest kim? Zwierzęciem! Jednak stosujemy dla niego klasyfikację gatunkową wyodrębniając go ze świata zwierzęcego i nazywając człowiekiem.
Semantyczne związki aborcji z eutanazją są bardzo widoczne. Powstające istnienie, odgrywające, w fazie embrionalnej, proces ewolucji, nazywa się ciągle "nie człowiekiem", co ciekawe nie nazywając owego "nie człowieka" nawet mianem zwierzęcia. Nieproduktywny człowiek jest już nazywany "warzywem". W mojej ocenie jest to wybieg, używający jedynie estetykę obrazowości słów, a podporządkowany potwornej ideologii związanej z prymitywnym kultem siły. Ofiarami są bezbronne istoty "przeistaczające się w człowieka" i nieproduktywny słaby człowiek, zatem proszę owych postulujących aborcję i eutanazję "humanistów":
jeśli lubicie ekologię i zwierzęta, to nie zgadzajcie się na ich zabijanie, czyli zabijanie dziecka niezależnie, czy nazwiecie je człowiekiem, czy tez zwierzęciem, w okresie gdy jeszcze ma ogon, albo go już nie ma (dla ścisłości mam na myśli aborcję żywego płodu).
Proszę również abyście przemyśleli, aby odrzucić liniowe myślenie i spoglądać na przeszłość, jak i przyszłość, w wymiarze cyklicznym. Stracilibyście wówczas marne pojęcia początku i końca, a zyskalibyście perspektywę przemiany. Naprawdę warto!
Tak, wiem że moje życzenia są naiwne, bo walka klasowa polega na dezintegracji wartości, dlatego cytuję fragment dotyczącej tego tematu publikacji pana doktora Filipa Białego:
"Konflikt pomiędzy różnymi zasadami hegemonicznymi polega nie na tym, „by zniszczyć opozycyjną koncepcję świata, lecz by ją unieważnić, by ją przekształcić” (Mouffe, 1981, s. 174). To przekształcenie, polegające nie tyle na odrzuceniu dotychczas obowiązujących wartości, co na przypisaniu im odmiennej niż dotąd wagi. W ten sposób dokonuje się zmiana sposobu wytwarzania podmiotowości, co z kolei jest koniecznym warunkiem przejęcia władzy na drodze ustanowienia hegemonii. Mechanizm ustanawiania nowej hegemonii mieści się na poziomie starcia ideologicznego o przejęcie i nowe powiązanie elementów funkcjonujących wcześniej w ideologii burżuazji. Tym samym starcie ideologiczne, inaczej niż u L. Althussera, nie może, według A. Gramsciego, zostać zredukowane do konfliktu ekonomicznego. Jak zauważa Ch. Mouffe, dla włoskiego filozofa „walka o hegemonię jest walką wewnątrz ideologii, a nie, jak u Althussera, walką pomiędzy ideologiami, których pierwociny znajdują się gdzie indziej” (Mouffe, 1981, s. 175). Walkę tę nazywa A. Gramsci „wojną pozycyjną”, która przygotowywać i uprzedzać ma „wojnę manewrową”.
Jeśli sprawdzicie, jak zmieniły się zapatrywania wielu osób w obrębie waszej grupy, konfrontując je z wcześniejszymi, to zobaczycie jak bardzo skuteczna była "walka pozycyjna". Ponieważ umieściłem wyrwany z kontekstu fragment, to zamieszczam link do pełnego tekstu.
Aby ocenić „realia” naszych czasów, warto zastosować koncepcję Ludwika Wittgensteina. Był to myśliciel, który, co ciekawe, ukończył, tak jak i Hitler, gimnazjum w Linzu. W odróżnieniu od przyszłego kanclerza, to nie władza, a co za tym idzie, manipulacja, była dla niego istotna. Swoje życie poświęcił nauce, wydając zaledwie kilka, ale jakże cennych, publikacji. Jedną z nich był Traktat logiczno-filozoficzny, który podobno Wittgenstein napisał właściwie dla dwóch osób. Miał to być Bertrand Russell i Gottlob Frege. Co ciekawe, Russell wydał wcześniej książkę Principia Mathematica, ubolewając, że w całości przeczytało ją zaledwie kilka osób, w tym trzech Polaków. Myślę, że i Wittgenstein zyskał w gronie polskich matematyków sporo czytelników.
„Książkę tę zrozumie może tylko ten, kto sam już przemyślał myśli w niej wyrażone — albo przynajmniej myśli podobne”.
Sens tego zdania, nie tylko ukazuje świadomość elitarności, ale działa także na ambicję filozofów. Dzięki niej, a przede wszystkim dzięki geniuszowi tekstu Wittgensteina, traktat ten stał się jednym z najważniejszych dzieł filozoficznych XX wieku.
„Cel jej byłby osiągnięty, gdyby komuś czytającemu ją ze zrozumieniem sprawiła przyjemność”.
Postanowiłem zatem popełnić „świętokradztwo” i wyłowić ze strumienia logiki istotne dla mnie pojęcia, którym autor nadał numerologiczną hierarchię i jej konsekwencję:
l * Świat jest wszystkim, co jest faktem.
2.1 Tworzymy sobie obrazy faktów.
2.11 Obraz przedstawia pewną sytuację w przestrzeni logicznej — istnienie i nieistnienie stanów rzeczy.
2.12 Obraz jest modelem rzeczywistości.
2.141 Obraz jest faktem.
2.16 Aby być obrazem, fakt musi mieć coś wspólnego z tym, co odwzorowuje.
2.161 W obrazie i w tym, co odwzorowane, coś musi być identyczne, aby w ogóle jedno mogło być obrazem drugiego.
2.18 Tym, co wszelkiemu obrazowi —jakiejkolwiek formy — i rzeczywistości musi być wspólne, by mógł ją w ogóle — trafnie lub błędnie — odwzorowywać, jest forma logiczna, czyli forma rzeczywistości.
2.181 Gdy formą odwzorowania jest forma logiczna, obraz nazywamy logicznym.
2.221 To, co obraz przedstawia, stanowi jego sens.
2.223 Aby rozpoznać, czy obraz jest prawdziwy, czy fałszywy, trzeba go porównać z rzeczywistością.
3 Logicznym obrazem faktów jest myśl.
3.001 „Pewien stan rzeczy jest do pomyślenia" znaczy: możemy utworzyć sobie jego obraz.
3.01 Ogół myśli prawdziwych jest obrazem świata.
3.02 Myśl zawiera możliwość pomyślanej sytuacji. Cokolwiek da się pomyśleć, jest też możliwe.
3.1 W zdaniu myśl wyraża się w sposób zmysłowo postrzegalny.
3.11 Posługujemy się zmysłowo postrzegalnym znakiem zdania (fonetycznym lub graficznym itd.) jako projekcją możliwej sytuacji. Metodą projekcji jest pomyślenie sensu zdania.
3.14 Znak zdaniowy polega na tym, że jego elementy — wyrazy — mają się w nim do siebie w określony sposób. Znak zdaniowy jest pewnym faktem.
3.143 Tę okoliczność, że znak zdaniowy jest faktem, przesłania nam zwykły sposób wypowiadania się w piśmie lub druku. Bo np. w zdaniu drukowanym wygląd znaku zdaniowego nie różni się istotnie od wyglądu słowa. (Stąd Frege mógł uznać zdania za złożone nazwy.)
3.1431 Istota znaku zdaniowego staje się bardzo jasna, gdy wyobrazimy go sobie jako zbudowany nie ze znaków graficznych, lecz z przedmiotów przestrzennych (stołów, krzeseł, książek). Wzajemne położenie przestrzenne tych rzeczy wyraża wówczas sens zdania.
3.144 Sytuacje można opisywać, nie nazywać. (Nazwy przypominają punkty, zdania — strzałki: mają sens.)
Mój brat wspomina słowa naszego dziadka Teodora, który odbywał swoją praktykę sądową w Salzburgu, mówiące o tym, iż w tamtych czasach prawnicy stosowali numerację każdego wiersza pisanego tekstu tak, aby podkreślić kolejność myśli. Można zatem rzec, że Wittgenstein ułożył prawo myślenia. Owo prawo nazywane jest przez samego autora grami językowymi. Gry językowe są obwarowane różnymi regułami, w zależności od samej gry. Które to reguły są ważne, a które nie, orientujemy się w trakcie, gdy już gramy.
Z występem na scenie życia wiąże się czas, który ową grę determinuje. Jest on niepewny, gdyż wieczność czeka, aż przekroczymy jej niewidzialny próg, co staje się w każdej chwili. Wszystko, czego w życiu doznajemy, każdy bodziec analizowany przez ciało w kontekście czasu, jest przeszłością. Co ciekawe, przeszłością będącą mieszanką wielu czasów, a właściwie ich nieskończoności. Z niej to dobiega światło, które widzimy, a zaświeciło się dla nas wiele milionów lat wcześniej. Światło, które odczuwamy załamane, ugięte, słabnące i o zmienionej barwie niż to, które wyruszyło na spotkanie z nami. Z przeszłości dobiegają nas dźwięki odegrane przez naturę, gdy to głośny piorun w odległości wielu kilometrów od nas uderzył w ziemię, tak, jak i szept bliskiej nam osoby. Odczuwamy liczne promieniowania, powstałe gdzieś, kiedyś. Świat oglądamy zatem niejako w lustrze, które odbija nieskończoną liczbę chwil. Esencję zaś naszego istnienia, określamy jako myśl, a wyraża się to w słowach Kartezjusza:
„Myślę więc jestem”.
Myśli te jako proces są zbiorem reakcji na nieskończoną ilość bytów i czasów, które mieliśmy szczęście poznać. Są one współautorami owej niejako przywłaszczanej przez nas myśli, którą umieszczamy w naszym pojęciu „ja”. Samo określenie „ja” jest wielkim uproszczeniem organizmu, którym owa myśl dysponuje. Rozumiemy je jako pojedynczy byt, podczas gdy w rzeczywistości jego powłoka skrywa cały wewnętrzny świat, mnogi w życie, dyktujące owe myśli tak, jak skóra jaszczura, zapisana tajemnymi znakami u Balzaka. Tak rozumiany byt nie jest w stanie przeminąć, a jedynie może ulec dekompozycji, aby w przyszłości nadal się wytwarzać, w innej już formie. Przyzwyczajeni jednak do naszego „ja” mamy nadzieję, że osiągniemy dobry statystyczny wynik długości owego „pojedynczego” życia i to dodaje nam otuchy.
Dawniej miarą posiadanego wieku była ilość wiosen, których udało się dotrwać. Miało to związek z cyklicznością okresów roku. Podczas, gdy wiosna, związana z odradzaniem się roślinności, symbolizowała życie, to w przeciwieństwie do niej, zima, uosabiała śmierć, w której można było odnaleźć promień nadziei. Ową nadzieją była astronomiczna data, od której to noc stawała się z każdym dniem krótsza i przybywało dnia. W podobnym czasie cieszymy się z Bożego Narodzenia. Rzecz jasna ten sam okres, który na półkuli północnej jest związany z najdłuższą nocą, na półkuli południowej ma konotację z najdłuższym dniem. Świadczy to o tym, iż Cesarstwo Rzymskie, a właściwie dwa cesarstwa (Niemców i Greków), podbijając coraz to bardziej wysunięte na północ słoneczne ludy, tworzyło nową wiarę, włączając elementy wierzeń podbitych ludów. Jeśli tak, to w dużej mierze protoplastami chrześcijan byli Celtowie i Słowianie. Całkiem niedawno postmoderniści zajmowali się dekompozycją kultury, a co za tym idzie, wiary. Owa dekompozycja, doprowadziła wiele osób do przekonania, iż religie są jedynie sztucznym wytworem. Aleksandra Kunce, ujmuje to wprost w tytule swojej książki Tożsamość i Postmodernizm. Zwraca w niej uwagę, iż pomimo chęci odejścia Derridy od podziału na mitos i logos, powraca pewien dwu podział nieustannie. Podkreśla ona również takie aspekty, jak TOŻSAMOŚĆ, DOŚWIADCZENIE, PERSPEKTYWA, GRA, a następnie rozwija sens i znaczenie tych pojęć. Ciekaw jestem, jak określiłaby ona Przed Litery, czy włączają się one w nurt logosu, a zarazem modernizmu, czy też bardziej pasują do postmodernizmu. Mnie się wydaje, że do "przedmodernizmu", z tego też powodu ukułem dla domniemanych pierwotnych znaczeń semiotycznych, które Przed Litery wyrażają, miano Wielkiej Kultury. Mam nadzieję, że chętni do nazwania Wielkiej kultury, czy też Przed Modernizmu pogaństwem, powstrzymają się przed tym, dostrzegając w nim inspirację dużych religii i ich synkretyczny charakter. Tak, jak już wspominałem, mnie owe konotacje dodatkowo przekonały do wiary i jej deterministycznego charakteru. Współcześnie, nowe religie ów determinizm wykorzystują do kształtowania „nowych wyobrażeń” o świecie. Żyjemy bowiem w czasach, gdy wola niebios wyjątkowo silnie nami rządzi, stanowiąc nowe prawo w oparciu o współczesną kosmologię. Zaprzecza to twierdzeniom Lyotarda, jakoby miał nastąpić koniec wielkich narracji, a stanowi o nowej rekompozycji owych prastarych wierzeń, dokonującej się obecnie na naszych oczach. W trakcie tych intensywnych zmian wykorzystywany jest agonistyczny charakter naszej kultury, oparty o spór, a właściwie o wywołanie sporu, tak, aby mogło rozegrać się nowe rozdanie kart. Czy zatem nie jest tak, podobnie jak w czasach rewolucji francuskiej, że emocjonalnie są uruchamiane masy, tak jak niegdyś zaktywizowani zostali „bezmajtkowcy”, aby wykorzystać ich energię, a następnie porzucić, jako nie mających politycznego wpływu? Czyż nie jest tworzony właśnie nowy człowiek tak, jak to tak zwane „izmy” XX wieku sobie tego życzyły? Myślę, że mamy do czynienia z grą uprawianą od niepamiętnych czasów.
Na przestrzeni wieków następowały zmiany związane z zodiakiem, które mają symboliczny wydźwięk. Tak jak punkt barana, czyli przecięcie ekliptyki z równikiem niebieskim, zmienił się ok. 2000 lat temu z gwiazdozbioru barana na gwiazdozbiór ryb, tak Słońce w tamtym okresie, podróżowało na tle zodiaku koziorożca, podczas gdy dziś jego tlem jest zodiak strzelca. Prawdopodobnie z powodu owych konotacji starożytny Bóg Pan bywał w połowie kozą, a w połowie rybą. W podobnym czasie, gdy współcześnie obchodzimy Boże Narodzenie, w czasach przedchrześcijańskich obchodzono święto Jul. W górach tradycyjnie odprawia się jasełka, których nazwa etymologiczne wiąże się ze słowem „żłób”, które niegdyś brzmiało „jasło”. Zwykliśmy święcić je drzewkiem, najczęściej jodłą. Przesilenie zimowe jest istotne nie tylko dla człowieka, ale i dla świata zwierzęcego. Możemy bowiem w grudniu usłyszeć, jak cieszą się z niego ptaki, które zaczynają śpiewać. Zanim jednak do niego dojdzie, to wcześniej Słońce, a zarazem dzień, tracą jesienią swoją „siłę” na rzecz nocy i Księżyca. Deszcze o tej chłodnej porze są coraz to bardziej dotkliwe, aby zamienić się po jakimś czasie w padający zimny śnieg. Podczas długich zimowych nocy, gdy Księżyc króluje na niebie, to zimny lodowy płaszcz pokrywa ziemię i nie pozwala roślinom na wegetację. Mniej pożywienia i niskie temperatury sprawiały kiedyś, że całemu światu fauny, zaglądało w oczy widmo śmierci. Podobnie jak wtedy, gdy jaszczurka obawiając się o swoje życie, odrzuca ogon, śmierć była blisko, związana z jakimś niebezpieczeństwem.
Jeśli czuwaliście kiedyś, "odprowadzając bliską osobę" na "tamten świat", to zauważyliście na pewno, że stopniowo jej oddech jest coraz to płytszy, a ostatnie tchnienie umierającego cicho słychać. Tym ostatnim słyszalnym odgłosem jest "i".
Koniec, i .
James Frazer opowiadając w swojej książce "Złota gałąź" przytacza wierzenia ludzi wybrzeża. Pisze, iż śmierć dla nich związana była z odpływami. Dla ludzi północy śmierć ma konotację z zimą, gasnącym płomieniem i przewracającym się drzewem.
Chcę przedstawić dwa obrazy, które stanowią kontrast, ukazując to samo pojęcie.
Pierwszym z nich jest portret Enid Haldorn. Widać na nim plażę opuszczaną przez odpływ, a na niej wiele postaci. W tle, daleko, pełnię życia symbolizują spacerujący ludzie. Wśród przechadzających się spacerowiczów odnaleźć można kobietę ze skrzydłami anioła, trzymającą za rękę małe dziecko. Obok tej postaci znajduje się nachylony mężczyzna, z któregom postawy nie wynika w jasny sposób, czy coś wskazuje, czy też tańczy z anielską postacią. Na pierwszym planie siedząca Enid upuszcza kamień, który już wypadł z jej ręki. Patrzy na przechylone drzewo, które zaraz się przewróci. Tuż obok drzewa widać delikatnie ukazujący się księżyc. Ten zegarmistrz światła pokazuje, że niewielki promień słońca, delikatnie, prawie niewidocznie się nań opiera i zaraz zniknie.
Scena ta ukazuje niejako opisywane przez Frazera, przekonania ludzi morza odnośnie do czasu „na umieranie”. Życie Eneid uleci niebawem tak, jak przewróci się drzewo. Zostało jej zaledwie kilka chwil, które właśnie odpływają, jak znikająca na horyzoncie woda. Nadciągające chmury zamkną niebiosa i wszelkie światła zgasną.
Obraz ten przedstawia przepiękną alegorię śmierci, współgrającej z rytmem natury, a zarazem życia.
Kontrastem dla tej formy znaczeń jest metafizyczne malarstwo Zbigniewa Beksińskiego. Przytaczam tutaj obraz In Hoc Signo Vinces. Są to słowa, które miał usłyszeć Konstantyn Wielki przed bitwą przy moście Mulwijskim. Widać na nim śmierć, z którą kołyszemy się od samych narodzin. Śmierć jest doznaniem jednoosobowym, pojedynczym. Natura wyraża się jedynie w ptakach czekających na żer ofiary. Niebo to zaledwie skrawek, pozostawiony ponad wnoszącymi się wysoko murami.
Jak widać są to skrajnie odmienne koncepcje, które ukazują różnice pomiędzy filozofami natury, a przedefiniowanymi koncepcjami, które wpłynęły na cywilizację zachodu.
Analogie Przed Liter z pismem klinowym (zwanym alfabetem Sumeryjskim)
Podobne pojęcia, tak jak te zawarte w Przed Literach, odnalazłem w wielu innych alfabetach. Najbardziej ucieszyłem się z tego, że pokazuje je pismo klinowe. Łatwo jest zauważyć zależności, które przedstawiam poniżej. Pokazują one, iż litera „J” składa się z litery „g” oraz „i”. Pismo klinowe ewoluowało przechodząc długą drogę od ideogramów przez pismo rebusowe do uproszczonych znaków. Ja zatem dobrałem prawdopodobnie tę "wykształconą" formę.
Często spotykam się z pytaniem: jak w kontekście swoich Przed Liter rozumiesz swoją wiarę, przecież deklarujesz się jako osoba wierząca?
Uważam, że religie wytworzyły się synkretycznie z pierwotniejszych pojęć, ale pojęcia te zostały ukształtowane przez naturę, która to ma swoją praprzyczynę. Praprzyczyna, którą nazywamy Bogiem jest przyszłością, która na naszych oczach przeistacza się w przeszłość. Wobec tego aktu, wiara w swój "własny" rozum, przy równoczesnym wyparciu pojęcia Boga, jest dla mnie niezrozumiała.
Parafrazując Eliota: Gdybym miał więcej czasu opisałbym Przed Litery krócej, dlatego dodaję jeszcze kilka słów związanych z tradycją wchłoniętą przez chrześcijaństwo:
Święta Wielkanocne, czyli astronomiczny okres zrównania się nocy z dniem, od których to noc staje się krótsza od dnia również świętujemy ubierając stół. Podobno u moich dziadków, wśród wielkanocnych ozdób stała również "Mała Ewka". Ustawiano ją na stole specjalnie, aby i ona została poświęcona.
Na stole świątecznym znajdziemy tradycyjnie jagnię, które wg Brücknera w języku bułgarskim brzmiało „bagni se” - „koci się” (również w łużyckim kocić mówiło się „bahnić”). Jagnusek to zarazem agnusek (z łacińskiego Agnus Dei) Baranek Boży. Gdybyśmy mieli powiedzieć słowa baranek i Bóg po łacinie, to brzmiałoby to Agnus "deus", a gdyby kiedyś nie odrzucono ”J”, to powiedzielibyśmy Janus Deus. Konotacje słowa deus opisałem w eseju o Przed Literze” B”, jako zlepek dwóch słów Dionizos i Zeus. Dio, oznacza we Włoszech słowo Bóg, a w Rumuni takie samo znaczenie ma Zeu. A więc pierwotnie, zamiast słowa będącego skrótem imion bogów mielibyśmy woskowego Jagnusa Dionizosa i Zeusa. To właśnie Dionizos miał mieć związki z bogiem płodności Panem. W świecie roślinnym, owocem kwiatów jest jagoda, nie ma jednak pewności, jak słowo to brzmiało dawniej, moim zdaniem było w nim” g” wymienne na” h”. Wówczas brzmiałoby "jahoda" podobnie jak w ukraińskim owoc leśny – ягода.
Jarowy jest przeciwieństwem ozimego. Jary to krzepki, jarzący się (żarzący się), a Jar oznaczał świętego, co wywodzi się od nazw bożków. Brückner podaje jako takiego Świętowita w Arkonie, który jest w Havelbergu Jarosławem. Innym przykładem jest Jaropełk będący Świętosławem. Jar mówiło się niegdyś o wełnie owczej i koziej. Ciepło jest częścią widma światła, jak i również ma związki z empirycznym odczuciem konotacji z ogniem, płomieniem lub słońcem. Zatem związek wełny z temperaturą jest prosty do zrozumienia i pozwala dostrzec, dlaczego człowiek śmiertelnie zagrożony zimą cenił sobie i wełnę i wosk.
Jargać się, jargolić przed 1550 r. oznaczało śpiewać miłośnie.
Jarłyk, był przepustką do życia, o którą zabiegali wielcy kniaziowie w Złotej Ordzie, podczas gdy byli od niej zależni.
Jasyr, w XVII w. o jeńcu tatarskim, czyli o tym którego nie zabito, a wzięto do niewoli
Jarmark odnotowany w 1408: ojciec dzieciom przynosi
Jasień 1472r. jesion, jasień, buł. jasen znaczyło: jeszcze
Jaskier, jak twierdził botanik na początku XVII w. nazwany od jarzenia się (zapalenia skóry)
Jaskółka do XV w. pieskle jastkołczyno,
Jasła, Jasełka nazwa pojedyncza tylko w nazwach miejscowych Jasło, Jaśliska
Jasny, jasność, objaśnić
Jasati, czeski krzyczeć
Jasas, ind. blask, zaszczyt.
Jastrzyć, patrzyć
Jaszczurka, jaszczorka, jeszczerzyca, jaszter, u Stanka 1472 jaszczur
Jasny,
Jaskinia, jama gdzie żyje jaszczurka (tam gdzie mieszkał człowiek jaskinia zyskiwała miano ”dupa”)
Jaśmin, jaśminek, to krzew sadzony tradycyjnie przy każdym wiejskim domu podobnie jak i bez,
Jata, jatka, pierwotnie namiot, po-jata - stajnia
Jaw, na jaw, objawiać się
Jawor, prasłowo cerk. aworow - dąb, święty dąb?
Jazda, dawniej tylko konno, czyli ja - z - da, a pierwotnie jak sądzę: ja - z - ra, bo koń niegdyś symbolizował boga słońce
Jazwa, nora
Jąć, ind. jamati ”dzierży”, od - jąć odebrać
Imać, mniemać
Jądro, jąderko, ”ziarno”
Jazdro, ”prędko”
Jąkać się, jękliwy, ”płaczliwy” jak dziecko
Jątrew, do XVI w. żona brata
Jątrznica, wnętrzności
Jątrzyć, rozpalić
Jechać, w XV w. Bibli ”jał Dawid za nimi” czyli „jechał Dawid za nimi”
Jeden, jedin i mamy pierwszy miesiąc w roku
Ji do XVII w. Język polski miał czwarty przypadek,
Ciekawe, czemu piszemy żmii, a mówimy żmiji?
Jęczeć, serbskie jekati, czeskie jak lub jęczeli, o głosach i płaczu
Jodła, prasłowiańskie jena
Jucha, juszyca, krew bydlęca
Juki, bagaż, ciężar
Junak, od juny, „młody”
Jur, jurzyć się, jurny, Serbski juriti to gonić, bułgarskie jurwam się, to nacieram.
Jutro, jutrzenka, jutrznia
Jużyna, starosłowiańskie słowo południe
Hoj, starosłowiańskie słowo obfitość
Czyli jednak mówimy o sobie Słowianie, bo nasze słowa ciągle jeszcze odpowiadają pierwotnym pojęciom semiotycznym?
Czyż nie jest to piękne zagadnienie dla fenomenologi?
Jako mieszkaniec Krakowa muszę przywołać jeszcze jedno skojarzenie. Powyżej wspomniałem o Ołtarzu Zaśnięcia Matki Boskiej, zwanym Ołtarzem Mariackim. Nie sposób więc pominąć związaną z nim legendę o "Żółtej Ciżemce". Jej treść jest obecnie znana w formie opowieści o chłopcu, który miał ją zgubić. Świadczyć miał o tym rzekomo odnaleziony za tym ołtarzem but. Legenda ta może mówić o współistniejącej przez wieki narracji związanej zarówno z życiem embrionalnym płodu jak i prastarym symbolem śmierci. Do dzisiaj śmierć symbolizuje zsuwający się z nogi but. Nie bez znaczenia jest więc wygląd jak i nazwa bardzo specyficznych ciżemek. Ich forma posiadała wyciągnięte znacznie do przodu "noski". Właściwie bardziej niż "noski" pasuje tutaj określenie "ogony". Były one tak długie, że powodowały, iż sposób chodzenia miał inny charakter niż zwykle. Być może będziecie zaskoczeni tym, że ciżmy modne były w Europie w XV w., kiedy to Jagiellonowie władali dużą jej częścią. Noszono je w wielu krajach, a zwane były "poulaines" i "cracoves" jako pochodzące z królestwa Polskiego, a konkretnie z Krakowa, który był wówczas jego stolicą. Ciekawostką jest to, że uważano, iż związane były z odnową pogaństwa, a należy pamiętać, że poganinem był Jagiełło, zanim został koronowany na króla Polski. Warto również wspomnieć, że ponoć kto miał prawo je nosić regulowały bulle papieskie. Znalazłem publikację w której twierdzi się, że moda na ciżemki mogła być swoistą odpowiedzią na plagę Czarnej Śmierci, która ogołociła wcześniej Europę z 25 milionów ludzi, co stanowiło wówczas od 30 do 60 % jej populacji. Zatem interesujące jest to, że w XIV w. dżuma ominęła królestwo Polskie, a właśnie w tym czasie Kraków stał się miejscem koronacji królów polskich. Epidemia nawiedziła Europę w wieku następnym po erupcji wulkanów, które to spowodowały ochłodzenie klimatu, nazywane "małą epoką lodowcową". Jednym ze skutków emisji pyłów była wysoka umieralność na choroby płucne, zawały serca i udary. Innym był głód, który występuje w następstwie ochłodzenia klimatu i zmniejszenia wegetacji roślin. Przypominam, że na skutek zetknięcia z toksycznymi pyłami drzewa traciły wszystkie liście w ciągu doby. Zatem w XIV i XV wiekach to te ziemie można było nazwać krainą życia, którą oszczędziła śmiertelna zaraza, być może powodując, że królestwo Polskie w XV i XVI wiekach stało się mocarstwem Europejskim. Uważa się, że herb Jagiellonów przedstawia dwa krzyże, ale może być to uproszczony znak zwierzęcia ukazujący korpus z głową i ogonem oraz cztery nogi. Nagrobek Władysława Jagiełły posiada sporo dekoracji zoomorficznych, których wymowa nie jest jasna. Jedną z nich jest przedstawienie smoka przy stopach. Inna lokalna legenda mówi o smoku i o szewczyku dratewce, który to miał rozprawić się ze smokiem mieszkającym w jamie u stóp Zamku Królewskiego na Wawelu. W podobnym czasie, gdy rządził Jagiełło, czyli w XV w. działał związek jaszczurczy.
Czytaj inne eseje o wspaniałych dokonaniach Wielkiej Kultury!