” Żyjemy we wspaniałych, wolnych czasach przewróconych drogowskazów, kiedy bystre umysły trudzą się nad wymyślaniem nowych, które niebawem - cóż za pocieszająca myśl - ustawimy sobie na miejscu dawnych.”
Joseph Conrad
Na wstępie pragnąłbym wyjaśnić, że kategoryczne stwierdzenia w tekście stanową zamierzoną ekspresję wyrażającą mój charakter. Uważam jednak, że każdy posiada swoją indywidualną subiektywną prawdę, którą może się dzielić, ale nie powinien jej narzucać. Ta subiektywna prawda powstaje w procesie, zwanym życiem. Podlegając temu procesowi reaguje się jedynie na zewnętrzne bodźce obiektywne, relatywne i relatywizowane. Tym samym, owa prawda, nie może stać się uniwersalną, lecz stanowi tylko stan umysłu jednostki, który możemy nazwać poglądem. Dodatkowo, pogląd ten, niejako z definicji ma charakter zmienny. Aby mieć jakiekolwiek poglądy, chcąc nie chcąc, generalizuje się pojęcia. A zatem twierdzenie czegokolwiek ze stanowczością nie ma większego sensu, a jest właśnie odzwierciedleniem rysy charakteru.
Ponieważ czuję się artystą, to proszę ten tekst traktować jako manifest artystyczny, przemawiający skojarzeniami i czerpać z niego to, co Wam się podoba, zaś treści niewygodne śmiało odrzucać. Z roli pokrewnej artyście skorzystał Paul Feyerabend, przyjmujący i zmieniający poglądy oraz niezmiennie krytykujący te poprzednio wyznawane. Sam nazywał się dadaistą filozofii. Jesteśmy więc już przyzwyczajeni do malowania myślami surrealistycznego obrazu świata. Ocenę, który z odmalowanych światów jest mniej lub bardziej surrealistyczny pozostawiam Wam.
Chodzimy razem, rozchodzimy się osobno, czasem schodzimy się ponownie, ale nie schodzimy się tylko godzimy się…
Jest to niewielka (zamierzona) zmiana, bo zaledwie jeden mem dźwiękowy (zwany fonemem) w słowie, a jakże brzemienna w skutkach. Czytając ten esej zrozumiecie, jak zrodziło się rewolucyjne (celowe) zaburzenie mowy w jej memetycznej ewolucji, będące w tym przypadku przykładem tego, jak trudno się schodzić, godząc się.
"Wszyscy jesteśmy niewolnikami naszych analogii"
Douglas Fields
Rozwijając myśli dotyczące dźwięku ”H”, natrafiłem na skomplikowaną tematykę związaną ze światem zwierzęcym, z którym człowiek jest mocno połączony. Opisując wpływ ciał niebieskich na nas, tak jak w przypadku, dźwięków ”C”, ”K” i ”Q” oraz ”+” (współczesne ”S”), przedstawiałem motorykę naszego układu słonecznego i sposób jego postrzegania przez świat zwierzęco - ludzki. Teraz, nawiązując do ruchu ciał niebieskich, pragnę wskazać powiązane z nim pojęcia animalistyczne, które są ukryte w najgłębszych zakamarkach naszej psychiki.
„Bogowie uszu nie mogą umrzeć”
Fredrich Kittel
Aby tam zajrzeć muszę ponownie zrelatywizować wykreowany obraz dziejów, które znamy. Czasy sprzyjają temu, aby dostrzec jak rozsypuje się narracja, której ufaliśmy. Ukazuje to, jak dynamicznie przewartościowują się pojęcia stanowiące nasz stan zbiorowej hipnozy. Mam nadzieję, że po przełożeniu tych puzzli, obraz dziejów stanie się bardziej logiczny niż pozorny ład, a w istocie abstrakcja osądów, w której się znajdujemy. Zapraszam więc do wspólnej podróży w tajemny świat symboli i znaczeń, któremu podlegamy, a który rządzi nami wraz z potężnymi siłami natury. Proszę traktujcie ją jako ”zabawę”, ale taką, w którą gra się ”na serio”.
Wyobraźcie sobie, brodatego Platona. Uśmiecha się, stojąc oparty o kamienną podobiznę Talesa i z politowaniem mówi: "Głupcze, ty chcesz przecież wyjść z jaskini". Podobnie jak mój mistrz, a przed nim wielu innych, już tysiące lat temu mówiłem, że ludzkość zajęta sprawami doczesnymi, widzi jedynie cienie idei poruszające się na jej ścianach. Jeśli chcesz się z niej wydostać pamiętaj nasze słowa. Kazałem je wyryć nad wejściem do mojej akademii:
"Niech nikt tu nie wchodzi, kto nie zna geometrii!”.
Przyglądając się jego rysom pomyślałem, że właściwie to nie wiadomo, kto za zasłoną umieszczoną w Akademii mówił do swoich uczniów. Może brodatych Platonów było wielu, tak jak Homerów, może większość nie była Grekami? Tego przecież nie wiemy. „Spłonęła” bowiem biblioteka Aleksandryjska, a na jej zgliszczach wykuwano nową narrację pod dyktando politycznych interesów.
Na przykładzie artefaktów opiszę, jak powszechnymi, a zarazem znanymi człowiekowi o wiele wcześniej, były pojęcia, którymi się posługiwał Platon (wcześniej Heraklit i Tales).Artefakty, które są niemal tak stare, że można je wiązać z najstarszymi kosmologiami. A to przecież kosmologie są określane mianem pierwszych prób odpowiedzenia na pytania dotyczące tego, czym jest świat nas otaczający i jaką rolę człowiek w nim pełni. Możliwe, że w ten sposób mam silniejsze argumenty niż romantycy, którzy zaprzeczali przekonaniu, że to Grecy stoją za myślą świata zachodniego, podczas gdy pozostałe ludy miały rzekomo nie posiadać jej wykształconej na podobnym poziomie. Poza nimi wystarczy prosta obserwacja, w bardziej współczesnych nam czasach, tendencji do przywłaszczania sobie i wartościowych postaci i myśli. Dobitnie ukazuje to przykład trójki Polaków: Chopina, Kopernika i Marii Curie Skłodowskiej, którzy okrzyknięci zostali Niemcami i Francuzami.
Warto przypomnieć tu również słowa Alberta Einsteina zapytanego o jego teorię względności:
"Jeżeli teoria względności okaże się prawdziwa, to Niemcy nazwą mnie wielkim Niemcem, Szwajcarzy Szwajcarem, a Francuzi wielkim uczonym. Jeżeli natomiast teoria względności okaże się błędna, wtedy Francuzi nazwą mnie Szwajcarem, Szwajcarzy Niemcem, a Niemcy Żydem."
Wracając do starożytnych Greków, ich ”wyjątkowa mądrość” tkwi w brodach zapewnie. Chyba nie chcemy być naiwni i myśleć, że w tamtych czasach nie było wymiany myśli, konkurujących poglądów reprezentowanych przez inne kultury niż grecka? Zatem, jeśli się nie mylę, to Grecy włożyli (czy też Grekom włożono) w usta twierdzenie ” Arystotelesa”, iż dusza jest czystą, niezapisaną tablicą.
Próba odpowiedzi na pytanie, czy człowiek rodząc się jest niezapisaną tablicą, pojawiała się wielokrotnie na przestrzeni tysiącleci. Nasza cywilizacja opiera się na tym przekonaniu, pomimo tego, że nie można traktować go inaczej jak tylko jedną z konkurujących idei. Jej prymat musiał zatem być niezmiernie użyteczny, dla wielu arystokracji władzy w budowaniu i zarządzaniu społeczeństwami. Wydaje mi się, że pomimo olbrzymiego przewartościowania w ostatnich wiekach tych poglądów, nadal tkwimy w schematach, które utrudniają zrozumienie pierwotnego kodu symbolicznego mowy, który staram się przedstawić. Mowy, która była pierwotniejszym od owej cywilizacji systemem komunikacji.
Dlatego też opisuję uniwersalne dla nas pojęcia, biorąc pod uwagę potencjalne modele percepcji człowieka myślącego innymi kategoriami niż te, którymi my współcześnie się posługujemy. Ten specyficzny ogląd wiąże się z jego schematami poznawczymi "rodzącymi poglądy". Ponieważ moja myśl płynie w przeciwnym kierunku niż ten, który owa cywilizacja wytyczyła, można by go określić mianem wschodniego. Uproszczenie to wynika z faktu, iż nie znamy dobrze kultury, która od początku naszej ery wypierana była przez Cesarstwo Rzymskie i kontynuatorów jego dzieła. Dlatego próba wyobrażenia sobie świata sprzed współczesnych wielkich religii może być tak właśnie interpretowana. Ja jednak uważam, że ten kierunek jest przestrzenny, a nie płaski. Przestrzenny, ponieważ odnajduję treści mono mitu "podróżując" w strukturze symbolicznej mowy i w dźwiękach, które używamy w komunikacji werbalnej. Oznacza to, że pomimo przewagi schematów interpretacji idei ”Arystotelesa” we współczesnym świecie, to mowa wskazuje na mniej jednostronny pogląd na to, jak był rozumiany duch czy też umysł człowieka w czasach Wielkiej Kultury. W związku z tym, że opisuję mój pogląd na neurobiologię postrzegania i wynikających z niej symbolach, oraz dopasowanych dźwiękach w ujęciu ewolucyjnym, moje myśli (spostrzeżenia) pasują prawdopodobnie do wielu tradycji pochodzących z monomitu. tyle że ich odrębność zrodziła się z konfrontacji z panującym uprzednio porządkiem (poprzednimi religiami), które to nadal się w niej się znajdują. Wydaje mi się jednak, że owe tradycje będą zmierzały do zbliżenia, zważywszy chociażby na zapowiedź Papieża Franciszka, i innych przywódców religijnych świata. Jeśli miałoby to nastąpić, to opisywanie monomitu, czyli wierzeń kosmiczno-animalistycznych, jako elementów zawartych w mowie, może być trudne do zaakceptowania jedynie w środowiskach ortodoksyjnych, traktujących opowieści zawarte w świętych księgach jako dosłowne, a nie jako zbiór uniwersalnych pojęć. Może tak się stać, nawet jeśli w rzeczywistości podkreślają one odwieczność przekonania człowieka co do tego, że wyższy sprawczy byt istnieje i jest on wartością. To przekonanie, wyrażane w różny sposób, wielkie religie przejęły, gdyż same w swoim czasie były tworzone synkretycznie, a więc zespalane z różnych wierzeń i pojęć. Podobnie, część środowiska naukowego, spętana więzami ideologii, może odnosić się z rezerwą do mojej hipotezy, gdyż narusza ona ukonstytuowany pogląd na świat, ukazując fałsz zrodzony niegdyś z konfliktu interesów, utrwalony w naukach historycznych, a co z tym idzie, w naszych poglądach.
Kolejnym ważnym powodem, może być to, że symbole Wielkiej Kultury wskazują na głęboką ezoteryczność mowy. Ta duchowa przestrzeń w niej zawarta nie pasuje do często reprezentowanego przez świat naukowy przekonania, iż Bóg nie istnieje. Dawniej byłby to spór pomiędzy deizmem a teizmem. Współcześnie, już w bardziej radykalnej postaci, zachodzi pomiędzy teizmem i ateizmem. W naszych czasach nawet kosmologia jest już pozbawiona praprzyczyny. Dzieje się tak pomimo tego, że struktura symboliczna języka, ukazana przez pryzmat Przed-Liter, dowodzi, że człowiek od samego początku, od kiedy używał znanej nam nam mowy, uznawał boskiego demiurga. Kłopot w tym, że był on wyrażany przez pojęcia kosmiczno-animalistyczne, czyli odpowiadał ówczesnemu sposobowi postrzegania i odbierania przez człowieka otaczającej go natury. Fakt, że łączył on wiele znaczeń i symboli, nie zaprzeczał, jak mi się wydaje, ich monoteistycznemu charakterowi. Znaczenia Przed Liter wskazują również na wykraczające poza nasze współczesne rozumienie związki ciała i umysłu człowieka z uniwersum. Dzisiejszy świat naukowy, oparty na systemie Arystotelesa, sam może się jawić jako zgromadzenie wierzących w to, że nie wierzą w wyższy byt, a tylko we własny intelekt. Ceremoniały, archaiczne szaty, przekonania i obstawanie przy ideach, a nawet swoiste relikwie czynią go podobnym, a nawet nieraz bardziej wyrazistym od religii. Emocje, spory i wewnętrzne mocno konkurujące interesy spychają często idee w zapomnienie. Zapytacie jakie relikwie? Chyba najbardziej czczoną jest mózg Einsteina. Czytając naukowców opisujących badania jego próbek, trudno oprzeć się wrażeniu, że na siłę gloryfikując jego wyjątkowość, opisując swoje obserwacje, piszą niczym politycznie dyspozycyjni artyści o swoim wodzu. Po tej stronie lustra występuje bowiem równie silne dążenie do mitologizacji swojego etosu, tak jak w starożytnym świecie wierzeń.
Muszę również zaznaczyć, że moje hipotezy, nawet jeśli są podane w formie artystycznej, mogą być zwalczane z powodów koniunkturalnych, nie związanych z ideologią. Zorientowałem się, że osoby opisujące w rożnych czasach procesy poznawcze przez pryzmat neurobiologii, miały delikatnie to ujmując, rożnego typu problemy, gdy chciały podzielić się tą wiedzą szanując czytelnika, a nie zatrzymując dla siebie najistotniejszych elementów tej wiedzy.
Myślę, że najbardziej otwarte na moją hipotezę będą osoby poszukujące i nastawione na rozwój osobisty, które korzystają z wielu ścieżek, aby wyrobić sobie swój pogląd na świat. Jako że opis procesu postrzegania i systemu komunikacji ukazuje pośrednio, jak tworzyły się nowe religie, to prawdopodobnie, moje zapatrywania będą odrzucane przez środowiska tych ciągle się tworzących, ale może być to na rękę pozostałym, z którymi nowe religie nieustannie wchodzą w konfrontacje.
„Toteż widzimy, że wszyscy uzbrojeni prorocy zwyciężają, a bezbronni padają, czego przyczyną, oprócz powyższych rzeczy, jest i ta, że natura ludów jest zmienna, łatwo ich o czymś przekonać, lecz trudno utrzymać w przekonaniu.”
Niccolo Machiavelli.
Konfrontacja ta toczy się w epoce Antropocenu, którego początki są różnie określane, ale co znamienne, jego cechą jest zanik bioróżnorodności. Ten właśnie zanik bioróżnorodności może być postrzegany jako przyczyna do utworzenia nowego systemu poglądów - ekologiczności. Ponieważ cześć działań podejmowanych w ramach eko-logiczności bywa niezrozumiałych i burzących stary porządek, to niektórzy postrzegają ją jako system wartości tworzący nową wiarę i nazywają eko-logizmem. Jako Ekologizm zaś, pierwotnie uniwersalne idee eko-logiczne, przeistaczają się w polityczne i ekonomiczne narzędzia tracąc swój pierwotny obiektywizm. Co znamienne, współcześnie człowiek zyskał miano gatunku najmniejszej troski. Będąc postrzeganym jako gatunek najmniej zagrożony, w hierarchii wartości traci swoją wagę. Francuski filozof, Michel Foucault, pisząc „Historię Seksualności” dostrzegł historyczny dyskurs dotyczący seksu i prokreacji. W swoich rozważaniach opisał, jak władza roztoczona była również nad ciałem jednostki. Opisuję ją jako biowładzę. Zarysował przy tym, jak kultura i polityka prozdrowotna mogą wpływać na liczebność populacji ludzkiej.
„Człowiek Nowoczesny jest zwierzęciem w polityce”.
Michel Foucault
Widać jak szef katedry Historii systemów myślenia, uznany przez The Times Higher Education Guide, jako najczęściej cytowany autor w naukach humanistycznych pierwszej dekady XXI wieku, ujmuje sytuację Nowoczesnego Człowieka. Czym innym bowiem jest polityczne zwierzę, a jeszcze czym innym rola zwierzęcia w polityce.
Są to jednak rozważania bardzo subtelne, gdyby jednak zdehumanizowano pojęciowo człowieka i osłabiono jego pozycję w systemie wartości, rozwiązanie tak zwanego problemu przeludnienia, mogłoby się jawić jako psychicznie znośne, a nawet wpłynęłoby na racjonalizację jego eliminacji. Byłyby one psychicznie znośne z punktu widzenia warstwy wpływającej na nasze życie, w zależności od tego jakie plany mają ci władcy naszych umysłów. W istocie tak zwany ”problem przeludnienia” można również traktować jako odwieczną kontrolę ”własnego stada”, czyli bardziej jako atawizm dominujących jednostek, niż realny problem.
Nie przypisuję autorowi tych słów takiej idei, chcę jedynie zwrócić uwagę, że bardzo łatwo posługując się atawizmami naszej psychiki znaleźć wroga i uczynić go odpowiedzialnym za domniemane winy, a w istocie za kolosalne błędy potentatów produkcji, wiecie jakiej :) W tym przypadku może to być to jakiś nieokreślony człowiek, czyli lud wybrany na loterii emocjonalnych interakcji opartych na "sieciowej strukturze językowej", bo tak najłatwiej jest uczynić. Czekamy zatem po raz kolejny na wyłonienie tak zwanego "chłopca do bicia"? Mam nadzieję, że nie.
”Historia uczy, że ludzkość niczego z niej się nie nauczyła”
Georg Hegel
Jako potencjalną analogię do naszych czasów przytaczam nieodległą ideę ”przestrzeni życiowej” realizowana wraz z ”parciem na wschód” i masową eliminacją ludności zamieszkującej te tereny (żydów, Słowian, Romów). Ja sam ekologizmem jestem zaciekawiony. Jakie swoje oblicze pokaże nam z czasem? Czy będzie starał się pojednać skonfrontowane tradycje i równocześnie zmieniał nasze postawy, by chronić wszelkie życie na planecie? Czy też będzie służył zaplanowanym w oparciu o niego interesom, tak jak do tej pory już z poglądami zawartymi w religiach i postawach ideowych polityki bywało? Pamiętajmy, że religie w powszechnej świadomości funkcjonowały jako prawo. Prawo usankcjonowane wolą niebios.
Jaki los zatem owa wola niebios człowiekowi wytyczy? Jaką ukaże nam twarz?
Czy duże religie nadążą za dynamiką ekologizmu, a może przejmą jego ideę?
Jak ekologiczność lub ekologizm wykorzystywane będą przez kraje i regiony rywalizujące ze sobą w dobie toczącej się w tle wojny światowej? Która ponadpaństwowa grupa interesów skorzysta na nim finansowo i umocni swoją dominację? Kto zatem będzie sprzedawał energię i surowce z etykietą ekologiczności? Lub też, która gospodarka wyjdzie najszybciej z narzucanej izolacji.
„Powszechna to wada ludzi nie pamiętać o burzy, gdy morze spokojne.”
Niccolò Machiavelli
To są pytania dotyczące przyszłości, którą trudno sobie wyobrazić, bo zbyt wiele czynników jest zaangażowanych, aby przewidzieć jaki dadzą wynik. Można jednak zastanowić się nad analogiami, a analogie czerpiemy z przeszłości. Przeszłość jest jednak odrysowana jak niezdarny komiks, w którym w swoim czasie użytecznie pomieszano idee, postaci, zdarzenia i miejsca ich dotyczące.
”Jak to możliwe, że mając tak wiele informacji wiemy tak mało?”
Noam Chomsky
Spróbujmy zatem, podobnie jak niegdyś filozofowie przyrody, alchemicy i kabaliści, odgadnąć kim w istocie jest człowiek i jak można na niego oddziaływać.
Psychoanaliza Freuda, czyli wróżbiarski powrót do Wielkiej Kultury.
Zygmunt Freud, twórca psychoanalizy, ukazał istotę czynników irracjonalnych i emocjonalnych w naszym zachowaniu. Podkreślił w ten sposób ich przewagę nad racjonalnością naszych wyborów. Jak wiadomo, dokonywane przez nas decyzje często są racjonalizowane wtórnie: przedstawiamy racjonalne argumenty, tłumacząc się niejako przed sobą z wyborów w istocie emocjonalnych. Freud opisał przy tym, jak negatywne wrażenia emocjonalne są zakleszczane razem innymi, występującymi w tym samym czasie, a następnie jak nasza psychika wypiera te negatywne. Zapomniane, nadal posiadają silny ładunek emocjonalny i działają uruchomione przez zakleszczone z nimi wydarzenia. By uleczyć psychikę chorego, Freud opracował metodę polegająca na wspomnieniu i wypowiedzeniu traumatycznego wydarzenia. Aby wspomnieć wydarzenie ulokowane w podświadomości poddajemy się lekkiej hipnozie. Hipnoza, w wielkim skrócie, polega na skupieniu się na konkretnych bodźcach. Przeciwieństwem hipnozy jest rozproszenie związane z wieloma bodźcami. Pojawia się też tutaj pojęcie osądu, które jest dla mnie bardzo istotne. Wyparte negatywne przeżycia często uaktywniają się przy okazji nowych "negatywnych zajść", burzących zaufanie do siebie, jak i do świata zbudowanego właśnie dzięki osądowi. W hipnozie osąd ten zostaje częściowo zawieszony. Ciekawostką jest to, że koncentrujemy się na zakleszczonych (zespolonych) ze sobą pojęciach, zwracając uwagę na te negatywne, a zapominamy o połączeniu się pozytywnego uczucia z miejscem, osobą, zapachem, wizerunkiem. Zakleszczanie tych pojęć jest właśnie przedmiotem działań każdego kto chce na nas wpływać. Następnie można je ”wywoływać” zarówno z indywidualnej podświadomości jak i z powszechnej nieświadomości. Można je wywoływać, czyli zarówno te pozytywne jak i negatywne pojęcia. Aby to zrobić, wystarczy wiedzieć w jaki sposób zostały zakleszczone. Myślę, że dochodzi się do tego gromadząc wiedzę dotyczącą bodźców i reakcji na nie, prowadząc szereg badań klinicznych na osobach i posiadając znajomość kultur.
Pamiętajmy, że tak zwana rzeczywistość jest obiektywna sama dla siebie, my zaś zawsze odbieramy ją subiektywnie, w społeczeństwie, w którym opieramy się na sugestiach, a więc hipnotycznie. Jesteśmy więc nieustannie w jakimś stanie sugestii, a więc i hipnozy zarazem. Można ten stan nazwać negocjacją ze samym sobą polegającą na odnajdywaniu sposobu pojmowania tego, co na nas wpływa.
”Tak więc Vladimir potrafił niespodziewanie hipnotyzować ludzi, tak jak tygrys hipnotyzuje króliki”
Bogumił Hrabal, Czuły barbarzyńca
Pomimo tego, że obecnie metody Freuda są uznawane przez psychologów za jakby ”prehistoryczne” to w ogólnym przekonaniu istnieją uznane techniki hipnozy, pozwalające na cofnięcie się w przestrzeni ukrytych wspomnień do konkretnego wydarzenia. Ci, którzy twierdzą, że można się cofnąć do poprzednich wcieleń, są pomimo swoich stopni naukowych wypierani ze świata naukowego i określani mianem parapsychologów. Wpisują się natomiast doskonale w narrację wschodu, gdzie pojęcie początku i końca, jak i definitywności śmierci są odmiennie rozumiane. Wschód jednak nie potrzebuje w tym zakresie naukowców, gdyż opiera się na tradycji. Cywilizacja Zachodu zaś nie odnajduje żadnej myśli na Wschodzie, a jedynie tradycję, interesującą kulturowo, ale zbędną naukowo ze swojego punktu widzenia. Czyni tak dlatego, gdyż tylko pozornie rozdziela wiarę od wiedzy, w rzeczywistości jednak jest mocno ideologiczna. W ten sposób te dwa światy istnieją obok siebie, zbliżając się w bardzo powolnym procesie. W procesie tym znaczącą rolę odgrywają jednostki łamiące niejako te skostniałe ideologiczne poglądy w pozornie obiektywnej nauce. Freud, gdy pod koniec XIX wieku pracował nad nerwicami, spotykał się z często z niezrozumieniem nawet w świecie naukowym. W tamtych czasach bowiem zbiorowy stan świadomości był inaczej ukształtowany. Jeszcze inaczej przedstawiał się on, gdy Kopernik pisał o heliocentrycznym charakterze poruszania się ciał niebieskich w naszym układzie. Pokazuje to intelektualną podróż w poprzek przekonań, które moim zdaniem, prawdopodobnie, zostały ukształtowane przez Wschodnie Cesarstwo Rzymskie. Przez Wschodnie Cesarstwo, gdyż to po jego upadku, ludność zamieszkująca tereny będące wcześniej pod jego wpływem mogła stopniowo wyrwać się z ciasnoty poglądów. Ciasnoty, do której wtłoczył ich ten administracyjnie rozbudowany, opresyjny twór. Jego mechanizmy opisywał Feliks Koneczny. Pisał on, o rozrośniętym aparacie państwowym, o upadku nauki, sztuki i literatury. Okres ten nazywamy wiekami ciemnymi lub średnimi. Znaczy to, że cywilizacja zachodu została odcięta od tradycji, a i ta którą znamy, czyli grecka i rzymska, została prawdopodobnie poddana dokładnej cenzurze, jak i ciekawym modyfikacjom. Pamiętajmy, że Cesarstwo Bizantyjskie określane było mianem cesarstwa Greków, podczas, gdy formalnie było ono Cesarstwem Rzymskim. Mamy zatem do czynienia z dziwnym paradoksem, gdyż według wielu kopii i odpisów rzekomo greckich pierwowzorów, źródła naszej kultury leżą w Grecji, podczas gdy to Grekom zawdzięczać mielibyśmy mroczny trwający setki lat okres naszej historii. Okres, w którym degradowana była kultura ludów przez Carogród (zwany Konstantynopolem) i jego sprzymierzeńców. „Boję się Greków nawet gdy niosą dary” nabiera zatem ponownie swoistego znaczenia. Według Konecznego, Cywilizacja Bizantyjska na przełomie IX i X wieku miała zostać rozpropagowaną na większości terenów cesarstwa Niemieckiego. Cesarstwa, które miało niebagatelny wpływ na myśl zachodu.
”Z dwu rąk chrześcijaństwa - jedna została odcięta, z dwu oczu jedno wyłupione.”
Jan Długosz
Znamienne jest to, że Cesarstwo to tuż przed upadkiem Konstantynopola przejęło jego symbolikę w postaci orła z dwoma głowami, a przecież cesarze niemieccy byli królami rzymskimi i obsadzali stolicę piotrową ”swoimi” Papieżami.
Stało się tak za sprawą Zygmunta Luksemburskiego, który co ciekawe doprowadził również do spalenia Jana Husa, a następnie występował przeciwko Husytom. Hus (Czech) został uśmiercony, a jego idea została przywłaszczona w następnym stuleciu przez Niemców, co nie raz w historii człowieka się zdarzało. Aby więc wrócić do stylu myślenia ludów zamieszkujących tereny europejskie sprzed podboju kulturowego i politycznego przez nową "cywilizację zachodu" muszę w istocie odrzucić przyjęte przez Cywilizację Bizantyjską (Greków) przekonania. W tym przede wszystkim na ostateczność ludzkiego bytu, a także, co istotniejsze na pojedyńczość pojęcia własnego Ja. Pamiętajmy, że chrześcijaństwo odrzuciło koncepcję reinkarnacji dopiero po V Soborze Powszechnym w Konstantynopolu, który się obył w 553 r. Można by zatem określić, że w ten sposób nastąpił upadek myśli "Platona” związanej z anamnezą, a zwyciężyła Teoria „Arystotelesa” Niezapisanego Umysłu. Anamneza jest sposobem opisania danej rzeczy, niezależnie od poznania zmysłowego. Zakłada ona metempsychozę, czyli reinkarnację, która dotyczy wcielania się duszy, czy też jej odradzanie w kolejnym ciele. Od tego czasu pogląd na jednorazowość życia rozszerzał się na kolejne obszary wraz z dominacją zwycięskich dwóch cesarstw Rzymskich (jednego greckiego, a drugiego niemieckiego) i ich następców, którzy to przynosili go i wdrażali mieczem. Nieco inaczej interpretowane były idee Arystotelesa przez Aweroesa, który wpływał na świat muzułmański i chrześcijański, a inaczej przez św. Tomasza z Akwinu. Przy czym, w pewnym okresie, na zmianę, światy te były raz blisko siebie, a raz mocno ze sobą konkurowały, zwalczając się nawzajem (wyjaśnię to w dalszej części mojego wywodu).
W kolejnych wiekach pojawiały się rewolty podbitych ludów, a po ich stłumieniu buntowały się jednostki, które również uciszane były w sposób okrutny. Ich świadectwo i poglądy ściągały na nich osobistą tragedię w świecie nieprzychylnym Wielkiej Kulturze. Ci, którzy zachowali rozsądek, obawiając się o swoje życie i najbliższych, zakodowali stare przekonania, aby dotrwały do naszych czasów. Stworzyli w ten sposób dla nas okazję do rozszyfrowania ułożonych rebusów zawartych najczęściej w dziełach sztuki. Dla nas, anamneza, na nowo zaistniała np. w pojęciu archetypu Junga oraz w koncepcjach gramatyki generatywnej u Noama Chomskiego, który uważa, że fundamentalny system gramatyczny, dzięki któremu możemy uczyć się języka jest cechą wrodzoną. Według niego dziecko nie tyle „robi” to, co to „dzieje się" w nim samym. Pogląd Chomskiego, że rzeczywistość świata jest rzeczywistością naszego umysłu jest mi bardzo bliski, gdyż wskazuje na neurobiologiczną jej konstytucję. „Myślę, jednak świat myśli we mnie” Chomskiego uzupełniłbym o „staję się, zgodnie z wpływem natury”. Czym jest więc „niezapisany umysł” „Arystotelesa”? Jawi się jako nie tylko idea, ale też genialne narzędzie dla manipulujących ludzkością.
Uważam, że gdyby nie zmiany poglądów, które ewoluowały przez setki lat, aby doznać swojej kulminacji w VI w.n.e., to Freud opisując skomplikowane prawidła podświadomości, sam by podkreślał, że znajduje się ona w przestrzeni wszystkich naszych wcieleń. Nie mogło się tak stać, gdyż moim zdaniem, tak jak pisałem opisując dźwięki + i S, w roku 535 n.e. wybuchł na Jawie wulkan, a wyrzucone przez niego pyły zasłoniły słońce. Wyobraźcie sobie zatem sytuację dokładnie odwrotną do tej, którą mamy dzisiaj. Kraje północy cierpiące niedostatek, wymierająca z zimna, osłabiona i szukająca ratunku ludność. Jak to możliwe, że takie wydarzenie jak wybuch wulkanu, daleko od sceny tych wydarzeń, wpłynęło ostatecznie na odrzucenie wcześniej uznawanej koncepcji reinkarnacji? Jaki miało to z wiązek z seksualnością, a zarazem z postrzeganiem w niej roli mężczyzny?
Aby odpowiedzieć sobie na tak postawione pytania, musimy zagłębić się w prawdopodobną motorykę neurobiologicznego postrzegania świata, która towarzyszy rozwojowi życia, którego człowiek uważa, że jest najdoskonalszym bytem.
W Wielkiej Kulturze mężczyzna był utożsamiany ze słońcem, a ono samo z jego sprawczością, czyli z możliwością zapłodnienia kobiety. Ta sprawczość rozszerzała się niejako na wszelkie płody, a także na pojęcie obfitości, które jest przeciwieństwem filozoficznej idei pustki.
Psychologia Głębi, Psychologia Analityczna Carla Gustava Junga jest swego rodzaju eleganckim neo-szamanizmem.
W opozycji do Freuda, krytykując częściowo jego metodę psychoanalizy, Jung stworzył swoją koncepcję Psychologii Analitycznej. Zakłada w niej istnienie nieświadomości zbiorowej, a w niej archetypów. Archetypy zaś są systemami wewnątrz psychiki lub osobowości. Jest więc anima, czyli kobiecy aspekt psychiki mężczyzny i animus będący męskim aspektem psychiki kobiety. Jest persona, czyli przybierana przez nas maska na powierzchni psychiki, aby dopasować się do norm kulturowych, oraz cień stanowiący prymitywne zwierzęce popędy odziedziczone w wyniku ewolucji. Jak można zauważyć u Junga - nasza osobowość ma charakter bardzo złożony. Jego nieświadomość zbiorowa nie jest przestrzenią pojedynczego bytu, ale sięga znacznie szerzej i co istotniejsze, głębiej poza jego początek i koniec. Zarówno Freud jak i Jung są postrzegani przez część świata naukowego bardziej jako twórcy nowej wiary niż obiektywni naukowcy. Jestem w stanie się z nimi zgodzić, zastrzegając jednak, iż ta nowa wiara powinna być w istocie postrzegana jako powrót do starych wierzeń Wielkiej Kultury. Tu zaczyna się interesująca opowieść o życiu, poglądach i ich sferze rodzinnej. Wywodzili się oni z różnych środowisk, Freud był żydem, a Jung protestantem. Ojciec tego ostatniego był pastorem kościoła Luterańskiego, a dziadek członkiem masonerii. Żona była córką pastora, będącego zarazem profesorem języka hebrajskiego. Co ciekawe, do kręgu jej zainteresowań należał bogaty w rytuały okultyzm jak również ...medytacja. Aż ciśnie się na usta znany komunał: w życiu nie ma przypadków. Jung prowadził studia dotyczące wielu kultur, religii i ideologii. Interesowała go alchemia, gnostycyzm, mitologia, jak i religia chrześcijańska. Dzięki temu protestancki Jung wyrwał się z prostej narracji cywilizacji zachodu, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytania w wielu źródłach. Alchemia, której poświęcił się w drugiej części życia jest, w moim mniemaniu, bliska koncepcji tradycji kabalistycznej. Do obydwu tych ciekawych tematów będę jeszcze wracał, gdyż obydwie te tradycje, jak myślę, łączyły Junga i Freuda, stanowiąc kontynuację myśli neoplatońskiej, którą wypierały poglądy Arystotelesa.
Konsekwencje odrzucenia Platońskiej anamnezy, czyli re-in-karnacji, jak i odrzucenia teizmu.
Na starość Freud, podobnie jak później Jung, skupił się bardziej w swoich rozważaniach na religii, reagując na okropieństwo systemów zajmujących się na olbrzymią skalę inżynierią społeczną, a które odrzuciły pojęcie Boga. Ten niepokój zresztą był uzasadniony. Aby podkreślić nastrój tamtych, czasów zacytuję Fryderyka Nietzsche, który w Wiedzy Radosnej napisał:
”Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem musieli wynaleźć? Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?”.
W starożytności Bóg, tak jak zachodzące i wschodzące słońce, ”ginął” i ”odradzał” się. Podlegał więc zmianom, czyli był niezmiennie zmiennym. Będąc poruszycielem, czy też praprzyczyną ruchu ciał niebieskich, wpływał na życie na ziemi. W ten sposób wyrażał swoją naturę, a tę z kolei człowiek postrzegał, konstytuując swoje wartości. Wraz z odrzuconym pojęciem reinkarnacji, odrzucona została ta cykliczna reguła śmierci i odradzania się. Śmierci i odradzania się, które symbolizowały koniec, który jest zarazem początkiem. Zatem, dla nas - Bóg umarł i odrodził się w niebiosach. Jednorazowo i ostatecznie. Uczyniliśmy to, odrzucając koncepcję reinkarnacji. Wygrała więc ostatecznie idea pustki na wyimaginowanym początku i wizji końca ostatecznego w naszej sferze wyobrażeń.
Tak silna idea pustki z wykreowanym początkiem oraz końcem pozbawiona charakteru cykliczności, naruszała pierwotną neurobiologiczną logikę postrzegania, ale sama była jego konsekwencją. Konsekwencją interpretacji, iż słońce tracili swoją moc w cyklu, zaś w VI wieku jako wynik rewolucyjnej zmiany klimatu.
Wiele rozmaitych tradycji twierdzi, że pismo, którego używają, pochodzi od Boga. Tradycje te nie potrafią wyjaśnić na czym ma polegać owo boskie pochodzenie. Staram się zatem przedstawić boski pierwiastek, czyli naturę nas otaczającą jako kreatora pojęć, których używamy. Owa natura wykreowała postrzegany przez nas kod, a że istotą natury jest jej energia, czyli fakt, że jest w niezmiennym ruchu to jej aspekt boski postrzegam za starożytnymi w poglądzie, że musi być sprawca tego ruchu. Jestem również zadania, że sama natura, poprzez swoją niezmienną zmienność, popchnęła ludzkość do zmian tego pierwotnego kodu. Zmian tak głębokich, że przestaliśmy go rozumieć. Te głębokie, nakładające się wielokrotnie zmiany jawią mi się jednak jako odejście od boskiego zamysłu. W sensie metafizycznym jako walkę dobra ze złem, czy też z innym dobrem postrzeganym jako zło.
„W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”.
Wiliam Shakespeare, Hamlet
Zgadzam się, że wszechmocna natura, a więc jej kreator, miał właśnie taki zamysł. Jeśli bowiem Bóg staje się nieustannie, to przeciwstawne sobie ludy mogą to interpretować, jako przychylność. Idąc tym tokiem myślenia, złe dla naszego wroga cierpienie jest już dla nas samych dobre, oczywiście z woli niebios. Jest to niestety moralny relatywizm, ale czy jest to nam obce jeśli już wcześniej zdefiniowaliśmy wroga?
„Gdy znasz niebo i ziemię, zwycięstwo jest niewyczerpane”.
Sun Zi (Sun Tzu)
Gdyby jednak przyjąć, choćby idealistycznie, że przestaniemy rywalizować między sobą a zaczniemy współpracować, to moglibyśmy stanąć ponad cyklicznym wymiarem fortuny. Gdybyśmy teraz posłuchali, jak Herodot snuje swe rozważania, usłyszelibyśmy jego zatroskanie, związane z tym, że zwalczamy innych, by zostać kiedyś zwalczonymi. Od tysiącleci jest bowiem siła nam przeszkadzająca - strach.
„Ludzie szkodzą z bojaźni lub przez nienawiść”
Niccolò Machiavelli
Strach ten jest związany z architekturą niedoboru. Strach przed obcym, nadchodzącym ze złego mroku, przed obcym, który może nas zaskoczyć i odebrać nasze dobro. Czy niedobór można planować? Opisując neurobiologiczny system postrzegania nie da się uciec od wielu tym podobnych pytań.
Nienawiść zaś kieruje się zwykle przeciwko tym, którzy nie zasługują na miłość, gdyż są słabi. Jest to związane z kultem siły, który jest bardzo ciekawym atawistycznym zjawiskiem we współczesnym świecie.
„Rozumny książę powinien, skoro ma po temu sposobność, podsycać zręczne jakąś nieprzyjaźń przeciwko sobie, aby stać się jeszcze większym przez jej zgniecenie”.
Niccolò Machiavelli
Ci, którzy doświadczyli życia w systemach totalitarnych, wiedzą, że niedobór można planować i stosuje się go z powodzeniem do zarządzania swoim "stadem”. Współczesne wydarzenia pozwalają otworzyć szerzej oczy również tym, którzy żyją w systemach zapewniających jednostkom więcej praw, ale właśnie są one ograniczane.
Monomit Campbella
Koncepcje Freuda oraz Junga wywarły wpływ na kulturoznawcę Josepa Campbella. Stworzył on na podstawie różnych tradycji ideę monomitu. Określał pochodzenie wielu wierzeń występujących na świecie, twierdząc, że powstały w epoce brązu na ziemiach Europy i Dalekiego wschodu, gdzie powstawała kultura Indoeuropejska. Będę jego poglądy rozszerzał o własne zapatrywania, ponieważ uważam, że monomit był uniwersalnym kodem świata ludzi i zwierząt związanym z ich neurobiologią postrzegania. Nie może więc być przypisany do jakiegoś miejsca na globie. Uważam, że jego symboliczne znaczenia tworzyły się w toku ewolucji, a zatem nie powinniśmy go umieszczać w epoce brązu, gdyż ona sama jet bardzo krótkim okresem w odniesieniu od historii człowieka czy też życia na ziemi. W epoce brązu natomiast można odnaleźć jego fizyczne reprezentacje w formie archeologicznych artefaktów. Podejrzewam, że niektóre z nich, będąc o wiele starszymi, są do owej epoki włączane na siłę, aby dopasować się do ogólnie przyjętej chronologii. Niezależnie od tej małej dygresji lubię ideę monolitu Campbella i niejako intuicyjnie wyznaczyłem symboliczne miejsce dla moich Przed Liter właśnie pomiędzy „Potęgą Mitu”, a „Człowiekiem i Jego Symbolami” Junga. Umieszczam je w tej przestrzeni, gdyż określając potężną istotę symboliki oraz mitu, wydaje mi się, że powinni byli opisać emocjonalny potencjał znaków Wielkiej Kultury (niejako twórczyni monomitu) zawarty w tak zwanym alfabecie Łacińskim. Piszę tak zwanym, ponieważ uważam, że Rzymianie przejęli go, podbijając Etrusków i inne ludy Italskie, a następnie podbijając Galów zniszczyli ich spuściznę piśmienną podobnie jak w X wieku uczynili to Sasi wraz z cesarstwem bizantyjskim, kolonizując Słowian. W X wieku, który według hipotezy czasu widmowego Heliberta Illiga miał być w rzeczywistości wiekiem VII. Jest to niezwykle interesująca hipoteza, gwałtownie krytykowana przez świat naukowy, ale bardzo prawdopodobna. Prawdopodobna jednak z małą korektą, że to nie czas pomiędzy VII a X wiekiem został wytworzony, a stało się to w wiekach wcześniejszych. Natomiast jeśli rzekomy X wiek był w istocie VII w n. e. to pokrywał się z ekspansją świata muzułmańskiego i zarazem naporem języka niemieckiego w środku Europy. Języka, który prawdopodobnie wchłonął podbitą ludność tak, jak Madziarowie podporządkowali językowo rożne ludy. Różnica jest jednak w tych dwóch przypadkach zasadnicza. Madziarowie nie tworzyli pozorów autochtoniczności. Możliwe, że w przypadku żywiołu niemieckiego było inaczej. Możliwe też, że kierunek ekspansji tego języka był inny, niż się twierdzi. Jako że ten okres jest ”świetnie udokumentowany” na piśmie, to wydaje mi się, że zadbano bardzo dobrze o pozory. Trudno Niemców posądzić o brak systematyczności i dokładności. Historia zna mnóstwo takich przykładów. Jeśli komuś skoczyło tętno, to uspokajam - sam jestem w jednej ósmej Niemcem, hipotezę tę traktuję jako prawdopodobną i popieram ją logiczną argumentacją nie oczekując, że stanie się popularna. Nie czuję się jej właścicielem, bo spotkałem się już z podobnymi stwierdzeniami, ponieważ jednak nie zawsze mogłem zrozumieć intencję towarzyszących im treści, nie będę ich przywoływał. Równocześnie zdaję sobie sprawę, jak ważnym instrumentem jest polityka historyczna, dlatego też nie liczę, że uprawiający ją, przyjmą te argumenty, gdyż ich twierdzenia mają być pożytecznymi ”badaniami” dla ich mocodawców. Mocodawcy zaś powinni otrzymać od nich argumenty, aby mobilizować ”swoje stado” przeciwko ”wrogowi”, aby rozwiązać często liczne problemy ekonomiczne. Sprzyja to choćby polityce podatkowej, wszak wojsko wymaga środków. Co ciekawe, system podatkowy pozwala prowadzić coraz bardziej wyniszczające wojny. Wojny zaś potrzebują dużo gadgetów…
Uważam, że wszyscy jesteśmy uwikłani w sieć ideologicznych kłamstw, które budują nasze emocjonalne postawy, które są podatne na manipulację i uruchamiane w sposób obliczony na efekty przynoszące korzyści manipulującemu. Zakładam potencjalną możliwość, że część naszych zachodnich sąsiadów jest zniemczonymi Słowianami. Zniemczonymi podobnie jak my jesteśmy spolszczonymi :) przy czym Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Czesi, Słowacy, Słoweńcy, Chorwaci nadal mają bliski związek ze słowiańskim językiem, w przeciwieństwie do zniemczonych Słowian, którzy są już w innej narracji ideologicznej oraz językowej. Znajdując się w niej doświadczają niejako innego stanu umysłu, co wyjaśnię w kolejnych moich esejach. Taka potencjalna koncepcja nie powinna oburzać, a wyrwać z prostych kalek pojęciowych, przynajmniej taka jest moja intencja. Nie jestem zresztą osamotniony, gdyż już Paul Wexler, amerykański historyk i językoznawca żydowskiego pochodzenia wykazywał, iż język Idisz pierwotnie był językiem judeo słowiańskim związanym z językiem łużyckim, a następnie zgermanizowanym przy użyciu języka niemieckiego. Paul Wexler twierdził też, iż żydzi sefardyjscy (spaniolowie posługujący się dialektami judeo romańskimi ) maja pochodzenie Arabskie, Berberyjskie i Europejskie i etnicznie nie byli związani z mieszkańcami Państwa Izraelitów w czasach biblijnych. Ich relacje, prawdopodobnie, doszukać można by było z Mizacheryjczykami, czyli żydami, którzy to mówią językiem judeo arabskim. Dziś ok 80% populacji żydów stanową żydzi Aszkenazyjscy, a ich pochodzenie wywodzi się według tradycji rabinicznej. W niej to pojawia się królestwo Aszkenazyjskie związane z ziemiami Scytów zwanych po hebrajsku Iszkuz, a określanych w inskrypcjach asyryjskich - aszkuza, co następnie oznaczać będzie Słowian i od IX w. Niemców. Shlomo Sand, profesor historii uniwersytetu w Tel Awiwie napisał książkę zatytułowaną „Kiedy i jak wymyślono naród żydowski”. Przyjmuje on w niej kontrafaktyczną hipotezę, że wcześni syjoniści zaczęli traktować czas biblijny jako czas historyczny. W tym wypadku - czas narodzin narodu. Narodu, który według Chrześcijańskiego mitu miał być wypędzony z Judei po zburzeniu II świątyni w 70 r.n.e. Hipotezy te, rzecz jasna mają swoich przeciwników i są tylko pewnymi koncepcjami, ale przywołuję je, aby nie przyjmować nauk historycznych bezrefleksyjnie i zastanowić się nad domniemanym mitycznym pochodzeniem ludu jak i budowaniem współcześnie nowego mitu, gdyż religię nieraz przyjmowano niezależnie od owego pochodzenia. Ciekawi mnie natomiast samo określenie judeo, gdyż współcześnie ucząc się języka Idisz uczymy się w istocie języka niemieckiego w zapisie alfabetem hebrajskim. Co zatem znaczyło owo judeo w odniesieniu do języka? Koncepcja zaprezentowana przez Shlomo Sand rodzi sporo implikacji, bo, idąc tym tropem, jeśli to syjoniści wymyślili pojęcie narodu żydowskiego to kto go obecnie komponuje w Izraelu? Czyżby konsekwencją było twierdzenie iż są to w dużej mierze etniczni Słowianie, ale żyjący od ponad tysiąca lat w izolacji religijnej? Prawdopodobnie odrębność genetyczna w tym przypadku związana jest z Chazarami (lud koczowniczy pochodzenia tureckiego) pochodzącymi z Azji którzy to przyjęli religię żydowską podobnie jak przyjęli później islam, ale niezmiennie pod wpływem arabskim? A może i jedno i drógie. Co ciekawe Slomo Sand wskazuje rownież na rolę kinematografii w kształtowaniu naszego stylu myślenia, a w filmach malujących nam przyszłość żądzą korporacje (rolę kinematografii coraz bardziej zaczyna odbierać świat gier). Jest to wskazówka na koncepcyjne odejście od państw narodowych. W obrębie tych koncepcji pozostanie jednak miejsce dla ortodoksyjnych religii, gdyż trudno ludziom zabronić wierzyć w co zapragną.
Konsekwencją koncepcji, iż współczesny naród żydowski został wymyślony przez wczesnych syjonistów na podstawie potraktowania czasu biblijnego jako czas historyczny jest to, iż nasówa się przypuszczenie, że biblia została szczelnie obudowana takimi twierdzeniami i wcześniej. Znaczyło by to, że stary testament, jako obecnie pojmowana całość, nie musi być wcale tak stary jak zwykliśmy myśleć. Gdyby tak było to nie odbiera to wcale Świętemu Pismu wartości, a tylko zmienia kontekst historyczny.
Aby bardziej unaocznić wpływ języka na poglądy, zacytuję słowa autora wielkiego cierpienia Europy, Adolfa Hitlera: „Walczyć mogę tylko o coś, co miłuję, miłuję tylko to co szanuję, a szanuję tylko to co rozumiem.” Przyszły kanclerz Niemiec zgotował pułapkę języka i kłamstw historycznych, tym którzy dali się ponieść magnetyzmowi jego mowy. Ale czy tę pułapkę zastawił sam? To jest ciekawe pytanie, które pozwala snuć potencjalne wątki. Należy podkreślić, że Hitler posługiwał się tylko językiem niemieckim. W języku tym słowo Żyd brzmi Jude. Na nim też Hitler skupia się w Mein Kampf, przytaczając równocześnie dręczące wspomnienie zdarzeń ze średniowiecza, którego jednak nie ujawnia. Ciekaw jestem, czy profesor Henry Murray wraz z Walterem Langerem w swoim raporcie dla Biura Służb Strategicznych USA, rysując profil psychoanalityczny Hitlera odnieśli się do tego.
Drugim wrogiem Hitlera stała się arystokracja, czyli Habsburgowie, którzy postanowili (w istocie rządzili wieloma słowiańskimi narodami) uwzględnić, czy też wzmocnić swój słowiański mit w wielonarodowym imperium. Ciekawe, że podobna sytuacja dotyczyła Oldenburgów, którzy udawali dynastę Romanowów i może za bardzo zaczęli się przejmować ”swoimi” rosyjskimi korzeniami. Równocześnie arcyksiążę Ferdynand, zastrzelony w Sarajewie bezpośrednio przed I wojną światową, miał poglądy liberalne, a jego kuzyn (następca tronu) o podobnych zapatrywaniach, został wcześniej zamordowany, co zostało upozorowane na samobójstwo. Jakoś w podobnym czasie odszedł również Maksymilian I cesarz Meksyku, wolnomularz. Rozstrzelali go rewolucjoniści meksykańscy, prawdopodobnie odpłacając się za rozstrzeliwanie zwolenników Juareza, ale jak dokładnie było - tego się nie dowiemy. Habsburgowie więc, pod względem tracenia członków rodziny, przypominają Kennedych, a Oldenburgowie udający Romanowów zostali wybici co do nogi. Tak więc potencjalnie dla pewnej ”paczki” no i Hitlera arystokracja stała się wrogiem, gdyż wspierała pozycję Słowian osłabiając Niemców. Należy wspomnieć, że nie chodziło o całą arystokrację, bo Cesarz Niemiec Wilhelm II Hohenzollern, według mnie mógł stanowić dla Hitlera wzór. Wysłał bowiem Lothara Von Trotha, aby spacyfikował powstanie plemion Herero i Namaqua w Afryce. Podobno po powrocie nie przyjął go, jednak Trotha tłumił wcześniej powstanie bokserów w Chinach, zaś to zdarzenie poprzedziła niesławna huńska mowa Wilhelma. Hohenzollernowie więc zostali jedynymi władcami od zawsze na zawsze niemieckimi.
”Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”
Słowa Lothara Von Trotha.
Zagłodzono i zabito ok. 100 tysięcy osób, wypędzono ich na pustynie i blokując dostęp do wody doprowadzono do strasznej śmierci z pragnienia. Stworzono obozy koncentracyjne, Prowadzono badania dotyczące teorii higieny ras korzystając z 778 głów uciętych jeńcom.
Nasuwa się zatem wniosek, że Hitler kontynuował dzieło, a nie był pierwotnym inicjatorem czystek etnicznych i okrucieństwa, jak to się nam sugeruje. W istocie więc Hitlerowi, podobnie jak poprzednikom, chodziło o niechęć do Słowian oraz ogólnie niechęć do innych. Innych od siebie. Ci inni byli postrzegani jako słabi, a więc według Niemieckiego Narodowego Socjalizmu nie zasługiwali na litość jak Żydzi, Romowie, niepełnosprawni psychicznie itp. Poza tym istniała pewna łatwość, łatwo było ich wskazać z tego powodu, że część środowiska żydowskiego zachowała odmienne tradycję stroju, a także ponieważ kultywowała zwyczaj obrzezania, co stanowiło wskazówkę o wyznawanej religii. Poza tym od XVI w. 80% europejskich żydów mieszkało na terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, gdzie schronili się przed prześladowaniami. Zastanawiające jest zatem jak pewne zewnętrzne wyróżniki zaczęły grać rolę w podobnym czasie. Przypomnijmy sobie, że posiadanie niespracowanych rąk, podczas rewolucji w Rosji zmierzającej do przeistoczenia w Związek Republik Radzieckich, decydowało o śmierci ich posiadacza. Jak wiemy wprowadzono później tam inżynierię społeczną. Czy zatem działało to również na wyobraźnię warstwy posiadającej takie dłonie poza związkiem radzieckim?
Wracając do przedwojennych Niemiec to spójnikiem miłości używanym przez Hitlera był język niemiecki, a w szczególności jego bawarski dialekt. Bawarski dialekt języka niemieckiego istnieje w obszarze języka górnoniemieckiego, który to historycznie wyparł dawny język dolnoniemiecki. Dawny język dolnoniemiecki zastąpił z kolei języki ludów o prowinencji słowiańsko - celtyckiej. Aby móc wyobrazić sobie umiejscowienie tych języków na mapie obecnych Niemiec, należy zdać sobie sprawę z faktu, iż górnoniemiecki znajduje się tam, gdzie rzeki mają swój początek, nie zaś tam gdzie koniec, co prowokuje do refleksji, jako że ujścia mają na północy.
W przeciwieństwie do języka niemieckiego, spoiwem wizji nienawiści był wieszczony rychły koniec ludzkości, gdy w przypadku wygrania tych innych (słabych), ziemia będzie pędzić, bezludna, przez eter wszechświata.
Manifest polityczny Hitlera był zatem w istocie sprytną manipulacją. Wskazywał on na związki krwi, czyli rasę, celowo bagatelizując germanizację jako przyczynę związku języka (który to związek podkreślał), a przecież proces ten był długotrwały i od wczesnego średniowiecza wchłonął wiele ludów w obręb żywiołu niemieckiego (prawdopodobnie wąskiej grupy), a więc o żadnym związku krwi nie mogło być mowy. Tym bardziej wykorzystanie takiego spójnika było sprytne i przewrotne, gdyż grupą najbardziej dbającą o swoje geny była arystokracja oraz hermetyczne społeczności w odróżnieniu od zgermanizowanych już wcześniej w istocie ludów, wtłoczonych w wiekach poprzednich w pańszczyźniany system feudalny. Według socjologa, Jana Sowy, różnica pomiędzy niewolnictwem, a pańszczyzną polegała na tym, że niewolnikami handlowano indywidualnie, a pańszczyzna umożliwiała sprzedawanie całych miejscowości wraz z ludnością. Przypominam, że pańszczyzna stosowana już w Grecji i Rzymie została wprowadzona w całej Europie, następnie była wygaszana w długim procesie trwającym aż do XIXw. W tym samym czasie były wprowadzane liczne podatki, aby znaleźć swoją kulminację właśnie w XIX w., stając się instrumentem polityki finansowej. Podatek dochodowy otrzymał w ten sposób znamiona kontroli jednostki, będąc w pewnym sensie reliktem niewolnictwa. Proces ten był związany z uprzemysłowieniem, które narodziło się wraz z rewolucją przemysłową, której początki określa się na lata sześćdziesiąte XVIII w Anglii, która to następnie obejmowała inne państwa europejskie. Współcześnie obciążenia podatkowe są postrzegane jako nie mające precedensu w historii, a liczne przepisy wpływające na nasze życie są określane mianem nad-regulacji. Ponieważ żyjemy w czasach rewolucji informatycznej, to kolejne zmiany zapewnie dopiero mają nadejść.
Na przełomie XIX i XX w. arystokracja przestała pełnić swoją wcześniejszą rolę, którą to zyskał aparat polityczno urzędniczy, tworząc nową klasę. Wg Tezy Rafała Smoczyńskiego i Tomasza Zaryckiego w Polsce w latach 20 tych władzę tę przejęła tzw. inteligencja, zaś proces ten został przez nich określony mianem "rewolucji inteligenckiej”. Określili oni szczątkową rolę arystokracji jako protoplastów tej ”rozszerzonej rodziny”. Wyczytałem to u Marka Miniakowskiego w publikacji Sieć społeczna wokół kuriera Warszawskiego na podstawie jego nekrologów z lat 1821-1861. Rzecz jasna, w Państwie polskim, zmiana ta dokonać się mogła dopiero po odzyskaniu niepodległości. W tamtych czasach rywalizacja pomiędzy państwami miała charakter militarny, podczas gdy dziś ma w dużej mierze ekonomiczny. Dlatego dochodziło do tego wojsko i związany z nim przemysł, a więc duży krąg biznesu zwany burżuazją przemysłową. Środowiskiem, do którego adresowano ideologiczne treści był proletariat, który należało uformować, tak jak wcześniej formowano chłopstwo i mieszczaństwo, a więc grupy wówczas podwładne w feudalnej strukturze. Wygląda na to, że klasa ta rozumiejąc zmiany społeczne, postanowiła się zaktywizować i poszerzyć swoją perspektywę.
Ciekawe jak dziś w dobie rewolucji informatycznej zdefiniowalibyśmy nową klasę? Pamiętajmy, że proletariat powoli będzie wypierany przez maszyny robotyczne, a osoby świadczące usługi intelektualne przez sztuczną inteligencję.
Hermetyczne, z pozoru religijne społeczności, nie odpowiadały zresztą mitycznemu etosowi pochodzenia, gdyż religię przyjmowały również nowe ludy. Mitycznemu etosowi po części nie odpowiadała również arystokracja, przywłaszczająca sobie kiedyś cudzą tożsamość ze względu na władzę, ale także stosująca politykę małżeństw ze znaczącymi rodzinami europejskimi. Dbałość o wydumany gen miała charakter po części ekonomiczny, a po części ideologiczny. W kulturze prawnej tych grup pozostał po tym ślad w formie wewnętrznego rozrządzenia się rodzin w obrębie społeczeństwa w postaci rodzinnych statutów zabraniających na przykład zawierać związki małżeńskie poza rodziną lub poza swoją warstwą. Jest to tradycja stara jak świat, choć jak pisze Herodot, Hetyta na przykład, gdy miał ochotę spółkować z dowolną kobietą, odkładał swój kołczan i robił to na oczach wszystkich (a ponieważ twierdził również, że Etiopowie mają czarne nasienie, to należy brać jego wywody z przymrużeniem oka). Tak więc widzimy dwa różne podejścia wśród wielu systemów postępowania. W świecie zwierząt znajdziemy też do nich liczne analogie. Ten właśnie hermetyczny statut modelu rodzinnego Hitler z ”paczką” postanowili zastosować w stosunku do narodu, który być może już dawno genu związanego z językiem niemieckim nie posiadał. Możliwe też, że odwrotnie, reprezentował on genetyczną wieloetniczność odwzorowywującą wcześniejsze podboje przez wąską liczebnie grupę. Co ciekawe, wybrano cechy zewnętrze rasy germańskiej, takie jak jasne włosy, niebieskie oczy itp, które w istocie odpowiadały charakterystyce Słowian. Dawało to możliwość szybkiej dalszej potencjalnej germanizacji. Powstały zatem różne jej programy. Jednym z nich była akcja Heuaktion (akcja siano) polegająca na rabowaniu dzieci wartościowych rasowo. Dzieciom zmieniano nazwiska, niszcząc równocześnie ich oryginalne metryki urodzenia, a więc przecinając ich więź z biologicznymi rodzicami. Imperium otomańskie, które wyparło wschodnie cesarstwo rzymskie, w wiekach wcześniejszych, czyniło podobnie porywając dzieci na Bałkanach i formując tak ich umysły, tak że stawały się one Janczarami. Myślę, że nauczyli się tego od Rzymian, a w istocie od Greków (Grecja to tradycja Aten, ale też i Sparty). Turcy Osomańscy stali się w ten sposób neobizantyjczykami. Podbijając Bizancjum zapewnie przejeli archiwa zawierające Aleksandryjskie księgozbiory. W maszynie śmierci III Rzeszy ci, których umysły miały być już nie zmienione nie dostawali nowych nazwisk tylko numery, wyzute z emocji. Z takimi numerami trafiali do komór gazowych, a następnie do pieca krematoryjnego.
Muszę podkreślić fakt, że w czasach Hitlera genetyka związana była wprawdzie z wiedzą o chromosomach we krwi, ale wiedziano wówczas jedynie, że bije dzwon, ale nie było wiadomo w którym kościele. W 1913 roku Alfred Sturtevant użył fenomenu genetycznego i pokazał, że geny są rozmieszczone liniowo na chromosomach. Ciągle nie wiedziano jednak, które elementy są odpowiedzialne za dziedziczenie, a praca nad sekwencjonowaniem ludzkiego genomu okazała się procesem trwającym do 2003 roku. Za czasów Hitlera nie wiedziano jednak, jak szybko ludzki genom zostanie rozpracowany i wygląda to, że niczym w gorączce, z obawy, że związany z językiem naród niemiecki uświadomi sobie swoją wieloetniczność, postanowiono ukraść następną tożsamość, czyli Ariów. Gdyby Niemcom udało zgermanizować następnych Słowian, zapewnie stałoby się to ”prawdą”. Dzisiejsza nasza wizualizacja genu nie odpowiadała zatem metodom, które celowo wykorzystano w latach 20, 30 i 40 tych XX wieku. Wówczas ciągle jeszcze, aby wyodrębnić jakąś grupę ludzi stosowano zewnętrzne cechy morfologiczne używane w starożytności przez ”Arystotelesa”. W dziedzinie morfologi cechy dotyczące człowieka nazywamy anatomią. Wykorzystywano więc cechy anatomiczne ciała ludzkiego.
Dziś wiemy już jak bardzo jesteśmy genetycznie przemieszani, a więc teoretycznie trudno będzie komukolwiek oprzeć ideologię o związki krwi (w istocie jak niestety widać można jednak ją oprzeć o resentyment do koloru skóry z powodu zaszłości historycznych - ”antyrasizmu”, albo odmiennej kultury). Stanowi to, obecnie, potencjalne dalsze możliwości sterowania nastrojami poprzez antagonizację różnych grup. Czy zatem, ci którzy koncentrują naszą uwagę na różniących nas cechach wizualnych, stracili stare paliwo do rozbudzania antagonizmów?
Przemieszanie wykazuje jednak pewną logikę dzięki haplogrupie krwi, występującej w męskim chromosomie, pokazującą procentowy udział różnych jej typów w poszczególnych narodach. Jeśli zatem haplogrupie R1a1 można by nadać cechy "słowiańskości” to występować ona będzie w 55% w Polsce, a podążając na zachód u Niemców będzie już to między 15 a 20% ( u Serbołużyczan w 65%), a u Węgrów 25%. Trochę większy procentowy udział będzie na wschodzie i na północy, a mniejszy na zachodzie Europy. Poza Europą w Indiach północnych i Azji Środkowej. Według Mariany Pericić nosiciele tej haplogrupy zamieszkiwali Macedonię już w paleolicie, a więc w pierwszym okresie kamienia łupanego. Konkluzje te zaprzeczają, jeśli się nie mylę, mistyfikacjom średniowiecznym i naukom historycznym kreowanym przez Niemcy, jak i również samym Niemcom uświadamiają jak bardzo różnorodną w istocie prowincję posiadają, która przeczy mitycznemu związkowi krwi używanemu od wieków w ideologii, a wskazuje na związek języka. Zwłaszcza, że tak zwani protogermanie włączeni zostali do grupy celtyckiej R1b. Podążając tym tokiem myślenia, haplogrupa ta mogla być po prostu celtycka, a następnie zgermanizowana. Zgermanizowana, podobnie jak Celtowie zostali wcześniej zromanizowani.
Zrelatywizujmy zatem nasze surrealistyczne poglądy nazywane rzeczywistością i zabawmy się wyobrażenie sobie różnych koncepcji, co do samego języka jak i potencjalnego procesu germanizacji.
Mamy podział na języki sztuczne i naturalne. Język sztuczny to ten, którego gramatyka i słownictwo zostały świadomie stworzone przez osobę bądź grupę. Przeciwieństwem są języki naturalne, które powstały w procesie historycznego rozwoju grup etnicznych. Grupy etniczne ”rodzą się” poprzez konfrontację z cechami innej sąsiadującej grupy. Do definicji tej dodaję moje spostrzeżenie, dotyczące faktu, iż grupy etniczne koncentrowały się pierwotnie wokół semiotycznych wartości wytwarzających się na skutek natury, która ma swoje uwarunkowania klimatyczne, a dopiero wtórnie poprzez ekspansję militarną i migrację nadawały nowy kształt językowi w konfrontacji z innymi grupami. Według Maxa Webera, spoiwem grupy etnicznej jest przeświadczenie o wspólnym pochodzeniu, bez znaczenia, czy jest to prawdą, czy też nie. Prawdopodobnie dlatego był aktywny ideologicznie przeciwko Polakom i kulturze polskiej. Dla niego, Polacy zachowujący swoją tożsamość, nie mogli stać się obywatelami państwa niemieckiego. Było to przyczyną publicznego popierania germanizacji. Podobno aktywnie popierał Hakatę, czyli nacjonalistyczną niemiecką organizację, której działalność polegała na likwidacji literatury i prasy polskiej, zachęceniu do wykupywania nieruchomości należących do Polaków, sprowadzaniu do Wielkopolski Niemców, wzmacnianiu niemieckiej klasy średniej.
‚Stoicie naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków”
Slogan Hakate
Max Weber, filozof, nazywany jednym z ojców socjologii, popierał organizację, której członkowie później ( Weber zmarł w 1920 r.) bo w 1933 przeszli do Bund Deutscher Osten (Związek Niemieckiego Wschodu) utworzonej przez NSDAP.
Ich znakiem był czarny krzyż zakonu krzyżackiego z dodaną białą swastyką, zaś założycielem Alfred Rosenberg członek tajnej organizacji Thule. Twórca zarazem najważniejszych teorii rasistowskich narodowego socjalizmu.
Tajna Organizacja Thule założona została przez Rudolfa von Sebottendorfa, który tak naprawdę nie był arystokratą, którego udawał i nazywał się Adam Alfred Rudolf Glauer.
Adam Glauer około 1912 ”odkrył” coś, co nazwał „kluczem do duchowej realizacji”. Gdzieś chyba w 1916 roku został mianowany liderem grupy bawarskiego oddziału Germanenorder. Podobno nie należy go mylić z zakonem krzyżackim, ale śmiało możecie się mylić i nie będziecie daleko od prawdy :)
W ten sposób mamy już kilku panów okultystów razem. Theodora Fritscha, Philippa Stauffa i Adama Glauera. Do nich należy jeszcze dodać starszych nieco kolegów Guido von List i Jorg Lanz von Libenfelsa, aby zrozumieć co takiego się wydarzyło. Panowie ci na początku XXw. wymyślili sobie (ponownie) system nazywany przez Lista - armanizmem opierający się o zoomorfizm. Co ciekawe hitlerowcy później będą zapożyczać z armanizmu idee pozwalające im kierować tłumem, ale równocześnie ”wciskając” swojemu ludowi nadal kreacjonizm i zwalczając ewolucjonizm, celowo, tak aby nikt się nie połapał, o co chodzi.
W ten sposób, wiedza służąca do kontroli jednostek, przynależna niegdyś dużym religiom i arystokracji, została przetransferowana do wąskiej kasty nowej elity polityczno - urzędniczej, będącej klientelą burżuazji przemysłowej.
Guido Von List o zapatrywaniach nacjonalistycznych i antysemickich oparł swoje domniemania na ”wyświęconej” kopii Tacyta. Straszliwie przeszkadzał mu Karol Wielki jako ”rzeźnik Saksonów”. Wierzył podobno w magiczne moce run, ale nie znał ich wartości dźwiękowych, bo pomylił się w kilku przypadkach, lub też znał je tylko umówili się z kolegami, że tę część wiedzy zatrzymają dla siebie. Nie pasowały bowiem prawdopodobnie do odczytywania starych, rzekomo germańskich artefaktów pisma, a te przecież były już w wielu podręcznikach rzecz jasna odczytane jako niemieckie :) Sponsorem Guido Von List była rodzina Wannieck, właściciele dwóch firm, które były głównymi producentami dóbr inwestycyjnych w imperium Habsburgów. Jedna związana była z metalurgią, a druga z inżynierią. Jak wiadomo do I wojny światowej mocarstwa zostały pchnięte poprzez grupy interesów, a więc ciekawe kto tam finansowo wspierał później tych brodatych dziadków i ich kumpli.
Może i wyglądałoby to pozornie, że uwierzyli w stare kłamstwa, ale bardziej prawdopodobne, że cynicznie wykorzystali je w praktyce...
Heinrich Himmler, jeden z najbardziej wpływowych ludzi Hitlera (a mogło też być tak, że w dużej mierze wpływał na swojego wodza) był wprowadzony do świata polityki przez Gregora Strassera, który po nieudanym puczu monchijskim, spędzał ”wakacje” jako pensjonariusz więzienia w Landsbergu, które możemy nazwać sanatorium. Siedzieli tam razem z Hitlerem i Rudolfem Hessem, który, co ciekawe, ”dał się zamknąć” specjalnie, gdyż po wcześniejszej ucieczce do Austrii ujawnił się i ”przez przypadek” zamknięto go z Hitlerem. ”Sanatorium” to odwiedzał Generał Erich Ludendorff związany z alchemikami, w tym z alchemikiem Franzem Tausendem (o tym wiemy, bo mieli spór sądowy) i zapewnie jeszcze wiele innych osób. Generał, dowodzący wcześniej puczem Monachijskim był autorem publikacji, w których twierdził, że wojna nie skończyła się przegraną Niemiec, a wiele lat później złożył ruch religijny Bund für Deutsche Gotterkenntnis. Znane są jego twierdzenia dotyczące wojny totalnej, w której przeciwnika należy zniszczyć wszelkimi dostępnymi metodami, w tym uderzając w naród. W ten oto sposób pisali sobie wspólnie manifest polityczny ”Hitlera”, czyli nową kosmologię.
„Musimy wykorzystać jego niewątpliwie olbrzymią siłę uderzeniową. Ale jego bagaż podróżny jest dość lekki, a wzrok nie sięga poza granice Niemiec”
„W stosownym momencie odstawimy Hitlera na bocznicę”.
Ernst Rohm o Hitlerze
Większość tych panów w I wojnie światowej związana była z bawarskimi oddziałami wojska, gdzie transfer broni dla narodowych socialistów, odbywał się pod hasłem ”rozbrajanie”. Wojsko Bawarskie nie mogło wówczas jawnie działać, gdyż podzielonych w nastrojach Niemiec nie stać było na prowadzenie wojny. Dlatego też przedwczesny pucz monachijski musiał być jedynie wyciszony. Otto von Lossow, weteran wojen, w tym tłumienia powstania bokserów, członek prawicowego triumwiratu "obalający pucz”, niedługo później musiał oddać władzę. Oddał ją Friedrichowi Kressowi. Był to człowiek zaprawiony w walce na bliskim wschodzie, gdzie wspierał Turków w walkach z Anglikami. W okresie między 1915 a 1917 rokiem idee panturkizmu doprowadziły do rzezi Ormian i Asyryjczyków, którzy to jako ostatni do dzisiaj władają językiem aramejskim. Friederich Kress von Kressenstein odegrał znaczną rolę w kampanii gruzińskiej, gdzie ZSRR, Niemcy i Turcja rywalizowały o złoża ropy. Muszę przyznać, że zbiór ustaleń budujący nasze dzisiejsze poglądy związane z przekonaniem, iż to Hitler jednoosobowo odpowiadał za narodowy socjalizm w Niemczech, jest w genialny sposób realizowany w praktyce, jak to mówią Francuzi: chapeau bas. Nie znaczy to wcale, że Niemców postrzegam jako homogeniczny twór. Wręcz przeciwnie jest to (i była) zróżnicowana tkanka posiadająca wiele odcieni namalowanych przez ścierające się ze sobą interesy.
Bawaria stała się w tamtym czasie przyczółkiem pacyfikacji rewolucyjnego Berlina, zaś jej zarządcą Franz Ritter von Epp, syn malarza kotów, co samo w sobie jest ciekawym wątkiem w świecie języka wizualnego. Pamiętajcie w życiu nie, nie ma przypadków!
Nie przypadkiem też elitarna organizacja Schutzstaffel, zwana ”SS”, posługiwała się wizualnym znakiem, sugestywnie działającym na człowieka i wyciągającym z niego stare pojęcia związane z grozą. Słowo strach pochodzi z XIV, wiąże się je z surowością, srogością, jednak nie ma pewności czy funkcjonowało wcześniej w językach słowiańskich. Co ciekawe w Niemieckim ”lęk” brzmi ”bogen”. A więc mamy starych groźnych ”bogów uszu” połączonych z wizualnym znakiem:
Pamiętajmy, że SS powstała w 1924 roku jako elitarna jednostka, zyskując w 1925 roku jednolitą nazwę, a w 1930 znak graficzny. Wtedy to Adolf Hitler mianował szefem tych jednostek Himmlera. W 1934 roku SS odegrało główną rolę w tak zwanej "Nocy długich noży". Organizacja rozrosła się stopniowo wypełniając różne zadania, m.in. to jej członkowie stanowili personel obozów koncentracyjnych. Nabór dokonywany był według pochodzenia, czyli podobnie jak w średniowieczu do zakonu krzyżackiego. SS miało też swój oddział reprezentacyjny kawalerii składający się z arystokracji. Oni jednak nie zostali zakwalifikowani przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze do grona zbrodniarzy w przeciwieństwie do organizacja jako całości. Ciekawe?
Dzisiaj formację tę określa się mianem sportowego klubu hippicznego, niejako pomijając aspekty światopoglądowe. Zacytuję zatem fragment książki Karola Grunenberga „SS- czarna gwardia Hitlera”:
„Są starannie badani i kontrolowani. Na 100 kandydatów możemy przeciętnie wykorzystać 10-15, nie więcej. Pytamy o ich oblicze polityczne, ich rodziców, braci i siostry, o ich drzewo genealogiczne do 1750r. I oczywiście wymagamy informacji o ich dziedziczności - świadectwa wystawionego przez biuro Komisji do Spraw Rasowych, w której skład wchodzą antropologowie i lekarze SS”.
Wątek SS Reiterai pojawił się w książce ”Rozmowy z katem”, napisanej przez Kazimierza Moczarskiego, którego to władze komunistyczne jako członka zwalczanej Polskiej Armii Krajowej i uczestnika Powstania Warszawskiego, uwięziły osadzając razem z generałem SS Jurgenem Stroopem w jednej celi. Jurgen Stroop zwierzał się Moczarskiemu, że niektórzy, podając na przykład Księcia Lippe zur Biesterfeld, wymigali się dzięki koniom od odpowiedzialności. Moczarski zastrzega się jednak, że nie wie czy Strop miał rację.
Wracając do klasyfikacji języków, to tak jak wspomniałem mamy języki naturalne i sztuczne. Na pewno wiecie, że już w starożytności stosowano kodowanie informacji, Znany jest na przykład tak zwany szyfr Cezara, który polegał na podmianie wg określonego wzorca memów dźwiękowych. Słowa takie, gdy je wypowiadano, musiały brzmieć czasem dziwacznie, co zdradzało skrytą intencję, zresztą podobnie musiały wzbudzać podejrzenie pozostając na piśmie. O wiele lepszym rozwiązaniem było zatem wytworzenie całego języka sztucznego, aby utrzymać poufne informacje w tajemnicy. Zarówno podczas I, jak i II wojny światowej, wojsko amerykańskie wykorzystało w tym celu niszowe języki naturalne. W I wojnie światowej była nim mowa Indian z plemienia Czoktawów, a w II wojnie był to język Komanczów. W nim to Adolf Hitler zmieniał się w szalonego białego człowieka, czyli posah-tai-vo.
Historia zna też języki sztuczne służące do utrzymania tajemnicy handlowej oraz języki mieszane, takie jak Lingua Franca, używane w kontaktach handlowych i dyplomatycznych, gdzie należało wymieniać się informacją. Takimi językami kiedyś były: sumeryjski, aramejski (część starego testamentu została spisana w tym języku) akadyjski, koine (język grecki, czyli język nowego testamentu, który zastąpił język starogrecki), łacina, francuski, a obecnie rolę lingua franca spełnia angielski, zaś oprócz niego w Afryce suahili i hausa, hindi w Indiach i język malajski w Azji Południowo Wschodniej oraz język arabski na bliskim wschodzie (spokrewniony z językiem aramejskim). Dla świata scytyjskiego takim językiem kiedyś musiał być protosłowaiański, a dla galijskiego - protoceltycki i te języki prawdopodobnie kiedyś były zbliżone.
Przypuśćmy zatem, że gdzieś we wczesnym średniowieczu wytworzono język sztuczny lub zaimportowano niszowy język naturalny. Mógł też przywędrować lud posługujący się takim językiem, który podbił rodzime ludy i stał się ich arystokracją świecką i religijną podobnie jak Madziarowie, którzy zdominowali wieloetniczne ludy. Pamiętajmy, że w tradycji języka polskiego słowo Niemiec oznacza być niemym. Skoro Słowianie nie przywędrowali na tereny, gdzie bytują, a tworzyli miasta do Łaby, a być może i dalej, oznacza to, że przywędrowali ci, którzy byli określani niemymi. Nie identyfikujmy ich z obecnymi Niemcami, gdyż naród ten w dzisiejszym rozumieniu mógł powstać na skutek germanizacji i w znaczącej większości ludy te mogły być zasiedziałe. Jest to niemożliwe, aby sąsiadujące ze sobą ludy nie znały swojej mowy. A jeśli tak faktycznie było, przy czym zastrzegam, że to jest jedynie hipoteza, to dlaczego użyto niszowego języka naturalnego lub wytworzonego sztucznie? Możliwe, że po to, aby wąska grupa mogła utrzymać swoje informacje wojskowe i handlowe w tajemnicy. Do komunikacji na zewnątrz wystarczyła wówczas lingua franca tamtych czasów, czyli język łaciński, który wprowadzono zresztą na terytoriach swoich wpływów. Wiedzę na temat wieków średnich posiadamy wyłącznie w formie poświadczonej przez kościół i władzę, którą była wówczas arystokracja jak i ich klientów. Jest to zaskakujące w zderzeniu z wiedzą o Egipcie, gdzie dzięki zachowanym w piaskach licznym zapisanym skorupom i kamieniom, znamy prawdę pałacową, ale znamy też prawdę ludu. Te dwie ”prawdy” jak możecie się domyślić różniły się znacznie. Z wczesnego średniowiecza znamy jedynie jedną ”prawdę”. Właściwie taki stan utrzymywał się do epoki renesansu. Sytuacja ta jest tym bardziej podejrzana, gdyż w tamtych czasach powszechnie umiano pisać o czym mogą świadczyć znaleziska na wschodzie.
Język niemiecki mógł być stosowany początkowo tylko w wojskowości, zaś w kolejnym etapie w ośrodkach miejskich związanych z elitą władzy wojskowej, a po rozszerzeniu stanu posiadania terytorialnego być wprowadzany powszechnie. Etap ten możemy już nazwać procesem germanizacji. Jeśli wypierano nim przestrzenie wiejskie pomiędzy miastami to wypierana była celtycka (galów) i słowiańska mowa, a także w pewnym sensie również łacina, bo Celtowie byli wcześniej zromanizowani. Najsmutniejsza jest jednak następna analogia, która tłumaczyła by skąpą znajomość dziejów Polski w wiekach przed XI w. Jest to analogia z realizowanym w RPA, po zdobyciu władzy przez Partię narodową w Republice Południowej Afryki, projektem izolacji ras zwanej apartheidem. Partia ta, podczas II wojny światowej, sympatyzująca z narodowym socjalizmem, wypracowała idę homelands. Homelands miały gromadzić osoby inne niż białe, a w przyszłości stać się państwami. Państwami oczywiście zależnymi od RPA. Podobną analogię można odnaleźć również w czasach rzymskich oraz w średniowieczu, kiedy to Mongołowie podbili wiele innych ludów pozostawiając ich religię, ale każąc sobie płacić trybut. Mongołowie jednak pozostawiali arystokrację danego ludu oraz jego wiarę. Myślę, że to nowo tworzące się państwo używające we wczesnych wiekach średnich do komunikacji wewnętrznej język wojskowy i łacinę, aby porozumiewać się z innymi, wpływało na tworzenie, na pewnym etapie swojego rozwoju, sąsiadujących państw. Niemcy działali wchodząc w sojusze z ambitnymi jednostkami oraz w oparciu o nową religię. Mieli w ten sposób wpływ na sąsiedztwo. Używali przy tym starej metody dziel i rządź. Sami też rywalizowali pomiędzy sobą. Jeśli tak było, to staje się logiczne ”ukrycie” przez historyków pierwszej polskiej monety. Jest to tak zwany denar Mieszka I. Na terenie polski znajduje się monety greckie, celtyckie, rzymskie, arabskie, które na pewnym etapie dziejów zastąpiła nowa moneta, a następnie wyparła je całkowicie. Do niedawna denar ten przypisywany był pierwszemu władcy państwa Polskiego. Znajduje się na niej symbolika zarówno starego świata jak i tego, który właśnie nadchodził. Najistotniejsze jednak jest to, że napis widniejący na niej przypomina słowo COMES przedzielone pionową kreską, które na siłę czyta się MESCO, ignorując ów podział. Zatem jeśli się nie mylę, to COMES był klientem (sprzymierzeńcem) Cesarstwa Rzymskiego zarządzający prowincją. Domniemany Mieszko, znajdowałby się zatem w mieszku, bo tak nazywano worek na monety wypełnionym nie tylko Comesami. Nastawał na nazwanego przez historię Mieszka I, comes Wichman II Młodszy wraz ze słowiańskimi Redarami i Wolinianami. Ci sami Redarowie buntowali się później przeciwko germanizacji. Z racji wątłych informacji, odtwarzanie tamtych czasów jest jak wróżenie z fusów. Na podstawie niemieckich kronik wygląda to tak, że polski książę w sojuszu z Ottonem II zwalczał zachodnich Słowian. Dynastia Ludofingów, z której się wywodził Otton II ma ciekawą ikonografię w swoim herbie wskazującą na uwzględnienie wiary Słowian (umieścili oni konia na tle orła), podobnie w wiekach późniejszych czyniono we Włoszech, gdzie popierający cesarzy niemieckich Gibelini umieszczali czarnego orła w swoich herbach. Sasowie potrzebowali prawdopodobnie we wcześniejszym okresie sprzymierzeńców, gdyż w X w. zagrażali im Węgrzy, którym musieli płacić trybut. Możliwe, że celowo wykonali ten gest, ale w istocie podporządkowali sobie Czechy, a następnie wzmocnieni zaczęli kształtować nowe państwo ”Mieszka”. Myślę, że historycy połapali się co do treści tej monety, bo teraz najstarszą naszą polską monetą jest denar Bolesława Chrobrego, ale ciągle jest to moneta polska z łacińskim napisem. Działania Bolesława Chrobrego do śmierci Ottona III wyglądają nieraz jak realizacja wspólnych celów. W 995 r. Otton III, Bolesław Chrobry oraz książę czeski Bolesław razem wyprawili się przeciwko Słowianom Połabskim. Co ciekawe przy okazji tej wyprawy władca czeski zlikwidował swoją konkurencję, czyli wybił rodzinę Sławnikowiców. Wywleczono ich z kościoła i wymordowano. Ostało się trzech, którzy w czasie mordu byli w innych miejscach. Jeden z nich został później zabity przez Prusów i stał się dla nas świętym Wojciechem.
Czeskiego księcia, który pozbył się konkurencji, nazywa się Bolesławem II Pobożnym, co brzmi bardzo łagodnie, gdyż był synem Bolesława I Okrutnego. Strach więc pomyśleć, co mógł wyczyniać, teść Mieszka I, aby zasłużyć na takie miano i można sobie tylko wyobrazić, co czynił sam Mieszko.
Myślę, że comes ”Mieszko” podobnie jak książęta czescy i niemieccy pisał po łacinie i po niemiecku, dziś jednak twierdzi się, że był niepiśmienny.
Ciekawe czy Bolesław Chrobry władał językiem polskim? Uważa się, że był niepiśmiennym władcą i jak dla mnie potencjalną przyczyną takiego twierdzenia jest to, że prawdopodobnie pisał w innym języku niż polski. Pamiętajmy, że zaszczyt umiejętności władania pismem przypadł dopiero Mieszkowi II Lambertowi, a ten znał podobno i język niemiecki i łacinę. Ciekawostką jest, że wg Galla Anonima, wykastrowano go w Czechach miażdżąc mu jądra rzemieniami. W późniejszych wiekach w Polsce monety bito, psując je. Stopniowo obniżano wartość kruszcu i wagę. Najgorsze podobno bił Mieszko III Stary. On to miał wraz z Albrechtem Niedźwiedziem przeprowadzić krucjatę przeciwko Słowianom Połabskim. Krucjata Połabska, była równoległą do II krucjaty skierowanej przeciwko muzułmanom. W III Rzeszy, Albrechta Niedźwiedzia, znanego z brutalności, Adolf Hitler, uczynił patronem NSDAP.
Język można przyjmować dobrowolnie lub być do niego przymuszonym.
Jeśli zmuszano do posługiwania się nowym językiem, to tłumiono ekspresję przymuszanego. Konfrontowano w takim procesie swój narzucany język z matczynym językiem w taki sposób, aby uruchomić ekspresję owego narzucanego języka.
Tak jak zastraszone zwierze, które przywiera do ziemi, aby go nie zauważono, tak zastraszona jednostka w takiej sytuacji przyjmowała podległą postawę ciała, blokując mimikę twarzy, zamykają się w sobie, emitując równocześnie strach. Emitując strach, była na zasadzie atawistycznego kultu siły traktowana jako gorsza, co dodatkowo komplikowało jej sytuację.
Podobne zjawisko opisuje terapia Gestalt. Zakłada ona, że organizm, aby zachować homeostazę, czyli równowagę, czy też samoregulację procesów biologicznych, musi oddzielić się od autentycznych odczuć, w procesie akceptacji przez otoczenie. Zatem, im bardziej będzie musiał się dostosować do skrajnie trudnych warunków, tym bardziej będzie zaprzeczał autentyzmowi odczuć i zmysłów. Gdy ten stan będzie się utrzymywał długo, doprowadzi to do choroby psychicznej.
Jednostki sensytywne, odbierające mocno świat i nie potrafiące stłumić w sobie ekspresji, były, mówiąc eufemistycznie, eliminowane, gdyż nie potrafiły się podporządkować.
Nazwijmy te jednostki, dla przykładu, czarownicami.
Jak można wpływać neurobiologicznie na podbitego, wtaczanego w nowy język człowieka?
Na wiele sposobów. Jednym z nich jest manipulowanie samymi memami dźwiękowymi wywołującymi z nieświadomości zbiorowej zakleszczone pojęcia. Można też stłumić lub aktywować ekspresję jednostek. Można to robić dźwiękami lub częstotliwością fal, czy też strumieni fotonów, zależy czy nazywając je używamy języka fizyki kwantowej czy też nie. Jeśli nazwiemy je falami, to będzie chodziło o fale elektromagnetyczne, ale nie tylko, bo są też innego rodzaju promieniowania, którym podlegamy. Może więc być to częstotliwość barwy lub dźwięku. W przypadku światła niewidzialnego (podczerwieni) będzie to ciepło lub jego brak. Bliskość lub izolacja. Chodzi tu o światło emitowane przez istoty żywe. A przecież do egzystencji potrzebujemy obcowania z innymi. Natomiast w przypadku światła widzialnego będą to kolory: błękitny i zielony, czyli tak zwane chłodne, które wyciszają, w przeciwieństwie do żółtego i czerwonego - pobudzających. Pamiętajmy, że koloru nie musimy mieć przed oczami fizycznie, możemy go zobaczyć nazywając go, ponieważ wizualizujemy w naszej wyobraźni pojęcia, a więc wystarczy, że powtórzymy wielokrotnie słowa określające kolor np.: czerwona rewolucja, żółta kamizelka, pomarańczowa rewolucja, a ponieważ walor ma swoje konotacje to może być to też czarna kamizelka. Ciekawe, że zielone ludziki wyciszają emocje :)
W muzyce emocję pobudzać będzie dobór instrumentów, co wpływa na ciało, które odbiera drgania. Istnieją bowiem barwy dźwięków, czyli tak zwany tembr. Instrumenty posiadają skalę (gama). Stopnie tej skali stanowią oktawy (interwał). Najmniejszą cząstką dźwięku jest półton odpowiadający milisekundzie. Dwa półtony składają się na ton odpowiadający sekundzie wielkiej. Gamy wizualizuje graficzny schemat w postaci koła kwintowego, dzięki któremu możemy ”zobaczyć” pokrewieństwo tonacji. Jest też układ liniowy, nazywany tercjowym, który ją pokazuje. Niezależnie od tego, czy będzie to układ kwintowy, czy też tercjowy (czyli w istocie cykliczność i liniowość) to ma służyć on ”pokazaniu” sytemu tonalnego dur-moll. Współcześnie słuchamy muzyki dla przyjemności, ale niekoniecznie zawsze tak było. Muzyka bowiem wykorzystywana była często w celach propagandowych. Należy pamiętać, że nasza psychika jest przyzwyczajona (lubi ją) do muzyki tonalnej, ale można grać też muzykę atonalną. Muzyka atonalna będzie więc opierać się nie tyle o związek bliskich tonów, co o nadanie charakteru równości wszystkim 12 dźwiękom skali. Takie równomierne traktowanie dźwięków pozwala muzykom na budowanie napięcia pomiędzy konsonansami i dysonansami. Konsonans dzięki ”braterstwu tonów” buduje u nas spokój, przyjemny nastrój, odprężenie. Dysonans natomiast poprzez zestawienie w jednym czasie wielu dźwięków będzie powodował napięcie. Dlaczego tak się dzieje? Jesteśmy przyzwyczajeni do naturalnych dźwięków, to znaczy kiedyś jako ludzkość byliśmy. Wtedy to słuch odgrywał istotną rolę dla bezpieczeństwa. Gdy w otoczeniu słychać było melodyjny śpiew ptaków, szum drzew lub potoku, było bezpiecznie, gdy zaś wdarły się równocześnie nakładające gwałtowne dźwięki, znaczyło to, że należy bacznie obserwować otoczenie i potencjalnie uciekać. I właśnie te pojęcia zakleszczyły się niegdyś i do dziś egzystują w naszej psychice. Ten niepokój można łatwo wywołać odpowiednim tłem muzycznym. Dziś dobrym przykładem może być ścieżka dźwiękowa filmu, przytaczam tu, oczywiście odnosząc się nie do perswazyjnej manipulacji, a do działalności artystycznej, jako przykład ścieżkę dźwiękową do filmu „Gravity”. Co do barwy instrumentów to barwę chłodną mają, między innymi, lutnia i flet. Gitara będzie po środku, a barwę ciepłą będzie miała harfa i wiolonczela, a także klarnet i obój. Organy pokrywają cały zakres barw, a mistrzami w budowaniu organ byli jak wiadomo Niemcy i nie musiało być w tym nic złego. Pytanie jednak jak były wykorzystywane. A tego możemy się domyślać, wszak w muzyce chodzi o współodczuwanie.
Muzyków, zastanawia fakt dlaczego od jakiegoś czasu standardem emisji dźwięków jest częstotliwość 440 Hertzów.
„Mówi się, że naturalnym tempem w muzyce, naturalnym dla człowieka, są 96 lub 94 uderzenia (odchylenia wahadła metronomu) czy - jakby się to powiedziało - bity na minutę (bpm). Oznacza to, że wystukując palcem po blacie najbardziej komfortowy dla siebie rytm, najprawdopodobniej stukniemy 94 lub 96 razy w ciągu 60 sekund. Jeśli coś grane jest szybciej, ludzie nieświadomie zwalniają grę, a jeśli grane jest wolniej - przyspieszają. Podobnie rzecz ma się ze strojeniem - to znaczy, istnieje coś takiego jak naturalny strój dźwięków. Liczony jest w hercach (fala dźwiękowa jest ruchem cząsteczek powietrza o określonej częstotliwości) i dla dźwięku A niegdyś wynosił 432Hz. O powrót do tej częstotliwości od lat niestrudzenie walczy grupa muzyków na całym świecie.
Autor tych słów wyraził się precyzyjnie w liczbach określając złą częstotliwość strojenia dźwięku A jako 440 Hz, który stanowi obecnie ISO 16 w Unii Europejskiej i w tym właśnie problem, że ta precyzja była niepotrzebna, to znaczy nie musiało kiedyś być takiego standardu, aby istniała reguła, którą opisuje. Wykorzystano to później, pisząc krytyczne artykuły i poniekąd słusznie, tylko uważam, iż człowiek posiadający dobry słuch i odczuwający wpływ strumienia cząsteczek, traktował własne ciało jako narzędzie do strojenia instrumentów. Jeśli traktował własne ciało jako odnośnik, to stawało się ono poniekąd szalą dla skali. Podobnie było z pojęciem taktu powiązanym z pulsem. Zdrowe naturalne tempo określane było tempo justo. W historii tempo ulegało spowolnieniu, a więc musiało mieć jakiś przyspieszony rytm od którego zwalniało.
Jest też barokowa teoria afektów wywodząca się ze średniowiecznej retoryki muzycznej. Teoria afektów posiada kod składający się z figur retorycznych. Figura retoryczna może mieć strukturę melodyczną lub też używać dysonansów wyrażających określone emocje, czyli być tłem dla mowy.
Mamy tam na przykład takie pojęcia jak:
patopoja - stosowana do wyrażenia boleści, rozpaczy,
saltus duriusculus - symbol fałszu,
exclamatio - symbol błagania, euforia,
aposiopesis - symbol pustki, śmierci
Należy pamiętać, że poszczególni teoretycy opisują różnie pojęcia związane z teoriami afektów.
To były figury emfatyczne, czyli wyrażające emocje, ale są i onomatopeiczne - naśladujące odgłosy, a wśród nich fugę i tiratę.
Fuga, określa się, że poprzez szybki przebieg nut, czyli naśladowanie pierwszego głosu przez następne, symbolizowała pościg lub ucieczkę
Tirata, natomiast, naśladowała pioruny i grzmoty.
Tak było w baroku, który to powstał w oparciu o średniowiecze, tak jak renesans opierał się o starożytność. Skoro barok opierał się o średniowiecze, to już w tym okresie znano prawdopodobnie opisywane wyżej środki wyrazu. Jeśli tak, to zawierał je średniowieczny kontrapunkt, który należy rozumieć jako tłumaczenie łacińskiej nazwy nuta przeciwko nucie. Kontrapunkt dzielono na ścisły (kanon) i swobodny (fugę) współdziałającą z tematem. Temat ten przeobrażano używając wielu środków polegających na zmianie: tonacji, metrum, trybu z durowego na molowy, tępa, rytmu, faktury, akompaniamentu, dynamiki. Pamiętajmy, że teoretycy podążali za praktykami, a więc przeważnie, najpierw coś grano, bo takie było zlecenie, a potem opisywano jak grać się powinno, tworząc teorie, jeśli jednak któraś nie pasowała praktykom, była zarzucana (chyba, że teoretyk był praktykiem wtedy to narzucał innym muzykom swoje rozumienie muzyki zwłaszcza gdy zajmował wysoką pozycję na dworze lub w kościele). Tym niemniej próbowano ujednolicić środki wyrazu, traktując niekiedy podejrzliwie jakiekolwiek zmiany, w których nie raz upatrywano dzieło szatana. Skoro muzyka stała się tematem omawianym na soborach, świadomość jej oddziaływania musiała być wysoka, wszak opierano się na ideach Platonie i Pitagorejczyków, a ci byli filozofami natury. Piszę więc o świadomej manipulacji i nieświadomym poddaniu się jej. Francuskie słowo baroque podobno znaczyło tyle co bizarre, czyli był dziwny, obcy, zaś sam barok był związany z kontrreformacją (kontrreformacją jeśli nieco szerzej ją rozumieć, nie pierwszą w historii). Samo słowo bizarre stało się w XXw. słynnym memem kultury francuskiej nie bez przyczyny.
„Bizarre? Comme c’est étrange.” - "Dziwne? Jakie to obce."
Fragment dialogu z filmu Drôle de drame Marcela Carné
Muszę podkreślić, że tak jak renesans związany był z oświeceniem, tak barok miał konotację z romantyzmem. W muzyce zaś romantyzmu wiodącym kompozytorem był Wilhelm Richard Wagner, którego muzykę ubóstwiał Hitler. Czyżby Wagner przypadkowo wykorzystywał system dur-moll stosując niespotykane współbrzmienia i połączenia akordów? W Izraelu, granie muzyki Wagnera, jest źle widziane ze względu na uczucia osób ocalałych z holokaustu. W świecie muzycznym oddziela się jego zapatrywania od wartości artystycznej muzyki, którą stworzył. Czy oddzielanie wartości artystycznych od intencji Twórcy jest właściwe? Moim zdaniem nie. Kontemplując sztukę współuczestniczymy dopowiadając, czy też projektując wizualnie, wyobrażeniowo jego treść. Aby współuczestniczyć w takim procesie powinniśmy mieć zaufanie do intencji twórcy. W tym przypadku o takim zaufaniu nie może być mowy.
Wracając do strojenia, to ponieważ organizm jest subiektywny, wychylenia stroju mogły być spore. Kalibrowanie tych wychyleń w oparciu o pomoc kamertonu mogło być dowolne, tym nie mniej zasada: "wyżej" lub "niżej" mogła w ten sposób działać w oparciu o odczucie, a nie o matematyczny wzorzec, który zresztą wizualizuje to odczucie ujmując je w liczby. W średniowieczu istniało określenie diapazon, oddające istotę późniejszego kamertonu.
Synonimy tego słowa wskazują na skalę, a więc wachlarz zastosowania różnych strojów. W języku polskim też mamy wyraźny ślad wskazujący, czym był strój instrumentu. Obrazuje go słowo nastrój. Nie będę już się znęcał nad tym słowem. W niemieckim die stimmung oznacza humor, usposobienie, strojenie…
To w krytyce jest pomijane, przy równoczesnym zaangażowaniu wielu informacji, które, jak mi się wydaje, wynajdywane były z mozołem. Czyni to krytykę odpowiedzią na twierdzenie co do standardu częstotliwości, a nie wpływu stroju instrumentów na człowieka.
I to właśnie jest cenną wskazówką dla mnie, gdyż istniał strój kościelny, inny niż do grania w domu.
Kościół i dom to dwie różne przestrzenie, a przecież temperatura i wilgotność tak istotna do przenoszenia drgań miała swoją rolę, ale znowu stroje te mogły być celowo podkręcane w górę lub w dół w obydwu tych przestrzeniach dla osiągnięcia odpowiedniego efektu. Kręcimy się wokoło 440 Hz jako standardu, ale czy jesteśmy pewni, że zawsze taki jest grany?
Dlaczego jednak obowiązkowy strój 435 został zapisany w takim dokumencie jak Traktat Wersalski? Był to główny traktat pokojowy po koszmarnej I wojnie światowej. Zwolennicy bagatelizowania manipulacji będą twierdzić, że to dlatego, iż uczestniczył w nim Paderewski. Serio?
”Świat jest moim wyobrażeniem”
Artur Schopenhauer
W świecie w którym istnieje walka kapitalizmu z kapitalizmem, a zmagania nacjonalizmu uległy chwilowo internacjonalizmowi (którego grzechy być może przewyższają występki tego pierwszego), bomba zegarowa sprzed wieków nadal tyka. Jest nią sam język oraz zasoby naszej zbiorowej nieświadomości i wystarczy, że następny sprytny manipulator posłuży się numerologią, memami dźwiękowymi, ich wibracją oraz perswazją mimiki, żeby zbudować następną współczesną katastroficzną kosmologię, skutecznie strasząc tym razem kimkolwiek ludzkość i dając jej nadzieję na ocalenie, aby zawładnąć masami. Ale czy tego już doświadczamy?
Wracając do Campbella, to na jego zapatrywania wpłynęły prace wielu artystów. Jednym z nich był Salvador Dali, którego można nie lubić za jego polityczne sympatyzowanie z kanclerzem III Rzeszy, ale trudno obojętnie przejść koło jego twórczości. Twórczości w której, odrealniony świat przesycony jest symbolicznymi znaczeniami. Myśl Campbella stała się z kolei inspiracją dla twórcy Gwiezdnych Wojen George'a Lucasa. George Lucas zaś stworzył swoje gwiezdne światy, co najmniej tak rozpoznawalne dla wielu pokoleń jak twórczość Pikassa, które stały się niejako elementem naszego kodu kulturowego. Obraz ten wpłynął w dużej mierze na kolejne kreowane historie SF.
Twórcy burzący mandalę sypaną przez Cywilizację Zachodu.
Obok wyżej wymienionych w przestrzeni pokrewnej alchemii i kabale, czyli semiotyce poruszał się językoznawca Tolkien, który stworzył Władcę Pierścieni. Pasjonując się wieloma językami, wykreował swoją własną mitologię śródziemia z jej sztucznymi językami. Tolkien wywarł wpływ między innymi na C. S. Lewisa, który stworzył Opowieści z Narni, jak i na wielu innych twórców.
Z semiotyką związany również był Umberto Eco. Ci, którzy czytali książkę lub oglądali film „Imię Róży” z całą pewnością zwrócili uwagę na to, że Eco wybrał fragment z De contemptu mundi Bernarda z Cluny:
„Stat rosa pristina nomine, nomina nuda tenesmus”
jako motto swojej książki. „Dawna róża pozostała tylko z nazwy, same nazwy nam jedynie pozostały” .
Wyobraźcie sobie, że mówicie te słowa widząc mnichów przepisujących księgi, czy nie nasuwa się wam myśl, że przepisane różniły się znacznie od oryginału? Znawcy tematu piszą prześmiewczo, że na tych rzekomo rzymskich kopiach średniowieczny atrament jeszcze nie wysechł.
„Włóż do mojej ręki miecz, ponieważ nie jestem uczonym”.
To słowa przypisywane Juliuszowi II skierowane do Michała Anioła, gdy ten zastanawiał się, jaki atrybut umieścić w rękach rzeźby przedstawiającej papieża na jego nagrobku.
Interesującym tematem wieków średnich, będącym ulubionym okresem Umberto Eco, jest historia zakonów rycerskich, prowadzących akcję chrystianizacyjną. Akcję chrystianizacyjną prowadziły również świeckie władze i bywało, że zarówno interesy zakonów i feudałów czasem były zbieżne, choć czasem też wzajemnie się wykluczały. Była ona skierowana przeciwko wielu ludom zarówno wewnątrz świata chrześcijańskiego, jak i poza nim. Tymi zakonami byli między innymi Templariusze, Joannici i Krzyżacy. Wszystkie z tych zakonów rozwijając się rosły w siłę. Templariusze posługiwali się łaciną, a następnie językiem francuskim, można zatem określić, że w tym przypadku w zakon zorganizowało się rycerstwo świata postgalijskiego (celtyckiego), zromanizowanego, które następnie odchodziło od języka Cesarstwa Rzymskiego na rzecz swojej mowy. Po procesach związanych z rzekomą herezją (”odnalazł się” po 700 laty dokument zwany manuskryptem z Chillon, z procesu, który się tam odbył, świadczący, że byli niewinni) i unicestwieniu Templariuszy, to między innymi Joannici przejęli po części ich dobra. Stworzyli w mniej więcej tym samym czasie państwo kościelne, podbijając wyspę Rodos. Podbijając ją, wyparli władzę prawosławnych greków, a więc Cesarstwa Bizantyjskiego. Wyspa ta, leżąca na styku Europy i Azji, nazwę swą zawdzięcza róży, a właściwie kwiatowi hibiskusa. Kwiat ten jest rośliną nasieniową posiadającą prętosłup. Pamiętajmy, że systematyka biologiczna organizmów jest przypisywana „Arystotelesowi”, a zatem utrzymująca się do XX w. klasyfikacja oparta była na cechach zewnętrznych morfologicznych. Z nimi też związana będzie tradycja języka. Czy zatem rośliny mogły posiadać odpowiedniki anatomiczne ciała człowieka w rozumieniu starożytnych? Zapewne tak, gdyż były to czasy, gdy człowiek używał właściwości leczniczych danych roślin w oparciu o ich podobieństwo do poszczególnych części ciała ludzkiego. Wracając do zakonników, jaka była przyczyna wybrania przez Joannitów wyspy Rodos na swoją siedzibę, tego nie wiem. Prawdopodobnie wyspa była strategicznym miejscem, z którego można było kontrolować transport morski, podobnie jak czynili to Wenecjanie. Kontrola ta zapewne już w starożytności przynosiła środki, które pozwalały postawić jeden z siedmiu cudów ówczesnego świata, czyli tak zwanego Kolosa Rodyjskiego. Według opisów miał być to olbrzymich wymiarów posąg przedstawiający boga Heliosa, czyli słońce. Helios miał stać w rozkroku u wejścia do portu tak, aby wpływające załogi statków mogły podziwiać jego genitalia ponad swoimi głowami. Współcześnie mówi się, że ktoś ma ”duże jaja”, a przecież Rodyjczycy postawili ów posąg po odparciu ataków Demetriusza Poliorketesa (ten, który oblega miasta - przydomek nadany mu przez Rodyjczyków). Zważywszy, że Demetriusz podbił wiele potężnych miast, przy czym uległy mu takie potęgi jak Ateny czy Babilon, to Rodyjczycy mieli się czym chwalić stawiając swojego Heliosa w rozkroku. Fortuna jednak zmienną jest tak, jak i natura. Heliosa powaliło trzęsienie ziemi, a w VII wieku Arabowie dokonali zniszczenia rozbierając pozostałości posągu na części i wywożąc z wyspy. Musieli go rozebrać, gdyż pojęciowo godził w ówczesne ich wartości związane z księżycem. Nie mógł zatem potężny Helios chwalić się swoimi genitaliami, nawet, gdy leżał pokonany przez naturę, a zwłaszcza, jeśli ”dał się jej pokonać” ten kolos na glinianych nogach. Jeśli księżycowe ludy południa były w stanie podbijać słoneczne ludy północy, to przede wszystkim dzięki ich osłabieniu. Osłabienie północnych ludów mogły zwiastować trzęsienia ziemi zwykle związane z erupcją wulkanów. Erupcje wulkanów zaś stoją za ochłodzeniem klimatu, które to było szczególnie niebezpieczne dla tych, którzy bytowali w chłodnym klimacie.
Ciekawe, że Johannes Valentinus Andeae stworzył legendarną postać Christiana Rosenkreutza, odkrywcy tajemnej wiedzy, mitycznego założyciela Różokrzyżowców, co jest być może zbiegiem nazwy, czasu i regionu, a może nie. Różokrzyżowcy zaś byli neognostykami takimi jak manichejczycy czy katarzy, przy czym nawiązywali do Apoloniusza z Piany, Buddy, Laozi, Pitagorasa i Hermesa Trismegistosa. Tworzyli więc system opierający się na synkretyzmie wierzeń. Na synkretyzmie wierzeń, tworząc swoją religię, opierali się niegdyś mandaici, którzy twierdzi się, że mogli wpłynąć na Templariuszy, którzy to ostatni mieli kult świętego Jana Chrzciciela w Jordanie właśnie od nich zaczerpnąć.
Wracając do Joannitów, to w zakonie tym reprezentowane były różne grupy narodowościowo-terytorialne, co odzwierciedlało się w podziale na "Langues" Prowansja, Owernia, Francja, Anglia, Włochy, Niemcy, Aragonia i Kastylia. Podział ten niejako symbolizował tereny i ludy podbite wcześniej przez Cesarstwo Rzymskie. Podobnie było z Krzyżakami, ale w kwestii języka i przynależności do ziemi różnili się oni od Joannitów zasadniczo, a w pewnym zakresie przypominali Templariuszy. Zakon krzyżacki dbał o dobór przyjmowanych rycerzy wybierając jedynie tych pochodzących z rodów niemieckich. Z tego też powodu krzyżacy posługiwali się językiem niemieckim i zyskiwali poparcie Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, które miało olbrzymi wpływ na papiestwo. Rosnąc w siłę, rozbijali jedność świata chrześcijańskiego, ale przyczynili się do zbudowania sojuszu polsko - litewskiego i zarazem silnego państwa Jagiellonów, które się przed nim musiało bronić. W XVI w. gdy już podległe poparcie Papiestwa nie było możliwe (bo samo urosło w siłę za papieży: Juliusza II, Leona X i zbierając aktywnie fundusze rozsierdziło nastroje niemieckie), a Cesarstwo Bizantyjskie już nie istniało od ponad wieku, ostatni mistrz zakonu w Prusach, Albrecht Hohenzollern, przeszedł na luteranizm. Na luteranizm, który to powstał w oparciu o myśl zwalczonego sto lat wcześniej Jana Husa, którego to sobór w Konstancji wówczas skazał i spalił żywcem na stosie. Przy czym twórca reformy Marcin Luter pogardzał słowiańskimi Serbołużyczanami. Ten podbity autochtoniczny lud nazywał „ najgorszym ze wszystkich narodów”, znany jest również jego negatywny stosunek do Żydów. Tak jak Jan Hus, profesor uniwersytetu w Pradze, walczył o język słowiański, aby uchronić jego memy dźwiękowe, przyczyniając się do stworzenia języka literackiego, tak Marcin Luter, który był filologiem, skupił się na języku górnoniemieckim, czyniąc z niego język Pisma Świętego, a zarazem język ogólnoniemiecki wypierający łacinę. Język ten zjednoczył moim zdaniem wieloetniczne ludy. Wyparł on język dolnoniemiecki, który jak to się eufemistycznie określa, przyczynił się wcześniej do ”wymarcia” języków słowiańskich: połabskiego (Drzewian Połabskich) i rugijskiego (Ranów). Język wysokoniemiecki miał też innych bardziej radykalnych reformatorów religijnych - anabaptystów. Anabaptystami byli Szwajcarzy, a tych Marcin Luter zwalczał wraz z kościołem Katolickim, palono więc anabaptystów na stosach. Równocześnie wybuchło powstanie chłopskie jako bunt przeciwko pańszczyźnie. W XV i XVI wieku było tych powstań aż osiem (wcześniej wybuchały takie powstania w Polsce i we Francji). Jedynym, którym udało się poprawić swoją sytuację, byli chłopi szwajcarscy. Powstania pozostałych zdławiono okrutnie, sytuacja chłopów pogorszyła się i zostali skutecznie uciszeni na wieki. Szacuje się, że zabito ich od 100000 do 130000. Należy pamiętać, że populacja Niemiec była wówczas o wiele mniejsza niż dzisiaj.
Zapomniałbym o czarownicach, te też były mordowane, dopominał się tego Marcin Luter. Zapewne były palone, zaś osoba odpowiedzialna za podjęcie decyzji o ich paleniu, została świętym kościoła anglikańskiego. Pochodził on z rodziny, która co dopiero awansowała społecznie z bogatego chłopstwa do średniego mieszczaństwa. Migracja ta spowodowana była odziedziczeniem przez starszego pierworodnego brata gospodarstwa wiejskiego. Ojciec Marcina Lutra nazywał się Hans Luder. Szukając dla siebie możliwości ekonomicznych, postanowił zająć się górnictwem. A ponieważ został również ojcem dziesięciorga dzieci, Marcin wspominał go jako ubogiego górnika. Tak mogło być, aż do przenosin Hansa do Mansefeld, gdzie współpracując z Hansem Liege stał się on prominentnym patrycjuszem tego miasta. Około 1504 roku zatrudniał on około 200 pracowników, wytapiając ok. 10% produkcji miedzi w tej miejscowości. Odpowiadać to miało 100 tonom miedzi i pozyskiwanym z tych samych łupków, czyli rudy, 600 kilogramom srebra. Wiedzę na temat statusu materialnego tej rodziny pogłębiono również na podstawie wykopalisk archeologicznych, gdzie miano odkopać ok. 7000 szczątków zwierzęcych, z czego wywnioskować można było jaki miały stanowić jadłospis. Marcin Luter, przygotowywany był do kontynuowania pracy ojca w hutnictwie. Miał więc prawdopodobnie do czynienia z problematyką alchemiczną. Podkreśla się jego wykształcenie prawnicze nabyte w celu prowadzenia dokumentów przedsięwzięcia Hansa Ludera. Do zakonu miał wiec wstąpić wbrew woli ojca. Ciekawostką jest, że zmienił nieznacznie nazwisko odziedziczone po nim. Nazywając się pierwotnie Luder usunął z niego "d" zastępując je "th". Zamiast Marcin Luder piszemy Marcin Luther. Ponieważ znał on grekę to wiedział jak wygląda "th" i wolał ją od zwykłego d. Rozumiem, że jest to delikatny temat z powodu wysiłków ekumenicznych, ale serio theta? Otóż owszem, mógł sobie pozwolić na umieszczenie tego znaku, mając poparcie takiego władcy jak Karol V i protektora Fryderyka III Wettyna. Karol V zagwarantował mu nietykalność osobistą podczas sejmu Rzeszy w Womacji, a Fryderyk III dopilnował, aby włos z głowy Marcina nie spadł.
„Politykowi nie wolno być niewolnikiem własnych słów”.
Niccolò Machiavelli
Husa spalono ulegając naciskom Zygmunta Luksemburskiego, tytułującego się Świętym Cesarzem Rzymskim (w istocie niemieckim).
Zygmunt Luksemburski oszukał go okrutnie, gwarantując mu listem żelaznym bezpieczeństwo, a ten wierząc w jego zapewnienia, udał się wprost na własny proces i śmierć. Jak wyglądał stos, czy zgromadziło się dużo gapiów? Jak reagowali na męki Husa? Tego nie wiemy. On patrząc na lud z płonącego stosu powiedzieć miał podobno: „O, sancta simplicitas”, czyli: „O, święta naiwności”. Następnie śpiewał Kyrie Eleison, (Panie, miej litość), a zatem odbywał akt pokuty za własne błędy. Wynika z tego, że Hus wcześniej miał do czynienia z ludźmi honoru, a w tym wypadku naiwnie zaufał kłamcy, jakim bez wątpienia okazał się być Zygmunt Luksemburski. Żeby sobie dobitnie uświadomić całą sytuację, to w tamtych czasach sobór odbywał się w Konstancji, będącej właśnie pod władaniem Zygmunta Luksemburskiego. Według kroniki Ulricha von Richentala, poza kardynałami, przedstawicielami uniwersytetów, doktorami prawa i medycyny, posłańcami reprezentującymi władców, książąt, hrabiów i baronów było tam 718 służących im prostytutek. Było więc towarzystwo, które prawdopodobnie widziało kaźń Husa. W 1417, a więc trzy lata później odbyło się tam jedyne konklawe na północ od Alp. Dziś postrzegane jest pozytywnie jako kończące wielką schizmę zachodnią. Możliwe, że mogła się ona zakończyć dzięki znalezieniu sobie wspólnego wroga.
Reakcją Czechów było powstanie przeciwko dominacji niemieckiej w kościele, znamy je pod nazwami powstania husyckiego i taborytów. Zygmunt Luksemburski odpowiadając zbrojnie na to powstanie, organizował w istocie przeciwko Husytom krucjaty podobnie jak krzyżacy przeciwko wielu ludom Środkowej Europy. Nic zatem dziwnego, że Taboryci z Polakami się sprzymierzyli i w latach 1421-1435 walczyli również z Zakonem Krzyżackim docierając do Bałtyku. Sam Hus po wygranej w 1410 r. bitwie pod Grunwaldem pisał do Władysława Jagiełły o swojej radości słowami: ”ani pióro ani głos nie potrafią jej wyrazić”. W tym samym roku Zygmunt Luksemburski uderzył pośrednio na Polaków, stojąc za najazdem wojsk węgierskich i spaleniem Starego Sącza. Próbował więc uratować Krzyżaków po ich przegranej. Dokładna data tej interwencji nie jest znana, ale twierdzi się, że na Polskę uderzono w Boże Narodzenie 1410 roku. Polacy dogonili powracających z rajdu i wybili ich pod Bardejowem, odpowiadając za brutalne potraktowanie ludności polskiej, która rozjechała się do domostw na święta. Rajd ten skierowany przeciwko Polakom prowadził polski renegat, tak aby Zygmunt Luksemburski mógł się wyprzeć, tego zbrojnego przedsięwzięcia, gdyby była taka potrzeba. Gdy wcześniej (w XIV w.) Jan Luksembuski wojował z Litwinami wspierając Krzyżaków, król Polski, Władysław Łokietek, atakując zakon naraził się na retorsje, dlatego też Jan Luksemburski, tytułując się królem Polski, którym w istocie nie był, nadał zakonowi Pomorze Gdańskie. Ponad sto lat po bitwie pod Grunwaldem państwo zakonne uległo sekularyzacji, a dawny mistrz uczynił siebie przywódcą pierwszego na świecie państwa protestanckiego. Równocześnie spacyfikował antyfeudalne powstanie chłopów. Chłopów, czyli autochtonicznej ludności, którą wcześniej ciemiężył niewoląc. W trakcie owego zniewolenia, zakon zdominował ich język podobnie jak działo się to wcześniej w Czechach, czemu sprzeciwiał się Jan Hus, jako że na terenie obecnych niemiec, germanizowano dawną ludność celtycką i słowiańską. Dzięki Husowi, rugującemu niszczący wpływ języka niemieckiego i łaciny, które niszczyły logikę dźwięków języków słowiańskich, wszystkie warstwy społeczne w państwie czeskim posługiwały się "poprawnym" językiem. Dla mnie niezwykle istotny jest jego upór, aby prawidłowo wymawiać ”Y” (nie ”I”) oraz ”Ł”( nie L) co w swoim czasie stanie się jasne. Ciekawe, że również znaczenie dźwięku ”H” zachowała się w ich wielu słowach o wiele bardziej prawidłowo, niż w języku polskim. Przykładem takich słów może być "Bóg" - "Buh", "godzina" - "hodina", "góra" - "hora". Jak widzicie chodzi o ideologiczną wymienność dźwięków ”H” na ”G” w myśl podobnej zasady jak równie ideologiczna, graficzna podmiana ”+” na ”S” opisana w poprzednim eseju. Czesi nadal chcąc się zgodzić dochodzą się (dohoda) a Polacy godzą (zgoda, które być może kiedyś brzmiało zhoda, ale to się dodatkowo rozjaśni jak przedstawię Przed Literę "Z" graficznie). Równocześnie godzi się grotami groźnego wroga, tak aby znalazł się w grobie. I jak tu się godzić? Śmiertelnie czy serdecznie?
Te awantury zakonu krzyżackiego i cesarzy niemieckich, jak również, bardzo delikatnie to ujmując, niemoralne zachowania dostojników kościelnych w wiekach średnich przyczyniły się do powstania szkodliwej ideologii, a w XX wieku moim zdaniem wpłynęły na wybuch obydwu wojen światowych. Gdyby więc piekło istniało, to powinni oni tam teraz siedzieć razem z życzącym sobie tego Machiavellim i zapewne Pryscjanem z woli Dantego i jeszcze z wieloma kolegami, którzy grzeją miejsce dla następnych. Proszę pamiętać, że ówczesna próba sił w czasach Husa, Jagiełły i Zygmunta Luksemburskiego z Krzyżakami, będąca swoistą grą, rozgrywała się pomiędzy państwem zakonnym, reformatorem kościoła, państwem świeckim i wspierającym ją kościołem katolickim w wymiarze narodowym, a Papiestwem. Papiestwem, gdzie notabene walczyło ze sobą wielu antypapieży. Szukali oni poparcia, aby zwalczyć swoich konkurentów. Te zmagania wygrał Oddone Colonna, wybrany Marcinem V. Do Rzymu przyjechał ok 1420 roku, w tym samym czasie, w którym na jego wezwanie rozpoczęły się wojny husyckie. Ponieważ leżało to w interesie niemieckim, to prawdopodobnie musiał się odpłacić w ten sposób Zygmuntowi Luksemburskiemu. Przez kilka lat miał też problemy z buntującymi się miastami, a właściwie z całymi północnymi Włochami. Powstanie to stłumił dopiero w 1429 roku. Pisanello, malując jego portret założył mu na dłonie czerwone rękawiczki, ciekaw jestem czy to przypadek?
Opłacały się wówczas kreatywne pomysły i były sowicie nagradzane.
W owych czasach została ”cudownie odnaleziona” w jednym z niemieckich opactw Germania ”Tacyta”, którą następnie ”wyświęcono” na ”oryginał”.
„Chcę iść do piekła, nie do nieba, W piekle będę miał towarzystwo papieży, królów i książąt, a w niebie są sami żebracy, mnisi, pustelnicy i apostołowie.”
Niccolò Machiavelli
Germania „Tacyta” została wyświęcona przez Eneasza Sylwiusza Piccolominiego, a jego literackie zamiłowania były szeroko znane, wszak pisał już wcześniej równie pikantne erotyki. Była to barwna postać, będąca na służbie u cesarza niemieckiego Fryderyka II. Służył tak cesarzowi do 1455 roku, będąc jego ambasadorem w Czechach oraz towarzysząc mu na koronacji w Rzymie. Nagroda była zacna, gdyż po wyświęceniu Germanii na oryginał został on mianowany przez papieża Kaliksta III kardynałem. Co ciekawe, wbrew woli króla polskiego, a na skutek starań zakonu krzyżackiego, nasz ”cudotwórca” został nagrodzony w 1447 roku biskupstwem warmińskim. Polacy znając jego nastawienie prokrzyżackie nie dopuścili jego wysłanników do miast warmińskich. Już w 1458 został papieżem, zatem opłaciło się Eneaszowi sprzedać duszę. Tak oto przyjął imię Piusa II, wypowiadając słowa: ” odrzućcie Eneasza, przyjmijcie Piusa”.
Rafał Ojrzyński w 2014 r. opublikował książkę: „ Obraz Polski i Polaków w pismach Eneasza Sylwiusza Piccolomiego” (papieża Piusa II). Na podstawie tekstów przyszłego papieża, ukazuje jak ten zmieniał poglądy na temat Polaków w zależności od środowiska, z którym miał do czynienia. Podczas gdy pracował dla Cesarza Niemieckiego, były to poglądy krytyczne, a ich masowe publikowanie wpłynęło na negatywny obraz Polski w krajach zachodnich.
W 1455 roku, gdy w jednym z niemieckich opactw ”cudownie” odnalazła się Germania "Tacyta", trwała właśnie wojna trzynastoletnia między państwem zakonu krzyżackiego a Koroną Królestwa polskiego. Wojna spowodowana poparciem przez Polskę Związku Pruskiego, gromadzącego średnią szlachtę i mieszczan. W tych czasach Cesarstwu Niemieckiemu i zakonowi krzyżackiemu potrzebny był odwieczny tytuł do ziem, na których chcieli utrzymać swoją dominację.
„Cel uświęca Środki”
Niccolò Machiavelli
Obserwując współczesną nam politykę, na którą składa się wiele konkurujących interesów i ”prawd” trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wygrywają ci, którzy najlepiej nas zwodzą. Nasze sympatie polityczne są zresztą często związane z najbardziej subtelną odmianą kłamstwa, które po jakimś czasie dopiero dostrzegamy, o ile nam się uda je zauważyć. Dzieje się tak, gdyż pierwotnie reagujemy emocjonalnie, a wtórnie racjonalizujemy emocjonalną reakcję przed sobą. Daje to szerokie pole dla tych, którzy tę politykę kreują. Już w starożytności, w wiekach średnich, jak też w bliższych nam czasach istniała wiedza dotycząca uruchamiania emocji, współcześnie została pogłębiona i w dużej części opisana naukowo.
Państwo świeckie Jagiellonów i władze kościelne Rzeczypospolitej broniąc się przed intrygami Krzyżaków, wypracowało ciekawe koncepcje. Mam tutaj na myśli Traktat o wojnie sprawiedliwej według koncepcji Pawła Włodkowica, który to do argumentów Raymonda de Penyafort dołączył zakaz prowadzenia wojny w dni święte. Wykazał w ten sposób brak spełnienia się przesłanek do prowadzenia wojny przez krzyżaków, a ich najazdy zaczynające się od dni Najświętszej Marii Panny, poważnym naruszeniem wiary. Dlaczego dni te były tak istotne? Od czasów panowania cesarza Maurycego Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny obchodzone jest 15 sierpnia. Koptowie obchodzili je tradycyjnie nieco później, bo 21-ego, a jest to czas przesilenia jesiennego, czyli tak zwanej równonocy. Dogmat dotyczący wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny został ogłoszony przez papieża Piusa XII w 1950 roku. Jest to nieodległa data, a sama tradycja całkiem stara zważywszy na Persefonę porwaną przez Hadesa. Sam bardzo lubię to święto, które w Polsce nazywa się w świętem Matki Boskiej Zielnej. Persefona, gdy chciała zerwać piękny kwiat została porwana, co prawda tylko na sześć miesięcy, a nie na zawsze. W tamtych czasach "na zawsze" istniało inaczej rozumiane, gdyż koniec był zarazem początkiem. Po sześciu miesiącach, 21 marca, obchodzimy święto Zmartwychwstania Pańskiego, czyli święta wielkanocne. Obydwie daty związane są z równonocą. Zważywszy, że dotyczy ono dwóch półkul ziemi, to przesilenie wiosenne na półkuli północnej będzie zarazem przesileniem jesiennym na półkuli południowej. Co ciekawe, przeciwstawność pór roku na dwóch półkulach ziemi można również porównać do przeciwstawności działania półkul mózgu i stron ciała ludzkiego. A wierzcie mi, strona słaba i silna, czyli w większości przypadków prawa i lewa odgrywały ważną rolę i nadal ją odgrywa w sferze naszych wyobrażeń. Pisał o tym Jacques Derrida, francuski filozof, postmodernista, jednak w środowiskach skupionych na logosie (tak jak by istniał jakiś logos poza logosem absolutu) jego dzieła są na liście zakazanych. Niestety tak się sprawy układają w świecie arystotelesowskiego niezapisanego umysłu. U Derridy, pojawia się terror prawej ręki nad lewą. Ja w swojej hipotezie Młodego Jaszczura (poprzedni esej), ukazuję przyczynę tej nadrzędności, ale wskazuję jej adekwatność geograficzną związaną z interpretacją bodźców wizualnych na etapie rozwoju gadów, które przyswoiliśmy w procesie ewolucji i jako ludzkość podlegamy jej genetycznie. Nie zgadzam się zatem z postmodernizmem w wielu kwestiach. Te, jak to się określa modne bzdury, czasem, co dla mnie jest interesujące, zawierają sentyment powrotu do jakiegoś nieokreślonego punktu, kiedy to znaczenia semiotyczne miały swoje wartości. Uważam, że mają one znaczenie nadal, tyle że są słabsze i często stoją w sprzeczności z dawnymi wartościami. Skoro odtwarzam je w Przed Literach, to każdy indywidualnie może to zrobić, a więc przechowane są w zbiorowej nieświadomości. Sympatycy logosu zapominają natomiast, że prawd jest wiele, a zwycięża ta najsilniejsza, zyskując cechę najprawdziwszej do czasu, kiedy osłabnie i zastąpi ją inna. W ten sposób w miarę upływu czasu, odbywa się weryfikowanie dawnych prawd, które stają się fałszem lub odwrotnie. Postmoderniści pomijają natomiast determinizm językowy, posiadający własne wartości, a więc uniemożliwiający reset cywilizacji. Ten reset hipotetycznie mógłby się odbyć, jeśli zastosowane byłyby języki funkcyjne, pozbawione ideologicznych i neurobiologicznych cech, czyli języki programowania, ale wówczas i tak nie będą miały wartości semiotycznych. Języki programowania zawierają jednakże architekturę, w której teoretycznie mogłyby znajdować się określone, wewnętrzne wartości. Jeżeli język taki artykułowalibyśmy głosowo, to i tak wywoływać będzie stare wartości z naszej zbiorowej nieświadomości. Nie da się zatem w ten sposób uciec od przeszłości. Pisał już o tym Chomski, według którego mowy nie da się wyjaśnić prostą genetyką. Jedyny zatem reset cywilizacji to powrót do powstania życia, przy czym życie można rozumieć jako energię, a więc nie wiadomo, czy kiedykolwiek taki początek istniał, bo energia może istnieć od zawsze. Co już całkowicie uniemożliwia jakikolwiek reset do jakiegoś wymyślonego początku. Niech zatem przyświeca nam zasada zachowania energii Emilie de Chatelet lub absolut kryjący się za nią od zawsze na zawsze. Strony ciała określające poglądy polityczne, czyli prawicowe bądź lewicowe, odwołują się przede wszystkim do kwestii obyczajowych pomimo tego, że chcielibyśmy, aby kryły się pod nimi pojęcia ekonomiczno społeczne. Kwestie obyczajowe są z nimi niejako powiązane, dlatego w polityce będziemy ciągle bombardowani emocjonalnym podziałem pomiędzy tradycyjnym a liberalnym modelem życia zamiast skupiać się na zasobności naszego portfela. Przy czym zasobność portfela również powinna być traktowana jako element światopoglądowy, choć tak nie jest.
Herodot dociekając prawdy o bogach greckich, podkreślał, że pochodzą oni do bogów egipskich, którzy to są starsi od greckich, gdyż Egipcjanie wywodzą swoją tradycję na blisko 10000 tysięcy lat wstecz, podczas, gdy Grecy cofnąć się mogą tylko na kilkanaście pokoleń. Jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż Grecy byli synami (przepraszam - córkami) Danaosa, a ten bratem Ajgyptosa. Mityczni Danaos i Ajgyptos ulegli potędze ludów morza, które spowodowały upadek Egiptu i zapewne pośrednio Troi. Były to czasy, gdy Mojżesz rzucił swą laskę na oczach faraona, która zamieniła się w węża. Czasy ciemności, zarazy i innych plag, podobnie jak ponad tysiąc lat później, czyli w VI w. n.e. Czasy gdy następowały olbrzymie zmiany społeczne sprowokowanie zmiennością natury, czyli klimatu. Czyżby dziś, po podobnym okresie, sytuacja miała się powtórzyć w naszych oczach? Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jako katolikowi przeszkadzają mi te analogie, odparłbym, że nie. Wręcz przeciwnie, uspokaja mnie fakt, że wierzymy od tysiącleci podobnie jak ludzie Wielkiej Kultury. Natomiast dziś krzyżaków uznawalibyśmy za bardzo niebezpieczną sektę używającą daty księżycowej, aby ruszyć z podbojem na słoneczne niegdyś ludy.
Bajkowy zamek tajemniczego rodu.
Jeśli nie wierzycie, że księżyc i słońce oraz zwierzęta podlegające wyznaczonej przez nie naturze ruchu miały w średniowieczu tak wielkie znaczenie, to polecam wizytę w zamku Gruyeres w Szwajcarii. Jako student Akademii Sztuk Pięknych odbywałem w tym kraju praktyki. Profesjonalizm Polaków w moim zawodzie był tak tak wielki, że dostałem pracę w najlepszej pracowni konserwacji zabytków w Genewie. Byłem z tego bardzo dumny, bo wystarałem się o nią mając dziewiętnaście lat, czyli wtedy, kiedy dopiero co opadła żelazna kurtyna odgradzająca nas od świata wolności. Dziś taka wymiana nie jest niczym szczególnym i możliwa jest dzięki wielu programom, jednak wówczas była niezwykle rzadka. W tamtym czasie większość Polaków jeździła w zachodnim kierunku jako robotnicy sezonowi, czyli tania siła fizyczna.
Szwajcarzy zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie, wszystkie drzwi stały otworem dla młodego człowieka, który był wartością nie przez posiadaną monetę (a tych nie mieliśmy), a przez potencjał młodości i woli, który był jego najmocniejszym kapitałem. Odnawialiśmy wówczas kościoły w Genewie i Lozannie, a także sabaudzki zamek Chateau de Chillon, najbardziej znaną, po szczycie Matterhorn, ikonę Szwajcarii. Naszą małą rodzinę stanowiła barwna zbieranina postaci. Była tam Czeszka, z lubością czytająca zamieszczone w prasie klepsydry, Włoch, który zamąciłby w głowie niejednej kobiecie gdyby tylko go interesowały, student prawa z Genewy, twierdzący, że nudzi go ono straszliwie, interesująca się historią sztuki piękność znająca jedno jedyne słowo w języku polskim i nie wiedzieć czemu była nim: "kaczka" oraz Haitanka, właścicielka ciemnych ust, które pierwszy raz w życiu widziałem jak do mnie przemawiają. Jak to młodzi imprezowaliśmy dużo, ale też staraliśmy się jak najwięcej zobaczyć, zwłaszcza ja głodny świata od którego nas wcześniej odgrodzono. Odwiedziłem wówczas, między innymi, otoczony bajkowym pejzażem zamek Gruyere. Zajadając się malinami z bitą śmietaną nie spodziewałem się, że pewnego dnia wrócę tam z synem i moją kuzynką Heleną, aby pokazać im to wspaniałe miejsce. Gdy po blisko trzydziestu latach od pysznych malin zjedzonych na rozciągniętym rynku Gruyeres wybraliśmy się na zwiedzanie, dzień był upalny. Podeszliśmy do fontanny. Helenka pokazała mi jak małą ilością wody można spowodować ochłodzenie organizmu. Wystarczy zwilżyć palcami wskazującymi skórę pokrywającą żyły na zagięciu rąk i za uszami. Natychmiast poczułem się rześko dzięki jej zetknięciu z moimi żyłami, jakby były ”receptorami”. Podobnie w starożytności, a nawet w średniowieczu działała prawdopodobnie Teurgia, polegająca na ablucji, ofiarach i inwokacjach zawierających słowa rytualne. Przeczytałem to znacznie później przy okazji jakiejś informacji o wyroczniach chaldejskich. Nie wiedziałem wówczas, że tak kiedyś czyniono. Nie domyślałem się również, jak w rytuałach dużych religii przeniosła się teurgia i nadal jest stosowana. Nieświadomy tego wpływu zarzuciłem wzrokiem na tablice z informacjami, które były ustawione niedaleko. Były na niej nazwy szczytów otaczających zamek z trzech jego stron, jako że z czwartej znajduje się woda jeziora Lac de la Gruyéres. Wyłowiłem nazwę jednego z nich. Brzmi ona Dent de Broc, czyli Ząb dzbana.
Szczyty często nazywane są zębami. Moją uwagę przykuł zatem bardziej dzban w nazwie tego szczytu. Dzban jest naczyniem, które symbolizowało księżyc. Księżyc jest związany z pływami wodnymi, zaś dzban służy do noszenia wody, którą przelewamy napełniając nią inne naczynie. Pamiętajmy, że niegdyś czas upływał, mierzony przez zegary wodne. Sam szczyt, wraz z sąsiadującym, posiadają między sobą nieckę przypominającą usta, z których rodzą się wschodzące się nad nią ciała niebieskie. Kiedyś czas dnia i nocy, miesiąca, okresu, określano za pomocą położenia słońca w dzień i księżyca z gwiazdami w nocy. Warto tutaj przypomnieć sobie piramidy w Gizie i obserwację gwiazdozbioru Oriona związanego z obfitymi wylewami Nilu. Zastanawiając się wcześniej nad etymologią słowa książę, uznałem, że pierwotnie osoba posiadająca taki tytuł łączyła funkcję świecką i sakralną (znajdziecie nawiązania w symbolach ”K”, ”C” i ”Q”, które wcześniej opisałem). Funkcja sakralna zaś w tamtych czasach miała związek z obserwacją ciał niebieskich.
Żuraw i minóg, dwa przeciwstawne, uzupełniające się pojęcia ze świata zwierzęcego o bardzo starym rodowodzie.
Tajemniczy ród Gruyère określany jest jako count. Tytuł ten tłumaczymy - hrabia, ale moglibyśmy rozumieć go jako blisko dźwięczne rahbi, co w Iranie do dziś oznacza zwierzchnictwo, a rabi w Babilonie było tytułem, którego używali uczniowie określając swoich nauczycieli, co przeniosło się z kolei do kultury żydowskiej. Myślę, że hrabiowie Gruyère, liczyli czas obserwując, czyli rachując i kontując (matematyka i geometria) ciała niebieskie. Ich zamek jest tak zbudowany, że sypialnie posiadają niewielkie okna, umieszczone na osi pokojów i pozwalające na obserwowanie nocą gwiazd poruszających się nad szczytem Dent de Broc.
Nazwę zamku i rodu wywodzi się od żurawia widniejącego w herbie tego rodu. Po francusku słowo to brzmi "grue". Żuraw jako ptak posiada cechę, która, nas ludzi spośród ssaków obdarzonych wyśmienitym węchem, wyróżnia, czyli wzrok. Bytuje w podmokłych lasach, gdzie zakłada lęgowiska. Stado leci w kluczach tworzących literę V, o czym będę jeszcze wiele pisał, a co jak wiecie, symbolizuje zwycięstwo. Ten właśnie znak, ułożony przez lecące ptaki, był interpretowany, moim zdaniem, jako nadzieja na powodzenie, ale (w zależności od układu) mógł symbolizować również porażkę. Ornitomancja, czyli wróżenie z lotu ptaków była bardzo starą praktyką stosowaną przez Fenicjan, Hurytow, Hetytów i w starożytnym Rzymie. W Polsce z zachowania ptaków wróżono podobno, wg chamaiłów polskotatarskich (jeśli chodzi o ostatnie wieki). W Rzymie, kapłan odczytujący wolę bogów z lotu ptaków zwany był augurem. Była to tak ważna rola, że zostawali nimi niektórzy cesarze rzymscy, jak na przykład Oktawian August, zaliczony po śmierci w poczet bogów jako „ Divus Augustus”. Należało mu się to zaszczytne miejsce wśród nich, gdyż był najwyższym kapłanem. Jak widać, nie przeszkodziło zabicie Cezariona, czyli syna Juliusza Cezara.
Żuraw jest wysoko lecącym ptakiem, co dla człowieka, który podziwiał zwierzęta miało wielkie znaczenie. Chroniąc swoje gniazda używa ekspresji odstraszającej wyrażającej się w dźwięku ”G”. Jeśli pamiętacie co napisałem o ”G” to ta ekspresja dźwiękowa rysowana była przez człowieka jako żmija, zaś dawniej wyglądało jak ”S”, czyli był to znak ostrzegający o zagrożeniu. Co ciekawe, wiele ptaków jej używa, co nasuwa myśl, że może mieć ten dźwięk dla nich znaczenie ustalone i uniwersalne. Jeśli przypominacie sobie ”rekonkwistę” Celtów około roku 390 p.n.e., którzy pod wodzą Brennusa próbowali zdobyć Kapitol wspinając się na Skałę Tarpejską, to zapewnie pamiętacie, że Rzymian ( a właściwie Sabinów lub Kwintytów) ostrzegły gęsi. Ponoć nosili oni potem, w symbolicznym geście wdzięczności, gęś w lektyce. Gęsi ostrzegają gęganiem, wystarczy posłuchać owego gęgania aby usłyszeć ”G”. Nie chodzi tu tylko o mit, chodzi o wspólnie ustalony dźwięk świata ludzi i zwierząt. Odeszliśmy od niego, jako ludzkość. Mówimy, że „Polacy nie gęsi, swój język mają”. Otóż mówię wam, Polacy może nie gęsi, ale mówiąc, w dalszym ciągu używają wspólnej ze zwierzętami ekspresji. A więc może jesteśmy Słowianami, bo łączą nas słowa?
Mit o gęsiach kapitolińskich związany jest ze świątynią Junony, którą na Kapitolu wybudował Tarkwiniusz Pyszny, siódmy i ostatni król rzymski pochodzenia etruskiego (tak mówi tradycja). Iuno to półboska, śmiertelna istota opiekująca się kobietą od jej narodzin, aż do śmierci. Podobnie mężczyzna posiadał takiego pół boskiego opiekuna, który nazywany był geniuszem. Opiekowali się oni seksualnością. Wszystko byłoby jasne gdybyśmy prawidłowo wymawiali ich nazwy. Gdyby tak było, to mielibyśmy parę Iuno i Henjusza. Podczas stosunku, kobieta przechodząc tak zwaną małą śmierć, wymawia dźwięk od ”j” do ”i” podczas gdy mężczyzna wydaje dźwięk ”H”…
Ci nasi opiekunowie do dzisiaj nam towarzyszą, wydobywając w tym mocno emocjonalnym akcie zespolenia, bardzo stare pojęcia.
Powtarzam zatem powtórnie za Fieldsem:
”wszyscy jesteśmy niewolnikami naszych analogii”.
Upatruję więc w nieświadomości zbiorowej przechowalnię tych pojęć.
Żuraw odstrasza innych samców, jako wybrana przez niego partnerka pozostaje z nim do końca życia, zaś samce nie posiadające partnerki mają swoisty deficyt.
Mamy więc pierwszą część nazwy zamku Gruyères - grue.Yeres to nazwa 40 kilometrowej rzeki we Francji, której źródła znajdują się w lesie Eu. Nie mam pojęcia, jaka jest historia nazwy tego lasu. Czy jest ona stara czy też nie. Jeśli tak, to pierwszy znak tej nazwy oznacza tworzenie, a drugi przedstawia usta. Rybacy wyciągają z Yeresnadzwyczajnego bezżuchwowca, kręgowca - minoga, który po francusku brzmi lamproie. Zwierzę to jest niesłychanie ciekawym przykładem bardzo starego organizmu w nowym świecie, tak jakby ewolucja o nim zapomniała. Z wyglądu przypomina węgorzowate, czyli ryby elektryczne, związane w starożytności ze słońcem. Jeśli, ktoś miałby co do tego wątpliwości, to niech się zastanowi nad etymologią nazwy, podobnie rażącej jak węgorze, elektrycznej ryby Ra. Pamiętajmy, że porażenia skóry, czy to słońcem, czy też przez węgorza lub rybę Ra będą w pewnym sensie podobne. Minóg ma przedziwne umiejętności. Jest pasożytem, czyli krwiopijcą, przywierającym do swojej ofiary, jak pijawka. Po odpadnięciu zostawia dotkliwe blizny, jakby ktoś przyłożył rozpalony okręg metalu do skóry. Możliwe, że nieduże minogi, tak jak pijawki, kiedyś były wykorzystywane przez człowieka do leczenia. Pijawki, jak pewnie wiecie, były stosowane w medycynie ludowej, a od stosunkowo niedługiego czasu leczenie nimi zostało uznane za skuteczną metodę przez medycynę konwencjonalną. Zabiegi z pijawkami nazywane są hirudoterapią (w języku łacińskim hirudo to przyssawka, w japońskim pijawka to Hiru, a chińskim Shuizi). Ślina pijawek zawiera substancje leczące nasz organizm, a więc, poza tym, że są pasożytami, to mogą tworzyć poprzez sam akt bytowania na innym organizmie również symbiozę z nim. Lista schorzeń leczonych dzięki pijawkom jest bardzo długa. Myślę, że w świecie Wielkiej Kultury, minóg, pomimo swojego przerażającego wyglądu, mógł być czczony, gdyż ratował zdrowie lub dostarczał dużo pożywienia. Możliwie, że budząc strach był równocześnie podziwiany. Reliktem tego podziwu we współczesnym świecie może być jego rytualne spożywanie przez Maorysów na Zelandii. Jak wiecie znani są oni ze swojego tańca Haka (a tańczą go jedynie mężczyźni). We Francji z połowami minoga wiąże się również stara tradycja kultywowana do dziś dnia w okolicach Tours. Francuzi odławiają bowiem minoga na Loarze, a ta początki ma na stokach Gerbier de Jonc. Nazwę tę można tłumaczyć jako „herb młodzieńca” lub „młody dworzanin”. Żuraw w tańcu godowym kłania się partnerce. Taniec dworski jest pełen takich dygnięć i pokłonów, jakie żuraw bije przed swoją samicą. Czy w tym tańcu naśladowano zwierzęta? Gdybyście mieli wątpliwości, to warto się zastanowić co robi w sypialni kotka albo ogier? Albo podczas kłótni, dlaczego pojawiają się epitety świnia i krowa, którymi obrażają się zwaśnione osoby? Często okrasza je przy tym zapewnieniem, co do posiadania konkretnej płci przypominając o tym słowami zaczynającymi się na H i K. Obydwie opisane sytuacje towarzyszą wprawdzie przeciwstawnym, acz niezwykle silnym emocjom, które uruchamiają w nas dosyć istotne atawizmy.
Kolejnym miejscem, gdzie łowiło się minoga jest Żyronda, przez którą płynie rzeka Garonna. Wije się przez Bordeaux (dawną Bordi-gala, czyli obrzeżeGalii w czasach, gdy Rzymianie wdarli się ze swoimi orłami na dawne ich ziemie), Agen (a-gen, lepiej by brzmiało a-Hen), niewielkie miasto w którym mieszkał Bernard Germain de Lacepede, twórca wielu książek o gadach, płazach, rybach i człowieku.Wcześniej mija Toulouse (w języku oksytańskim to-lisa), gdzie jest między innymi kościół i klasztor św. Jakuba, a następnie zmienia się w wąski potok, który to swoje źródło ma w okolicy Hoyo de Arago (dziura po Aragoni). To już w Pirenejach, a więc w Hiszpanii. W Hiszpanii i w Portugalii św. Jakub, czyli jeden z dwunastu apostołów jest bardzo ważnym patronem. Tradycja mówi, że przed ścięciem pocałował swego kata, zaś ten po pocałunku nawrócił się. Istnieje legenda, że ciało św. Jakuba miało przypłynąć do Santiago de Composteli (nie wiem co po łacinie znaczy compo-stela, mieszać gwiazdy?) bez głowy i w dodatku na łodzi bez wioseł. Nasza przyssawka wprawdzie ma głowę, ale wygląda jakby była jej pozbawiona. Kolejną analogią jest to, że ten kręgowiec nie posiada płetw. Kult św. Jakuba jest tam silny, a przecież nieopodal docierają dopływy rzeki Ulla. Zgadnijcie, co się w niej łowi? Właśnie naszą Lamp-roi-e, która po dopłynięciu na tarło po około 2 tygodniach umiera. Zanika u niej bowiem układ trawienny. Ciekaw jestem czy osłabiona potrafi uleczyć chorych. Santiago de Compostela jest znanym miejscem uzdrowień. Do tego też miejsca wędrowali Celtowie tym samym szlakiem, który przemierzają obecnie pielgrzymi. Jeśli pójdziecie na taką pielgrzymkę to dostaniecie paszport pielgrzyma, w którym zostaną postawione pieczątki w kształcie muszli, które dostrzeżecie również na wizerunkach św. Jakuba. Tradycja ta wywodzi się z czasów przedchrześcijańskich, kiedy to pielgrzymi wracali do swoich domostw zabierając ze sobą muszle.
Ciekawym ”zbiegiem okoliczności” jest to, że podczas rewolucji francuskiej ważną rolę odegrali Jakobini, którzy podobno nazywani są tak od miejsca, gdzie się spotykali, czyli klasztoru dominikanów. Przez ”przypadek” pochowano tam Tomamaso Campanellę, autora książki ”Miasto Słońca” oraz ”Ateizmu Zwyciężonego” (nazwę nadał dla zmylenia cenzury), który w XVII wieku przesiedział w kościelnych więzieniach ponad 30 lat. Ciekawą konotacją jest to, że kilka wieków wcześniej odbyło się we Francji powstanie ludowe zwane żakerią, czyli po francusku jacquerie. Miało ono otrzymać rzekomo nazwę od jego twórcy Jakuba Poczciwca (Jacques Bohhomme) choć w rzeczywistości nazywał się on Wilhelm Cale. Po upadku powstania Wilhelmowi miano założyć rozżalona obręcz na głowę, którą to następnie miano ściąć. Kolejnym przypadkiem jest to, że jakobini arystokrację francuską ścinali w pozycji leżącej, a głowa ściętego lądowała w koszu. Musieli do tego wymyślić specjalną maszynę - gilotynę.Jeśli ktoś wierzy w przypadki, to jakobini przeciwni religii chrześcijańskiej zastąpili ją kultem Istoty Najwyższej. Rewolucja przebiegała jak wiadomo bardzo krwawo, tak, że w końcu sami jej prowodyrzy podzielili los minoga. Mordowano się też na wiele innych sposobów, ale nie były to zaplanowane ceremonialne egzekucje tylko szybka eksterminacja przeciwników politycznych. Dziwaczne? Równie dziwaczne jak to, że minoga Rzymianie karmili ciałami niewolników o czym wspomina Seneca. Wg neoplatonika Plutracha, Krassus płakał, gdy jeden z jego minogów zakończył żywot. Jak widać potencjał dla badaczy psychiki jest olbrzymi.
Ale minóg, pominąwszy akcję Rzymian i reakcję potomków Galów, leczył nie tylko na zachodzie, gdyż zarówno w Egipcie, jak też w Grecji swoich boskich odpowiedników. Prawdopodobnie było tak w wielu innych miejscach, gdyż upuszczanie krwi i przykładanie pijawek było znane od dawien dawna. Moim zdaniem w Grecji takimi odpowiednikami Minoga były - Erynie. Dzieliły się na Eumenidy (Yeres ma źródło w lesie Eu), Eu-meni-da :) - czyli łaskawe córki Uranosa i Gai. Kolejne to Semnaj (S-e-m-naj) - czcigodne i ostatnie Araj ( a-raj, przypominam, że ”A” nie poprzedzone znakiem jest niemożliwe do wydania, bo nie ma istoty wydającej ten dźwięk, a więc oznacza zaprzeczenie) - klątwy (są też słowa gdzie znak poprzedzający specjalnie pominięto, dla zmylenia przeciwnika lub by zmienić sens memów dźwiękowych podbitego ludu, o czym jeszcze napiszę). Uciekający przed nimi Orestes składał ofiary z krwi, golił głowę, dokonywał oczyszczenia w rzece, ale Erynie i tak go dopadały. Co do Uranosa (ojciec Erynii) to ten był niebywale płodny, tyle, że jego własny syn Kronos (czas) odciął mu jądra. Wyobraźcie sobie genitalia pozbawione jąder, a zobaczycie płynącego minoga. W Egipcie, ciekawym przykładem zespolonych pojęć animalistyczno-kosmicznych był moim zdaniem Set, który zabił swojego brata Ozyrysa. Ozyrys nie mógł tak po prostu zginąć i został dzięki Izydzie poskładany na powrót w jedną całość. Jedyną częścią ciała, której Izyda nie mogła dołączyć do mumii Ozyrysa był jego członek, który zaginął na dnie Nilu. Minóg bytuje zagrzebany w mule przez lata, nic zatem w tym dziwnego, gdyż tam właśnie wrzucił zwłoki brata Set. Tu nie należy zapominać, że wierzenia związane są z neurobiologią postrzegania, a gdy woda jest zimna, to członek kurczy się tak bardzo, że prawie go nie widać. W tej samej wodzie starożytni zauważali płynącego minoga albo inną falistą rybę i tak mogła wytworzyć się konotacja tworząca mit o członku Ozyrysa. Konotacja polegającą na refleksji, że woda jako żywioł odbiera potencję mężczyźnie, ale sama daje życie tak jak kobieta. Jak przyglądacie się przedstawieniom Ozyrysa to pewnie widzicie, że nosi on na głowie odwrócony do góry podstawą dzban. Dzbany niegdyś wbijano w piasek dlatego podstawa nie musiała być płaska. Wylewająca się z niego woda „maluje” jego ciało na kolor zielony. Maluje tak jak rozlewające się w jego delcie wody Nilu, gdzie właśnie dzięki nim zieleń się pojawia. Ciekawe, że górny Nil nazywamy białym, a dolny błękitnym. Jeśli twarz Ozyrysa malowana była pierwotnie błękitnym pigmentem znanym w starożytności - azurytem to mógł się zmieniać on w zielony malachit. Zmienia on kolor pod wpływem wilgotności i temperatury, a tempo tych zmian można przyspieszyć nawet do jednej godziny, przy czym wystarczy do tego odpowiednie spoiwo, wilgotność powietrza (spoiwo może samo spełnić tą rolę) i temperatura. Jeśli wierzyć Herodotowi wyliczającemu wiek kultury Egiptu, to jej początków powinniśmy upatrywać około 10 tysięcy lat przed naszą erą, a więc znacznie wcześniej niż w epoce, gdy wykorzystywano brąz, w epoce nazywanej chalkolitem, czyli epoką miedzi. Rozdzielała ona tak zwaną epokę kamienia od epoki brązu. Brąz jest w istocie stopem miedzi z innymi minerałami. Na przykład mosiądz jest stopem miedzi i cynku, podczas gdy brąz miedzi i cyny. Wyobraźmy sobie eksperymentujących starożytnych, którzy uczestnicząc w procesie metalurgicznym związanym z wydobywaniem i wytapianiem miedzi obserwowali minerały. Minerały w rudzie miedzi mają zarówno kolor ciepłego złota, zieleni, jak i błękitu. Zastanawiali się zapewne nad przemianą ich stanu ze stałego w ciekły, a następnie ponownie w stały. Obserwowali barwę uzyskanej miedzi zmieniającą się pod wpływem warunków atmosferycznych. Podobnie jak tysiące lat temu obserwowano te chemiczne i fizyczne procesy tak i dzisiaj naukowcy barwią próbki komórek naszego ciała i obserwują pod mikroskopami elektronowymi ich budowę oraz funkcjonowanie. Dla tych starożytnych uczonych obserwowane zmiany, pomimo, że opanowali ich przebieg, musiały być związane z żywiołami ognia i wody mającymi swoją praprzyczynę. Gdybyśmy takiej statuetce dali płynąć z prądem Nilu odzwierciedlałaby ona niejako tę rzekę, gdyż ciało Ozyrysa zabandażowane jest białą szatą, a tylko jego głowa ma zieloną karnację. Na Słowiańszczyźnie z końcem zimy topiono Marzannę, która miała swoją grecką odpowiedniczkę - Demeter, jak i rzymską - Cererę. Marzanna była matką Dziewianny podobnie jak Demeter Persefony, a Cerera, Prozepiny. Słowianie zatem przywdziewali słomianą kukłę w białe szaty i palili ją spławiając w rzece. Przywoływano symbolicznie w ten sposób wiosnę, a co za tym idzie obfitość wegetacji. Podobnie członek Ozyrysa zagrzebany w mule rzeki symbolizował niegdyś obfitość plonów wraz z wylewami rzeki. Gdybyście ciekawi byli, dlaczego po jednej stronie Morza Śródziemnego symbolem odchodzącej zimy i przychodzącej wiosny były kobiety, a u Egipcjan mężczyzna, to koniecznie przeczytajcie jak Herodot dziwił się zwyczajom Egipcjan, którzy to wiele swoich zwykłych spraw załatwiali na opak. Różnica ta doskonale ilustruje przeciwstawność wynikającą z klimatu ludów słonecznych mieszkających w klimacie zimnym i księżycowych osadzonych na ziemiach nadmiernie upalnych.
Ozyrys był ojcem Horusa, który to ostatecznie wygrał walkę z Setem. Jak wiadomo Horus podobnie jak Re posiada głowę sokoła. Sokół jest ptakiem rozwijającym prędkość do ok. 400 kilometrów na godzinę. Wyobraźcie sobie jak z odległości jednego kilometra uderza w innego ptaka zahaczając jego skrzydło, a następnie chwyta go, zanim ten upadnie na ziemię. Dzieje się to w kilka sekund. To są nadzwyczajne zdolności polującego, które dzisiaj możemy porównać z możliwościami myśliwców wojskowych, a przecież w tamtych czasach człowiek mógł o nich tylko marzyć.
Podobnie jak współcześnie myśliwce są w stanie strącić bombowce, tak sokół atakuje często ofiary o wiele większe od siebie. Mając masę około jednego kilograma jest w stanie zabić sześć razy cięższego żurawia. Przy rozpiętości skrzydeł około 95 centymetrów, atakując strąca swoją ofiarę posiadającą rozpiętość skrzydeł około dwukrotnie większą. Czy w ten sposób żuraw mający na sumieniu minoga był ukarany przez sokoła, a odbiło się to na wierzeniach starożytnych? Od pradawnych czasów człowiek używa sokoła do polowań. A ptak, jak i lew jak wiemy zastąpiły pierwotnie czczony na północy symbol konia. Seth w okresie Nowego Państwa sam utracił dźwięk ”H” (wraz ze słabnącym słońcem) i stał się Setem, w podobnym czasie Abram uzyskał ”H” i stał się Abrahamem. Obecnie wizualizujemy świat według naszego doświadczenia, ale należy pamiętać, że tysiące lat temu to samo miejsce, gdzie obecnie jest pustynia, mogło być stepem. Step zmieniający się w pustynię mógł się przyczynić do eksodusu części ludności na inne bardziej urodzajne ziemie. Zmiany są związane z klimatem, a więc z potencją słońca, bo tak to rozumiano w starożytności. Do dzisiaj wygląd Seta budzi kontrowersję, gdyż nie potrafi mu się przypisać zwierzęcia, które podobnie wygląda jak jego głowa. Upatruje się podobieństwo do mrówkojada. Jeśli Set miał przerażać, to moim zdaniem bardziej minoga niż mrówkojada głowę powinien nosić. Tym bardziej, że demon Apofis wiązany z Setem jest wężem.
Cieawostką jest to, że egipkie pojęcie Ozyrysa mogło mieć wpływ na Ozeasza. Nie bez znacznia jest również utożsamianie egipskich Ozyrysa i Jahha (bóstwo lunarne), gdyż wielkie religie są synkretyczne.
Obcy Ósmy Pasażer Nostromo - czyli najgłębsze pokłady psychiki Hanza Gigera.
Zamek tajemniczego rodu Gruyeres, wypiętrzony ponad okolicę, jak możecie się domyślić, był właśnie gniazdem książąt. Dziś jest oblegany przez artystów tworzących ezoteryczną sztukę, którzy wystawiają tam swoje kosmiczne obrazy. Wśród nich najbardziej rozpoznawalny jest Hans Rudolf Giger, który stworzył organiczną scenografię i postacie obcych do Ósmego Pasażera Nostromo za co dostał Oskara.
Hans Rudolf Giger urodził się w Gryzonii, w której mówi się językiem romansz, czyli jednym z języków retoromańskich obok języka ladyńskiego i Furlańskiego. Są to języki, które zachowały się w peryferyjnych enklawach i prawdopodobnie są reliktami jednego kiedyś języka retoromańskiego. Dziś językiem romansz mówi około 50 tyś. Szwajcarów. Ci dawni Helweci, czcili w starożytności, jak się wydaje, konia jako bóstwo, ale stykali się również z bóstwami księżycowymi i być może to właśnie szczególnie silnie dotarło do wyobraźni Gigera.
Giger, do zbudowania postaci obcego, mistrzowsko wykorzystał fobie człowieka, a więc sięgnął głęboko w naszą psychikę. Obcy przepoczwarza się wielokrotnie, wykorzystując ludzi, jako swoiste inkubatory. Wówczas staje się pasożytem takim, jak tasiemce, nicienie, larwy, czy przywierające do ciała pijawki i minogi. Strach przed nimi jest tak pierwotny, że postać ta budziła grozę i zaistniała mocno w naszej świadomości. Myślę, że wizualnie działa na nas o wiele silniej, niż jakakolwiek inna postać wykreowana w Fabryce Snów. Gdyby pozostawiono ją w mroku, tak aby częściowo budować jej wizerunek na podstawie własnej wyobraźni, ta dopowiedziana indywidualnie przez widza warstwa działałaby jeszcze mocniej. Giger podobno przebywał w takim mroku, bawiąc się w pokoju bez okien. Być może to są mity nie mające z rzeczywistością nic wspólnego, ale twierdzi się, że jako dziecko ubierał się na czarno i konstruował sztylety. Podpisywał się używając liter H.R. Giger, ale wizualnie wyróżniają się w odręcznym podpisie litera ”H” i ”G”, przy czym ”G” wygląda zaskakująco podobnie do pierwotnego swojego wyglądu, czyli do obecnego ”S”. Możecie przeczytać w moim poprzednim eseju, jak pozytywny znak + brzmiący pierwotnie tak jak dzisiejsze ”S”, podmieniono na dzisiaj brzmiące ”G”, ale przynależące do Przed Litery ”S”. Czy co,ś na co był podatny Gier, kierowało jego ręką, gdy kreślił znaki określające jego osobę? Czy ciało może do nas mówić? O tak! Jeśli zapachniało komuś to stwierdzenie okultyzmem, uspokajam, że wiem o nim niewiele. Natomiast w dużych religiach, ciało ludzkie jest rezonatorem odbierającym rytuały obrządkowości, co świadczy o ich charakterze synkretycznym, wynikającym z adaptacji wcześniejszych wierzeń. Jeśli chodzi o naukę, to istnieje dziedzina wiedzy - grafologia, czyli psychologiczna analiza pisma (określana przez niektórych jako pseudonauka). Termin ten stworzony został przez francuskiego badacza pisma Hipolita Michon, który był jezuitą. Zaś niemiecki psycholog i filozof Ludwik Klages badał zależności psychiki, mowy i pisma. Jest i polski system grafologiczny profesora Henryka Gralskiego oraz publikacje dr Barbary Gawdy. Grafologia jest stosowana w kryminalistyce, sądownictwie, rekrutacji zawodowej, terapii, leczeniu psychiatrycznym itp
Uważajmy więc, jak piszemy, bo można nas zdiagnozować :), a jeśli robi to sztuczna inteligencja to może nami manipulować, ale nie tylko ona.
Nie tylko ona, gdyż od dziesiątek lat prowadzone są badania dotyczące zawartości nieświadomości zbiorowej przy użyciu hipnozy. Badania te prowadzone są również na rzecz wojskowości. Nie będę się o tym rozpisywał, bo wiem niewiele (i nie chcę wiedzieć), ale przypuszczam, że każde większe państwo, a być może nie tylko państwo, posiada wiedzę w tym zakresie. Jeśli tak, to stanowi ona jakąś alchemiczną tajemnicę.
Alchemia to stara praktyka. A samo słowo alchemia brzmiało niegdyś warchemia :) Wywodzi się ją z języka arabskiego i łączy z nazwą grecką, a jak wiadomo była i wcześniej uprawiana zanim Arabowie nią się zajęli. Część książek Dżabir Ibin Hajjan (Geber) żyjącego w okresie 760-815 (a pamiętajmy, że według Persów obecnie mamy gdzieś mniej więcej 1720 rok n.e.), otrzymała pojęcie Pseudo - Gebera (bo tak go nazywano w Europie - Geber), gdyż jest tyle książek jego autorstwa, że domniemywa się, ie wielu innych autorów podpisywało się jego nazwiskiem (nie ma to większego sensu, gdyż przeważnie każdy dbając o własne ego nie przypisuje komuś swoich dzieł) . Między 865 a 925 rokiem żył Abu Baku Muhammad ibn Zakarijja ar - Razi, słynny perski lekarz i alchemik zwany Rhazesem. Swoją wiedzę gromadził z wielu źródeł. Ciekawostką jest to, że jego traktaty filozoficzne przez wieki były zapomniane, podczas gdy medyczne były bardzo doceniane. Prawdopodobnie opisał wiele więcej, niż współcześnie możemy się dowiedzieć, przecież ponoć stworzył duchową fizykę (istniała i wcześniej). Niezmiernie ciekawe jest to, że część życia spędził w Ar-Rajju obecnej dzielnicy Teheranu. Co w tym jest ciekawe? Arabowie nie wymawiają ”W” na początku wyrazów, podobno dlatego Andaluzja w Hiszpanii nie jest Wandaluzją. Jeśli taki był obyczaj (a domyślam się dlaczego tak było) to Ar Raj powinien nazywać się War Rajem. Warto tu wspomnieć Herodota, który to opisał charakter Persów, jako ludu wojowniczego. W istocie każdy z ludów był wojowniczy, a nazewnictwo związane z symbolem ”W” było powszechne. Wspomniany wcześniej Rudolf Glauer, współtwórca tajnej organizacji Thule, około 1900 roku znalazł się w Aleksandrii, a pózniej w Turcji, gdzie poznał Husejna Paszę. Zaprzyjaźnił się z nim i został wprowadzony w tajniki Sufizmu. Podobno mniej więcej w tym samym czasie został zaznajomiony z tajnikami kabały i wprowadzony również do loży masońskiej Rytu Memphis-Misraim. Interesował się synkretyczną wiarą Janczarow czyli bektaszytów. Rudolf przeszedł poźniej na Islam. Co ciekawe został wyświęcony na arystokratę, gdyż ponoć adoptował go Hans von Sebottendorf. Jak juz wspomniałem odegrał on znaczącą, wraz z innymi okultystami, rolę w kształtowaniu nazizmu. Czy pomogły mu w tym zbiory otrzymane po śmierci Temudiego? Podobno znajdowały się w nich pozycje związane z kabałą, różokrzyżowcami i sufizmem. Rudolf napisał i wydał kilka książek dotyczących alchemii, które to dzisiaj osiągają spore ceny na rynku antykwarycznym. Wracając do autorów Perskich to wymienia się również Awicennę (980 do 1037), który to miał napisać ok. 450 książek. Pytanie, co też się wtedy stało? Przecież biblioteki, świata starożytnego, zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Wygląda to jakby Grecy lub Rzymianie dogadali się z Persami, albo ci ostatni w jakiejś mierze ich podbili. No i jak to zwykle bywało, przepisali to i owo. Mamy więc pewną zależność, klasyfikacja roślin funkcjonująca do XIX została stworzona ponoć przez Arystotelesa, a klasyfikacja kopalin, opracowana przez Awicennę obowiązywała do XVIII w. Ciekawe?
Dla mnie to wygląda trochę tak, jak stworzenie postaci, które nigdy nie stąpały po ziemi, a przynajmniej nie były autorami myśli, które im przypisano. Jeśli Grecy umówili się z Persami, że się podzielą razem myślą starożytnych, to jest to łatwe do zrozumienia, ale co się stało z prawdziwymi Grekami? Przecież to byli Elianesi, mieszkający w Helladzie! Zgodziliby się, aby ich pogardliwie nazywali Grekami zamiast przynajmniej Hrekami?
Tak, jak woda odbierała potencję mężczyźnie, tak słońce, czyli żywioł ognia mu ją przydawały. Taki eksperyment każdy z mężczyzn może wykonać na wakacjach. Gdy wyjdzie z wody i dzięki promieniom słońca wyschnie ona na jego ciele, to leżąc na plaży zacznie się rozglądać, czy aby nie ma milej kobiety do przytulenia w pobliżu.
Zwierzęciem, które posiada konotację z takim stanem jest koń, gdyż wizualnie jego penis wyróżnia się wielkością przy wzwodzie. Gdybyśmy do dzisiaj mówili na penisa - huj, a na konia - hoń, związek ten byłby zrozumiały. Arabowie, Anglicy do dzisiaj mówią używając prawidłowy mem dźwiękowy, a nam go zmieniono. W hebrajskim koń wraz z rodzajnikiem będzie brzmiał w zapisie łacińskim Ha-sus. Ciekawostką jest język niemiecki, gdzie jeden z synonimów konia, a właściwie kpiące określenie brzmi der Gaul, czyli szkapa blisko dźwięczne do Gal. Innym określeniem szkapy jest całkiem słowiańskie słowo ”jade”, bo gdyby ”E” w nim było nosowe to brzmiałoby ”jadę”. Samo słowo (koń) Pf - erde zawiera ”pf” dźwięk, który bezwarunkowo wydajemy reagując na coś co nam nie pasuje, czyli tak zwane parsknięcie. Jest to wyraz dźwiękonaśladowczy, taki jak w języku niemieckim ”pfif” oznaczający świst. Gdy we francuskim słowie ”merde” znaczącym gówno zamienimy ”M” na dźwiękonaśladowcze parsknięcie ”pf” otrzymamy ”pferde”. Nawet ”pfote” w języku niemieckim oznaczać będzie łapę, a nie rękę, a jest to degradacja dla posiadacza ręki. Zwłaszcza gdy ową rękę wyciąga, w geście powitania lub pojednania. Przypadek? Raczej jest to stara kpina z animalistycznego awatara boga Słowian i Celtów utrwalona w języku. Nie można jednak odebrać jej celności i logiki, gdyż ten boski awatar był w istocie tylko zwierzęciem, które parska, czyli wydaje właśnie taki dźwięk i nie da się zaprzeczyć, że robi całkiem aromatyczną kupę. Koń może być potężny i kojarzony z potencją prokreacji, podczas, której wydaje dźwięk ”H” jak i ujarzmiony wtłoczony w chomąto kiedy parska ”pf”. Pomimo tej rozbieżnej wartości w języku Niemcy kochają konie podobnie jak reszta świata - zbyt silny jest to związek, aby było inaczej, a więc coś z dawnych Celtów i Słowian pomimo germanizacji na dnie duszy pozostało. W słowiańskim języku częściej niż hoń wypowiadano święte słowo dla świata celtycko - scytyjskiego, ale zostawię je na osobny esej, gdyż jest bardzo ważne, a w języku polskim zostało podobnie okaleczone, jak i w niemieckim i należy mu się szeroki opis.
Jak zapewne wiecie, w średniowieczu pisano tak zwane bestiariusze, z których najbardziej znanym jest Fizjolog. Datowanie tego dziełka jest dyskusyjne, dlatego pozwalam sobie umieścić je w tym okresie, zwłaszcza z uwagi na hipotezę czasu widmowego. Ten grecki tekst, poświęcony zwierzętom i roślinom, poucza czytelnika o ich naturze, a także o ich cechach zgodnych z nauką kościoła. Z jednej strony, twórcy wiary stosowali synkretyzm wierzeń wchłaniając do religii przekonania Wielkiej Kultury, a z drugiej, ludom wyznającym starą wiarę przypisującym zwierzętom różnego typu właściwości - „tłumaczono” ich relację z nową chrześcijańską religią, nierzadko usiłując zmienić wartości. Te wyobrażenia, stworzone przez dziesiątki jak nie setki tysięcy lat, a może nawet miliony weryfikowały się wraz ze zmieniającym się światem. Budowane nowe doświadczenia wypierały zatem stopniowo stare pojęcia animalistyczne, pozostały one jednak głęboko w naszej psychice ze względu na sieciowy charakter naszej wspólnej nieświadomości.
„I zostanie wywyższony mój róg, jak róg jednorożca. Fizjolog powiedział o jednorożcu, że ma następującą właściwość. Jest on małym zwierzęciem podobnym do koźlęcia, bardzo groźnym. Jest bardzo silny i myśliwy nie może się zbliżyć do niego. Ma jeden róg pośrodku głowy. Jak więc można go schwytać? Wysyłają na wprost niego czystą dziewicę. Jednorożec skacze na jej łono, a ona karmi go piersią i prowadzi do króla.”
Physiologos
Przekł. Katarzyna Jażdżewska, Warszawa 2003, Prószyński i S-ka
To jest próbka odnosząca się do zmiany istotnego memu świata Wielkiej Kultury. Próbowano w ten sposób postać potężnego konia podmienić na koźlę w szczepionych pojęciach neurobiologicznych przechowywanych do dzisiaj w naszej powszechnej nieświadomości. Jak ważnym zwierzęciem był koń dla starożytnych, świadczą liczne monety celtyckie, słowiańskie „światowidy”, statuetki znajdowane na licznych stanowiskach archeologicznych.
Nie udała się ta podmiana bo w sypialni mężczyzna jest do dzisiaj ogierem, a nie kozłem (choć niektóre kobiety twierdzą, że nie ogierem, a osiołkiem). Koza w średniowieczu utożsamiana była z diabłem. Prawdopodobnie już wcześniej taka konotacja musiała istnieć, dlatego też stała się kozłem ofiarnym, a właściwie to koń miał się nim stać.
Ciekawostką mogą być dla Was działania koncernów samochodowych, którym w swoim czasie, dane było zrozumieć i zaadaptować tak zwane archetypy jungowskie. W istocie nie tylko koncerny samochodowe je wykorzystują, bo są one stosowane przez wszelkie instytucje, a także osoby do tworzenia marek osobistych. To czego bestionariuszom nie udało się wykorzenić w naszej zbiorowej nieświadomości (podświadomości), to jest obecnie świetną materią dla przemysłu reklamowego. W tym przypadku wykorzystywane są silnie działające wzorce kulturowe. W ten właśnie sposób samochody zastąpiły konie. Zastąpiły nie tylko jako środek lokomocji, ale również jako przedłużenie własnego ego ich posiadacza. Archetypy Jungowskie grają zatem rolę w perswazyjnej komunikacji, w którą angażuje się niebagatelne środki. Trudno stwierdzić jak wielkie to są nakłady, ale w samej reklamie komercyjnej, szacuje się, że jest to kilkaset dolarów na osobę rocznie.
Nie czytałem książki Światy w zderzeniach Immaniuiła Wielikowskiego (specjalnie tego nie robię, aby się nie inspirować), ale wiem, że piszący ją w latach 30 tych psychiatra, psychoanalityk i naukowiec rosyjski stworzył wiele ciekawych hipotez.
Interesujące jest to, że jego hipotezy wzburzyły świat naukowy, który to odpowiedział na nie mocną krytyką.
Jedna z tych hipotez mówi, że w starożytności istniała praktyka dodawania czasu historycznego, który w istocie nie istniał. Nie tylko Wielikowski twierdził, że czas zmieniano, ale to już są późniejsze wtórne hipotezy, bo to on był pionierem w tym zakresie. Jak i po co to robiono? Dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do uniwersalnego, ujednoliconego kalendarza. Kalendarz ten obowiązuje w cywilizacji zachodniej w obrębie tradycji katolicko - protestanckiej. Święta kościoła prawosławnego odbywają się według kalendarza, który nie poddał się reformie z XVI w. wprowadzonej przez papieża Grzegorza XIII. Chodziło o korektę, mającą na celu, aby Boże Narodzenie wypadało faktycznie w dniu przesilenia zimowego. Wtedy to siła słońca odradza się, gdyż słońce zaczyna każdego dnia podnosić się nad widnokręgiem coraz wyżej. Reforma ta była bardzo istotna, gdyż nasze postrzeganie wpływa na poglądy. A w tym przypadku chodziło o to, aby było ono w zgodzie z pojęciami tworzącymi wiarę. Dlaczego musiano reformować kalendarz? Bo w XVI w. Boże Narodzenie wypadając 24 grudnia wypadało w istocie wcześniej w kalendarzu astronomicznym. Chodziło więc o to, żeby skorygowano ten kalendarz do 325 roku zamiast do 46 roku p.n.e. kiedy to został ustanowiony przez Juliusza Cezara. Korekta ta wiązała się z przypuszczalnym dodanym okresem trzystu lat w historii. Na tej podstawie stworzył swoją hipotezę Helibert Illig. Cenię go za przejęcie się koncepcją Wielikowskiego, ale twierdzenie, że dodanie 300 nieistniejących lat to okresu od 614 do 911 nie musi być trafne. Mógł to być każdy okres pomiędzy 46 rokiem przed naszą erą, a reformą kalendarza w roku 1582. Im wcześniej się to odbywało tym łatwiej było tej mistyfikacji dokonać.
Ciekawą wskazówką jest sam rok 325, w którym to odbył się zwołany przez cesarza Konstantyna I Wielkiego sobór w Nicei. Zważywszy, że jego ojciec Konstancjusz I Chlorus pojawia się w źródłach dopiero od VI wieku - otwiera to drogę do nowej hipotezy, dotyczącej tego, kiedy to owa luka została wytworzona.
Konstantyn pozbył się wówczas Licyniusza, a wcześniej razem wykończyli Maksymiliana Daję, który zginął w 313 roku. Co ciekawe Rozmontowali zatem w ten sposób przymierze zwane tetrarchią. Pozbywszy się konkurentów cesarz mógł już wykreować każdą ”rzeczywistość”. Dodatkowo wcześniej, bo w 296 roku wojska Galeriusza w okolicach Harranu zostały pobite przez Sassanidów. Sam Galeriusz dożyć miał 311 roku.
Stosując hipotezę czasu widmowego tłumaczenia Fizjologa na języki narodowe zaczęły się w VI w. od przekładu na staroangielski, a od VIII do X w. tłumaczono je na niemiecki, angloromański, francuski i islandzki. Na języki słowiańskie został przełożony w XII (rosyjski) i serbski XIII w. Jak widzicie zastosowanie hipotezy czasu widmowego powoduje, że historia staje się logiczna. Cesarstwo Rzymskie nie zniknęło bowiem od tak, ale zostało sprytnie zreformowane, przy udziale sił zewnętrznych.
Pamiętajmy, że kalendarz który stosujemy jest w istocie kalendarzem chrześcijańskim traktujący narodziny Chrystusa jako początek nowej ery. W starożytności każdy lud miał własny kalendarz, który liczył czas od od ważnego dla niego wydarzenia. Ilustruje tą zasadę Francuski kalendarz rewolucyjny. Rewolucjoniści liczyli czas od 22 września 1793 roku, czyli daty ustanowienia republiki francuskiej. Gdyby w tej formie koncepcja rewolucjonistów rozszerzyła swoje wpływy, to w nadchodzącej epoce rewolucji przemysłowej posługiwano by się tą koncepcją, a nie kalendarzami ustanowionymi przez Papieży, czyli władzę kościelną. Rewolucja przebiegała tak gwałtownie, że idee te nie ostały się i już Napoleon Bonaparte przywrócił kalendarz gregoriański.
Dziś mamy wierzenia animalistyczno kosmiczne zaadoptowane przez duże religie z tym, że ikonograficznie interpretujemy rolę zwierząt, po części, zgodnie z wytycznymi zawartymi w Bestionariuszach, a pamiętajmy, że były one pisane również w języku arabskim. Język arabski posługuje się alfabetem, który przeszedł zresztą głębokie zmiany stylistyczne. Ten, początkowo kwadratowy alfabet z Kufy, przeistaczał się w różnych okresach w niezwykle ozdobną, florystyczną i animalistyczną formę. Uważa się, że prawdopodobnie opuszczony ok 787/8 roku n.e. pałac w Hisham zawiera przykłady islamskiego języka wizualnego związanego z dynastią Sasanidów.
Wracając do zamku w Grueyeres, to istotna dla naszej opowieści jest również wystawa przedstawiająca zbroje rycerzy, zdobyte podczas bitwy z Berneńczykami, którzy to chcieli obalić panów na Gruyeres. Berneńczycy walcząc o księżycowy zamek mieli wyhaftowane na nich olbrzymie wizerunki słońca.
Tymczasem zwalczając ”niewiernych” Krzyżacy wyprawiali się na Słowian w datach księżycowych. Aby bronić się przed nimi, Prusowie zawiązali ciekawie brzmiący Związek Jaszczurzy, organizujący pruską szlachtę w celu obrony przed tym uciskiem. Jego założyciel, Mikołaj z Ryńska, wycofał swoją chorągiew podczas jednej z największych bitw średniowiecza, czyli bitwy pod Grunwaldem, osłabiając siły krzyżaków. W bitwie tej po stronie zakonu walczył kwiat rycerstwa Europejskiego, czyli dawnych ziem Cesarstwa Rzymskiego. Po stronie Jagiellonów stali Polacy, Litwini, Rusini, schołdowani im Tatarzy, a nawet uciekinierzy ze Złotej Ordy. Ludy i narody po części już schristianizowane, ale jeszcze osadzone w swoich starych schematach Wielkiej Kultury, jak i poganie. Odwdzięczyli się Mikołajowi krzyżacy za wycofanie jego chorągwi. Zrobili to szybko, bo już w 1411 roku, zwabiając i ujmując go podstępnie, a następnie ścinając mu głowę na rynku w Grudziądzu. Będę się jeszcze rozwodził nad nazwą tego związku i jego symbolem.
Już kilka lat po klęsce, w bitwie pod Grunwaldem, kwiatu rycerstwa zachodniego, na tym samym soborze, na którym Zygmunt Luksemburski spalił Jana Husa, szerzona była nienawiść do Słowian. Najmocniej zaangażowany w to dzieło był Jan Falkenberg, Niemiec, dominikanin, inkwizytor. Zachęcał do walki przeciwko Polsce, kraju Słowian i zarazem świątyni pogaństwa. Co ciekawe obiecywał za to życie wieczne. Polacy musieli bronić się przeciwko manifestowi politycznemu, który zamiast brzmieć „moja walka” nosił tytuł „Satyra przeciw herezji i innym nikczemnościom Polaków i ich króla Jagiełły”.
Polacy, jego zdaniem, powinni być zabijani, pozbawiani praw i sprowadzeni do niewolnictwa.
Papież Marcin V okazał się myśleć podobnie bo uznał „dziełko” opłacanego przez krzyżaków Falkenberga jedynie gorszącym.
Jak widać Czech Jan Hus, godzien był spalenia, a Niemiec Jan Falkenberg ”pieszczotliwej” nagany. Sobór odbywał się w Konstancji…
Paweł Włodkowic, rektor krakowskiej akademii i tym razem walcząc o prawa Polaków, podkreślał, że wszystkie narodowości, nie wyłączając pogańskich, mają prawo do życia w pokoju na ziemiach, którymi władają. Polska delegacja broniła też Jana Husa.
Gdy chodziło o korzyści, to pogaństwo nie przeszkadzało, ani wcześniej ani później cesarzowi Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Zygmunt Luksemburski w1412 zastawił miasta spiskie Jagielle za pożyczkę 37 tysięcy kop groszy praskich, której nie zamierzał zwracać. Pojawił też się na zjeździe monarchów w Łucku w 1429, gdzie obradowali monarchowie europejscy zastanawiając się, jak obronić się przed imperium otomańskim, a tam, poza zachodnimi władcami, byli też i Słowianie, Litwini, a nawet chanowie Tatarów. Mamił Witolda Zygmunt polską koroną, aby skłócić go z Jagiełłą. Jagielle z kolei wcześniej proponował związek ze swoją córką, czego nie zamierzał dotrzymać, a Krzyżaków nastawiał, aby uderzyli na Polaków. To tylko niektóre z jego gierek, a więc śmiało można powiedzieć, że jego postać mogła być inspiracją dla Machiavellego. Opłaciło się to skłócanie i nie dotrzymywanie słowa Zygmuntowi Luksembuskiemu, bo dostąpił on wielu zaszczytów. Moim zdaniem również dzięki temu, że wiódł siły europejczyków przeciwko Imperium Otomańskiemu, tak sprytnie, że potrafił wytracić i Polaków i francuzów, a ci naiwnie dawali swoje gardła na pewną zgubę. O święta Naiwności!
Podobnie jak Jana Husa spalono później Giordano Bruno. Jeśli przyjrzeć się poglądom Giordano Bruno, to po części przypominały założenia kosmiczno-animalistyczne, które przyjmuję dla moich Przed Liter. Myśl o jego losie przeraża mnie do głębi. Giordano głosząc swoje poglądy naraził się Świętej Inkwizycji i został przez nią skazany na spalenie żywcem. Podobnie jak Giordano Bruno teorie kopernikańskie głosił również Galileusz. On jednak uniknął wyroku inkwizycji dzięki przychylnemu nastawieniu papieża Urbana III. Możliwe też, że Giordano postępował bardziej roztropnie. Roztropność była również cechą Wenecjan, którzy ubierali swoje myśli w rebusy, aby inkwizytorzy nie potrafili ich rozszyfrować. Należy dodać, że Wenecjanie wypierali z basenu Morza Śródziemnego wpływy Konstantynopola, a podczas IV krucjaty doprowadzili do podbicia i splądrowania tego miasta w 1204 roku.
Celowo przytaczam dzieje wieków średnich, aby przywołać tu świadomość potężnej architektury strachu wybudowanej przez stulecia. Stulecia, które były świadkami ścierania się starego z nowym. Ścierania się różnych poglądów filozoficznych i interesów oraz ideologii. Spór przeciwstawnych zwalczających się idei, był tak niebezpieczny, iż pomimo, że od spalenia Giordano Bruno minęło ponad czterysta lat, niektóre utrwalone strachem ideologiczne schematy nadal funkcjonują.
Dziś chrześcijaństwo jest religią, która przeszła olbrzymią ewolucję i prawdopodobnie nie chce być wykorzystane podobnie tak, jak to miało miejsce w wiekach średnich (możliwe, że z tego też powodu jest wypierane). Z tym, że w obrębie chrześcijaństwa istnieją niejednolite poglądy wskazujące na jego skomplikowaną strukturę. Michel Albert, francuski ekonomista, który napisał książkę „Kapitalizm kontra Kapitalizm”, podkreśla stosunek do człowieka słabego, biednego, który jest zróżnicowany w chrześcijaństwie europejskim i amerykańskim. Europejskie chrześcijaństwo wskazuje, aby przejąć się losem biednego podczas, gdy amerykańskie uważa, że w istocie zasłużył na swój los. Dziś wielu znawców myśli ekonomicznej podkreśla, że tak zwany kapitalizm reński, czyli społeczna gospodarka rynkowa wdrażana w Niemczech po roku 1948 jest w istocie antytezą anglosaskiego systemu ekonomii (a więc niezwykle ciekawym paradoksem). Przyjrzyjmy się zatem, co mogło być potencjalnie przyczyną wcześniejszych poglądów. Czy stosunek do słabszego mógł być związany z wyparciem, uwolnieniem się od odpowiedzialności za los podbitego człowieka wyrugowanego z ziemi, kultury, pisma i języka?
”Żaden człowiek nigdy nie zrozumie własnych sprytnych wybiegów, których używa, chcąc uciec przed przykrym cieniem własnego sumienia.”
Joseph Conrad
Kolonializm był dokonywany rękami nie tylko Anglosasów, ale też ludów celtyckich podbitych wcześniej przez Cesarstwo Rzymskie. Nie trudno jednak zauważyć, że eksterminacja Indian została dokonana w największym stopniu właśnie przez Anglosasów. W tym świecie istniała też najmocniej segregacja rasowa podczas, gdy dawni Celtowie podbijając lokalną ludność mieszali się z nią. Czyżby różnice te wynikały z wcześniejszego podboju ziem na północ od Alp?. Ziem zaludnianych przez kulturę na tyle daleką, że nie odczuwano z nią związków?
Czy odkrycie Ameryki w XV wieku spowodowało, że Słowianie od strony zachodniej odczuwali mniejszy napór i Rzeczypospolita jako państwo wieloetniczne składające się z Polaków, Litwinów, Rusinów, mieszczan po części niemieckich i Żydów, granicząca z Niemcami mogła się rozwijać, a przecież XVI w. był tak zwanym złotym wiekiem Polski?. Co by się stało gdyby siła militarna Europy zachodniej nadal skoncentrowana była na zwalczaniu Słowian? Czy staliby się oni Indianami europy? Zostali już i tak wcześniej wtłoczeni w feudalizm. Jest to dywagacja na miarę etymologii słowa slave. Czy określenie Słowianie pochodzi od słowa niewolnik, czy też oznacza, że jest człowiekiem rozumiejącym słowa? Czy słowo wiąże człowieka czy też nie?
Alan Watts
Alan Watts, miał przyjemność poznać, zarówno Junga, jak i Campbella. Interesując się wieloma kulturami, miał on stworzyć syntezę wielu religii. Jego myśli wypowiedziane przyjazną barwą głosu mają jakąś magnetyczną siłę. Jest dziś określany jako jeden z ojców myśli Ekologizmu. Ekologizmu, który coraz silniej formuje nasze postawy. Jawi mi się on jako swoisty powrót do monomitu, a więc do wierzeń Wielkiej Kultury. Chylę więc czoła przed alchemią naszych umysłów dokonaną w ostatnich latach na dużą skalę.
Dokonała się ona dzięki myślicielom tworzącym w różnych dziecinach, od fizyki zaczynając, poprzez filozofię, psychologię, kulturoznawstwo, etnologię, po sztuki piękne. Niektórzy, do dziś dnia, są ekskomunikowani przez swoją wiarę jak np. Spinoza przez ortodoksyjny rabinat. Niektórzy byli swego czasu sądzeni przez inkwizycję. Jeśli zaś w cywilizacji zachodniej, czyli w judeochrześcijańskiej, idea reinkarnacji została odrzucona, to nie posiadający przyczyny początek oraz ostateczny koniec musiały mieć jakiś środek. Dziś nam takie pojęcie świata, matematyczno - kosmicznie, pęcznieje podobnie do męskiego jamnistego organu. Ciekawe, gdzie też nie widzący końca wszechświata chcieliby ten środek umieścić? Jakaż to, istniejąca od pradawnych czasów, potrzeba pchnęła Edwina Hubble, w ślad za starożytnym Filolaosem, do stwierdzenia, że wszechświat rozszerza się w ideę domniemanej pustki? Przecież możemy założyć jedynie potencjalnie, że ona istnieje, potencjalnie podobnie jak to, że pustki nie ma. Jeśli i Wy się z nimi zgadzacie to proszę, pokażcie ów środek i pokażcie mi niebyt, a zaufam Waszemu przekonaniu. Jeśli będziecie udowadniać, że dla bytu bezwzględnie potrzebna jest masa to się nie zrozumiemy.
Moim zadaniem, nasze pojęcie czasu, istnieje jedynie w odniesieniu do życia na Ziemi i właśnie dlatego nie jest uniwersalne, a względne. Nasz czas ziemski, jako pojęcie względne, jest pierwotnie podyktowane przez Poruszyciela, czyli siłę wprawiającą nasz układ słoneczny w swoją motorykę. Poruszyciel tych motoryk zastosował w naturze w skali makro i mikro nieskończoną ilość. Dla bytów obserwujących każdą z nich będzie jego relatywnym wizualno - psychologicznym odbiorem, a dopiero wtórnie staje się matematycznym odwzorowaniem fizyki, czyli natury wprawionej w indywidualną postrzeganą przez nas motorykę. Czas, pomimo przybrania postaci liczb, pozostaje nadal tylko naszym punktem widzenia. Punktem widzenia z naszej perspektywy, która nie jest żadnym wyznacznikiem dla innych bytów w bezkresnym kosmosie. W kosmosie, w którym byty istnieją bez względu na to, czy posiadają masę czy też nie. Wydaje mi się zatem, że opieranie się na teorii Hubbla i twierdzenie, że nasz relatywny ogląd ma coś wspólnego z potencjalną pustką, do której miałby się świat rozszerzać jest mylne i wynika z tradycji uznanej niegdyś idei niebytu, która nadal odgrywa ważną rolę w świecie naszych wyobrażeń. Nawet jeśli niektóre byty istnieją lub wyrażają się dla nas jedynie wtedy, gdy je obserwujemy, to nasz punkt widzenia nabiera znaczenia, ale tylko dla nas samych.
Oczywiście, przez ostrożność muszę się zastrzec, że owo przekonanie „wydaje mi się” i jest moją subiektywną prawdą, pośród wielu prawd. A ta może być i dla Was jedynie prawdopodobna. W tym kontekście akceptuję zbliżanie się do uniwersalnej, stającej się prawdy, która istnieje przynależna boskiemu absolutowi.
Tak zwana hipoteza Sapira-Whorfa (dwóch językoznawców Edwarda Saphira i Benjamina Lee Whorfa) mówi o tym, że język w większym lub mniejszym stopniu wpływa na sposób myślenia. Zakłada determinizm językowy, czyli że system znaków wytworzony przez społeczeństwo kształtuje sposób postrzegania świata. Będąc neofitą w świecie lingwistyki, ale dostrzegając wizualne zjawiska zespolone z dźwiękiem, założyłem, że język wytworzony pierwotnie poprzez neurobiologię postrzegania świata, gdy jest stosowany tworzy determinizm. Ponieważ uznałem, że mowa wynika ze sposobu w jaki świat spostrzegamy to ucieszyłem się odnajdując u innych, w pewnym zakresie, podobne spostrzeżenia. Ze zdziwieniem natomiast, odnotowałem, że są podzielone zdania wśród lingwistów na jej temat tej hipotezy. Po wielomiesięcznym okresie, gdy stopniowo układałem sobie związki dźwięków i symboli, a także pojęcia z nimi zespolone, postanowiłem sprawdzić, co o nich znajdę w literaturze. Ciekaw byłem, czy zostały one w ten sposób opisane, jak ja to czynię, a zwłaszcza, czy odnosi się to do alfabetu łacińskiego. Wertowałem książki specjalistów i systematyki związane z pismem obrazkowym, ideograficznym i alfabetycznym. Przeglądałem pozycje dotyczące znaku i kultury. Zaglądałem do teorii związanych z genetyką i psychologią. Od tego czasu zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, że nie zostały one opisane ideologicznie zgodnie z wierzeniami kosmiczno-animalistycznymi? Czyli innymi słowy z neurobiologią postrzegania świata. Z neurobiologią postrzegania, która ewoluowała prawdopodobnie wraz z istnieniem i rozwojem życia, którego jesteśmy częścią. Natury tak zwanej materii martwej i żywej. Wiele opisanych idei dotyczących symboliki i języka jest bardzo blisko mojego tematu Przed Liter, ale nie traktują alfabetu łacińskiego (oraz jego poprzedników) jako pisma obrazkowego. Alfabet Łaciński, czyli alfabet Rzymian uznają jako pochodzący od alfabetu greckiego, a ostatnio od etruskiego. Dla mnie takie podejście jest ideologiczne. Dlatego, że obecna nasza strefa wyobrażeń została uformowana przez zwycięzców czyli przez Greków, Cesarstwo Rzymskie i judeochrześcijaństwo reprezentowane w wiekach średnich głównie przez Sasów i Wschodnie Cesarstwo Rzymskie.
„A poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć”.
Marek Poncjusz Katon
Wszelkie rozważania na temat starszeństwa pisma są związane jedynie z zachowanymi fizycznymi jego reprezentacjami, a jak wiadomo, podporządkowując sobie podbite ludy należy zniszczyć ich elitę i kulturę, a więc i pisemną spuściznę. Po zmianie memów języka mówionego, również i on traci swoją pierwotną symboliczną logikę. Podporządkowywanie sobie coraz większej ilości ludów jest łatwiejsze, jeśli wzmocni się poczucie braku stosując filozoficzną ideę pustki. Dlaczego filozoficzna idea pustki była użyteczna? Aby to łatwiej zrozumieć, wystarczy obserwacja stada. Nie ma znaczenia czy stado jest stadem wilków czy też koni, każde ma swojego przywódcę. Przywódca, czyli najsilniejszy osobnik, może prokreować z dowolną liczbą samic i im zapewnić odpowiednią ilość pożywienia. Inni członkowie stada mogą to robić już jedynie według uznania przywódcy, czyli wg hierarchii przez niego uznanej. Wobec nich przywódca stosuje właśnie architekturę niedoboru. Przyzwolenie na chwilową obfitość może być w każdym momencie odebrane. Obfitość to również poczucie własnej wartości. Wartości własnego istnienia, a w świecie człowieka istnienie wyraża się w sentencji „myślę więc jestem”. Myśl jest zatem atrybutem istnienia ludów uwidocznionym w kulturze przez nie tworzonej. Aby panować nad nimi, wystarczy tą myśl odebrać i zarazem zniszczyć kulturę. Mamy więc współcześnie łacinę, grekę i języki bliskiego wschodu reprezentowane alfabetami i języki podbitych ludów pozbawione swojego pisma, używające alfabetów potężnego niegdyś Cesarstwa Rzymskiego. A że Rzymianie podbijając ludy italskie przejmowali ich symboliczne pismo, prawdopodobnie uniwersalne dla ówczesnych ludów europejskich, to jest olbrzymią mistyfikacją rzekoma nie piśmienność podbitych ludów. Dużo się mówi na temat kolonializmu i niezaprzeczalnie jest to niechlubna spuścizna części Europejczyków. Dlaczego jednak tak mało się mówi o ich wcześniejszym skolonizowaniu? Skolonizowani, współcześnie nasze klasyczne wykształcenie wiążemy z właśnie z cesarstwem i kulturą Rzymu oraz Grecji. Nawet nasz anioł stróż nosi się jak Rzymianin, tyle że posiada skrzydła:) a że Rzymianin niósł orła i to obuty w sandały…
Jedyną osobą na którą natrafiłem i to spoza świata naukowego jest nadal Winicjusz Kossakowski, emerytowany inżynier, który twierdzi, że pismo runiczne jest pismem obrazkowym przedstawiającym układ organu mowy podczas wypowiadania danej głoski. Twierdzi on, że u zarania dziejów Polski, tych które teoretycznie znamy, właśnie takim pismem pisano, a łacina była wtórnym pismem używanym na tych ziemiach. Zgadzam się z tą opinią, ale nie z powodu odczytywania artefaktów. Nie znam ich, ale uważam, że wskazują na to słowa skatalogowane przez Aleksandra Brücknera w jego słowniku etymologicznym. Słowa to wyraźnie określają istnienie pisma. Ciekawe zatem, że o ile zwycięzcy mogli zniszczyć kulturę materialną, to o wiele trudniej było zatrzeć jej istnienie w tradycji języka. W swoim czasie to wyjaśnię. Ponadto zachowała się tradycja traktująca runy jako symbole mocy. Tradycja ta jest mocno eksploatowana przez świat, który, dawno temu, zastąpił Wielką Kulturę. Według mojej koncepcji kilka dźwięków jest właśnie tak reprezentowanych znakiem, jak zakłada pan Kossakowski, ale posiadają również znaczenia symboliczne i ideologiczne, a co najważniejsze są zespolone ze sposobem, w jaki postrzegany był świat i po części, jak go widzimy nadal. Dlatego twierdzę, że pismo znała i używała każda kultura na świecie niezależnie od okresu, w którym funkcjonowała. Z tego też powodu jakiekolwiek twierdzenia dotyczące starszeństwa jakiegoś alfabetu czy też pierwotności stosowania pisma, traktuję jako egoizm danego ludu głoszącego dla niego samego - użyteczne mądrości. Takie stanowisko utwierdza w przewadze posiadających schedę swojej kultury nad innymi, którzy zostali jej pozbawieni. Pismo jest intuicyjnym systemem symbolicznym odpowiadającym neurobiologii postrzegania. A to, którego używamy obecnie ma formę, w której nie dostrzegamy rysunkowej treści i jej pierwotnych znaczeń. Jest to spowodowane tym, że pierwotne znaczenia musiały ulec dezintegracji, nie przystając do promowanej niegdyś myśli niezapisanego umysłu, do świata zapoczątkowanego z nicości, który czeka ostateczny koniec, do negowania pojęcia reinkarnacji wpisanego w cykliczność natury. Do świata, w którym coraz to nowe ludy musiały się poddać potężnemu cesarstwu. Na skutek tego podboju, a zarazem zmieniającego się cyklicznie i rewolucyjnie klimatu, a przez to zmieniania memów dźwiękowych mamy wymienności w językach niektórych pierwotnych dźwięków i symboli, czyli np. "h" na "g" albo "j" na "h". Są też pomijane dźwięki, z niegdyś ważkich powodów ideologicznych. Czasem dotyczy to roszad takich jak ta, którą opisałem w eseju poświęconym "+" i "S" (czyli "S" i "G"). W ten sposób pierwotnie rozpoznawalne kształty dźwięków zostały zatarte. Semiotyka według modelu de Roland Barthesa zakłada istnienie dwóch porządków, w pierwszym rzeczywistości i odwzorowującego go znaku oraz w drugim konotacji i mitu osadzonego w kulturze. Wydawałoby się zatem, że specjaliści od semiotyki uznający ten pogląd, powinni odtworzyć pierwotny kod symboliczny. Antropolingwistyka opisująca rozwój mowy następujący wraz z rozwojem człowieka zgodnie z teorią ewolucji, mogłaby tym się zająć, gdyż proponuje postrzeganie rozwoju cywilizacji człowieka jako procesu pozbywania się synkretyzmu semantycznego. Ciekawe jest, że zajmuje się analizą podobieństw mowy na wczesnym etapie jej rozwoju z podobieństwami rozwoju dziecka. Herodot w swoich Dziejach przytacza postać władcy Egiptu Psammetycha, który chciał się dowiedzieć, który język miał być najstarszym na ziemi. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie kazał wychowywać dwoje dzieci, tak aby nie słyszały żadnego języka. Pierwszym wypowiedzianym słowem przez jedno z nich było ”bekas” przypominające słowo chleb w języku frygijskim, uznał więc go za najstarszy. Rzecz jasna historię opisywał Herodot, a że nie wypadało się chełpić greckim to padło na bliskich kuzynów Frygijczyków, aby grali rolę najstarszego ludu. Tysiące lat później czeski lingwista Bedřich Hrozný odczytał zaginiony w mrokach historii język Hetytów. Pierwszym zdaniem przez niego odczytanym brzmiało: Najpierw chleb będziecie jeść, wodę potem będziecie pić. Hrozny opanował 20 języków w tym hebrajski, aramejski, etiopski, sumeryjski, sanskryt. W tym zdaniu znajduje się kluczowe słowo „chleb”, określane jako najważniejsze w deszyfracji języków, ale również „woda”, która ma zadziwiająco bliskie brzmienie do języków słowiańskich: Wa-d-da. Hroznemu pomogły opanowane języki obce, ale jak widać język ojczysty też mu pomógł. Antropolingwistyka to nowa dziedzina nauki, której koncepcja została określona w 2004 roku, ale jak widać już w starożytności postrzegano potencjał w obserwacji rozwoju mowy u dzieci. Ja w przeciwieństwie do zapatrywań antropolingwistyki, uważam, że następuje nie tyle rozwój liniowy cywilizacji, co na przemian upadek i jej rekonstrukcja. Jak widać, stosuję tu ideę cykliczności przeciwstawną do liniowego pojęcia początku i końca. Początek i koniec zaś jest związany z filozoficzną ideą nicości. Nicości nie da się zaobserwować, gdyż nie da się zaobserwować czegoś, czego potencjalnie miałoby nie być. Można natomiast odebrać, coś komuś i wytworzyć poczucie, że on tego nie posiada. Nie znaczy to wcale, że to, czego już nie posiada przestało istnieć. To poczucie braku wywołujące przeświadczenie o niebycie jest skutkiem architektury niedoboru. Odrzucam ideologiczne stosowanie idei niebytu i zakładam, że otacza nas bezkresny byt od zawsze na zawsze. Ideę niebytu uznaję również jako istotną w stosowaniu architektury strachu i w planowaniu niedoboru, aby władający mógł sobie podporządkować jednostki. Wizję obfitości pozagrobowej jako rekompensatę tego braku w życiu doczesnym. Ideę cykliczności rozumiem jako zgodną również z zapatrywaniami Zygmunta Konecznego, który opisując cywilizacje twierdził, że cywilizację bardziej rozwiniętą zastępuje ta, która ma mniejsze wymogi moralne. Zgodnie z tym poglądem, po przejściu ewolucji, cywilizacja już rozwinięta następnie skazana jest na upadek i zastąpienie następną, która ponownie reprezentuje mniejsze wymogi moralne. Wydaje mi się, że cywilizacje są zastępowane głównie na skutek obiektywnych zmian natury, czyli zmian klimatu, które są wykorzystywane do re-inżynierii Memów, gdyż pozornie wola niebios legitymizuje taką re-inżynierię. Synkretyzm semantyczny jest zaś dla mnie do zaakceptowania, w rozumieniu, że stanowi system znaków wykreowanych przez naturę i zaadoptowanych dzięki zmysłom w procesie ewolucji istot żywych do których człowiek należy. Sama koncepcja cykliczności została ciekawie ujęta przez profesora Pitrima Sorokina, który określał trójstopniowość kultury. Myślę, że w życiu naukowym analizował swoją własną postawę podczas rewolucji w Rosji, gdzie służył w Armii Czerwonej. Możliwe, że w ten sposób racjonalizował emocjonalny, idealistyczny wybór z lat młodzieńczych. W tamtych czasach, Rosja carska, jako opresyjny system, musiała upaść, ale to co ją zastąpiło, podczas gdy w idei miało być lepsze, w istocie przyczyniło się do re-inżynierii społecznej polegającej na wyeliminowaniu elit państwa Romanowów (w istocie nie Romanowów, a Oldenburgów - dynastii, która już w w drogiej połowie XVIII w. przejęła tożsamość Romanowów, co w historii było częstym zabiegiem) na niesłychaną skalę. Zlikwidowaniem wszelkiej niezależności materialnej i duchowej warstwy, która tworzyła wcześniej świat Rosji carskiej, ale też korzystała z niego nadmiernie - co zostało przeciwko niej wykorzystane. Michaił Heller, w swojej książce Historia Imperium Rosyjskiego, genezę przeistoczenia się Rusi związanej z dominującym Księstwem Kijowskim w Rosję, które dokonało się na skutek działań Księstwa Moskiewskiego wykorzystującego sytuację związaną z dominacją Mongołów, którzy to Rusów wcześniej podbili. Podkreśla wybranie modelu jednowładztwa i jego skutków w postaci powszechnego niewolnictwa, a zarazem sposobu myślenia. Sposobu myślenia opartego po części na obserwacji swojego niedawnego ciemiężyciela, obserwacji i wyciągniętych wniosków, które pomogły wygrać rywalizację Księstwa Moskiewskiego z innymi księstwami ruskimi. Ten system, gdy stał się nieznośnie opresyjnym, musiał upaść. Nie upadł jednak sam, jakaś tam zewnętrzna pomoc zaistniała w odpowiednim czasie. Podobnie jak rewolucja zmiotła elitę narodu rosyjskiego i równocześnie elitę klientów, czyli dyspozycyjnych przedstawicieli wcześniej wcielonych do Imperium Rosyjskiego ludów, tak w Polsce po II wojnie światowej dokonano eliminacji wpływów dawnej elity państwa zastępując ją dyspozycyjnym aparatem urzędniczym, a ludzi karmiono ideą równości. Równocześnie niszczono dawną kulturę organizacji życia gospodarczego i stosunków międzyludzkich. Związek Radziecki nie lepiej traktował swoich nowych ludzi. Tak, jak naród był ciemiężony tak i z piedestału nowej władzy spadały ciała prominentnych działaczy, które już wcześniej duszy się pozbyły. Walka o władzę na wschodzie rozgrywała się brutalniej niż walka o pieniądz na zachodzie. Wracając do Sorokina, to twierdził on, że obecnie znajdujemy się w kulturze zmysłowej, podczas gdy w średniowieczu ludzkość znajdowała się w kulturze ideacyjnej. Kultura zmysłowa to ta, gdzie uznaje się zmysły za dominujący środek poznania, a kreacyjna to ta, gdy dominuje intuicja związana z pojęciem Boga, czyli wyższej wartości. Jego zdaniem kultura zmysłowa Cywilizacji Zachodu przekształci się z czasem na powrót w ideacyjną, a po wielu cyklach wykształci się z niej doskonalsza kultura Idealistyczna integrująca intuicję, rozum i zmysły. Zważając, że Cywilizacja Zachodu jest obecnie w powolnym procesie zbliżania z Tradycją Wschodu, to jest to możliwe, chyba że upadnie i zastąpi ją inna. Zwracam jednak uwagę, że wnioskując choćby z szczątkowych ceremonii Wielkiej Kultury obecnych w dużych religiach, można postawić hipotezę o pozawerbalnej komunikacji, która w powszechnej świadomości została zupełnie wyparta. Powrót do niej, na zasadzie obserwacji własnego ciała i słuchania, co ono nam powie, pozwoliłby na połączenie intuicji, rozumu i zmysłów. Gdy wczytujemy się w traktaty Boecjusza to możemy poznać pitagorejską harmonikę jako „teorię słyszenia rozumem”. Boecjusz traktuje muzykę, a więc dźwięki, jako sposób poznania prawdy o bycie. Za nimi kryje się dla niego harmonia kosmosu, a św. Augustyn dźwięk wiąże z liczbą, której wartość jest nieśmiertelna. Dziś naukowcy łamią głowę, gdzie też Boecjusz nauczył się greki zakładając, że jedynie język grecki musiał być źródłem jego wiedzy. Tradycyjnie nawiązujący do Platona, czy też pitagorejczyków Boecjusz musiał zginąć. Za jego śmierć odpowiadał Kasjodor (wprowadzony w poczet świętych). Kasiodor, jak mniemam, parał się podobnym fachem falsyfikując starożytność jak późniejszy papież Pius II. Założył on klasztor w Vivarium, gdzie rzekomo dla ocalenia spuścizny starożytności, przepisywano starożytne rękopisy. Ciekawe, ile niszczarek tam pracowało?
Moje podejrzenia mogą być niesłuszne, bo najbardziej prawdopodobne, że Kasiodora sfalsyfikował Jordanes. Jordanes prawdopodobnie w ten sposób stworzył Getikę, a to przecież z niej znamy myśli Kasiodora, bo jego dzieło w oryginale ”cudownie” przepadło. Dziś nazwalibyśmy takie działania porwaniem marki, użytecznym kłamstwem oraz propagandą. Współpracujące Rzymskie Cesarstwo Wschodnie (Greków), czyli Bizancjum z Zachodnim Cesarstwem Rzymskim (Gotów?/Germanów?) wytworzyło szkodliwe dokumenty mitologzujuce tych ostatnich. Gotów Jordaens ”ochrzcił” w ten sposób, podobnie jak Pius II ”wyświęcił” Germanię. Jordanes zresztą jest postacią wyłaniającą się z mgły, bo nikt nie wie kim był, czy Gotem czy też nie. Przy czym sam chrzci się w swoim dziele, co powinno zastanowić badaczy chrześcijaństwa. Jeśli bowiem wierzyć słowom Kasiodora to Goci krzyżowali Słowian, ot tak, dla postrachu. Między bajki więc można włożyć mitomanię Jordanesa rysującego Gotów, jako wspaniały lud zasiedlający puste przestrzenie i żyjącego w pokoju ze Słowianami. Uczeni opierając się, moim zdaniem o falsyfikat, doszukują się kolebki Gotów w Skandynawii, a powinni poszukać jej na południu. Pojawiają się oni w malarstwie gotyku i wczesnego renesansu, wystarczy przyglądnąć się uważnie, a można bardzo się zdziwić, bo ubiór wskazuje skąd też oni przybyli :) Do rzekomej Gemani oraz Gocji dodać jeszcze należałoby Geografię Ptolemeusza. Tak, tego samego Ptolemeusza, który stworzył geocentryczny model naszego układu słonecznego obalony dopiero przez Kopernika w XV w. W ten sposób ponownie, po wiekach walki cesarstwa i zarazem kościoła ze starą kosmologią, odkryto od dawna znaną teorię heliocentryczną. Twierdzę zatem, że wiedza o wędrówkach ludów w dużej mierze opiera się o falsyfikaty z wczesnego lub późnego średniowiecza.
Ciekawa jest koncepcja memetyki, która nawiązując do genetyki uznaje, że istnieje mem będący najmniejszą jednostką informacji kulturowej. Opiera się ona o pojęcie ewolucji, ale w ujęciu Lamarka, a nie Darwina. Krótko ujmując, Lamark uważał, że istnieje zmiana, która w organizmach posiadających układ nerwowy zachodzi pod wpływem wewnętrznej potrzeby, a następnie jest genetycznie dziedziczona. Adoptuję do mojej hipotezy pojęcie memu, ale nadaję mu cechy ewolucji darwinowskiej. Uważam, że memy dźwiękowe ulegały re-inżynierii na skutek zmian klimatycznych i mylnie są wiązane z konceptem Lemarka. Na tym tle rozważania psychologa ewolucyjnego Stevena Pinkera lokującego memetykę bliżej epidemiologii niż teorii ewolucji są w pewnym sensie zasadne. Natura bowiem wpływała na tą epidemię, czyli zmiany klimatyczne na podbój innych bardziej atrakcyjnych ziem, a co za tym idzie i ludów. Wyobraźcie sobie zwycięzce, któremu potrzebni są niewolnicy, aby budowali jego imperium. Co taki tyran powinien zrobić, aby ich sobie podporządkować? Ponieważ przegrali, a więc zasłużyli na swój los, to powinien zniszczyć ich ducha wolności. Zapewne po usunięciu elity, ich własnej historii, odebraniu i przypisaniu sobie najlepszych osiągnięć powinien zniszczyć spuściznę pisemną, a następnie zamienić ich najważniejsze symbole - więc zmienić im memy. Zmiana memów może być zatem postrzegana jako infekcja zdrowego wcześniej organizmu. Podbój wiąże się ze strategią i być może dlatego do Memetyki zaangażowano teorię gier. Teoria gier, czyli dział matematyki stosowany w ekonomii, biologii, socjologii i programistyce ma również swój udział w budowaniu sztucznej inteligencji. Uważam, że Richard Brodie, bardzo celnie zauważył, że inżynieria memetyczna może być stosowana przez socjotechników do manipulacji ludźmi. Więcej, takie historyczne przykłady manipulacji opisując Przed Litery pokazuję. Lingwistyka kognitywna jest paradygmatem, że język jest ściśle związany z procesem umysłu dotyczącym postrzegania świata. Psychologia poznawcza jest tworzeniem wiedzy o otoczeniu. Zaś w psychologi poznawczej istnieje tak zwana metafora komputerowa. Zakłada ona, że nie jest istotny system nerwowy umysłu/programu, a sam program. Krytykująca ją koncepcja koneksjonizmu, uważa, że odwrotnie, to nie program jest istotny, tylko układ nerwowy sztucznej inteligencji (w istocie odejście od niezapisanego umysłu). To słuszne podejście biorąc pod uwagę jak neurobiologicznie skomplikowaną istotą jest człowiek, zwłaszcza, że wyparliśmy ze świadomości pozawerbalną komunikację, a jednak ona istnieje. Niezależnie od samej komunikacji, nasz system poznawczy i myślowy jest złożony i relatywistyczny. Odzwierciedla się to już w bardzo starych poglądach Protagorasa. „Człowiek jest miarą wszechrzeczy. Istniejących, że istnieją i nieistniejących, że nie istnieją ” (to prawdopodobnie dopisano, aby Protagoras pasował do Arystotelesa).” Każdy więc dla siebie samego jest kryterium prawdy, a ona sama jest w istocie zbiorem wielu różnych prawd. Większość z nas chciałaby jednak aby inni podzielali jedną jedyną prawdę - naszą. Przjrzyjmy się zatem ile bytów konstytuuje tą rzekomą jedną prawdę, gdy myśl się tworzy. Wyobraźmy sobie Protagorasa i wsłuchującego się w jego słowa Eurypidesa, który zobaczył, jak Bóg miłości Eros prowadzi ludzi ku ich tragicznemu losowi. Eros zapewne i to nieraz jego samego wiódł krętą ścieżką emocji dając greckiemu dramaturgowi okazję do przemyśleń, a zarazem tworzywo do jego twórczości. Czy Eurypides prowadzony był przez Erosa podobnie jak Psyche? Według jednego z greckich mitów, zazdrosna o jej urodę, Afrodyta nakazała Erosowi rozkochać tę piękność w najbrzydszym z mężczyzn. Eros więc odwiedzał Psyche skryty mrokiem nocy, a gdy chciała zobaczyć jak on wygląda, opuścił ją. Eros, jak wiemy nadal nami w dużej mierze włada. Ufamy jednak, że jesteśmy od niego wolni, a nic bardziej mylnego! Nasza Psyche, nie widząc go, ulega jego siłom. Przyjrzyjmy się zatem bodźcom i myślom, czyli indywidualnemu procesowi ze względu na specyficzny w danej chwili „ogląd” świata. W tym złożonym i relatywistycznym procesie uczestniczy zarówno szara jak i biała materia mózgu, flora bakteryjna w jelitach (czyli obce DNA), stan szczepów bakteryjnych na powierzchni skóry, prawidłowe bądź nie działanie organów i produkcja przez nie odpowiedniej chemii. Poczucie głodu lub sytości. Stan emocjonalny sprzężony ze stanem chemiczno - bakteryjnym. Dodatkowo wszelkie bodźce, które pochodząc z zewnątrz, odbieramy wieloma narządami. Wpływa na nie oddziaływanie mas, czyli grawitacji nieskończonych obiektów w kosmosie. Działają na nas również wirusy, używające nas do replikacji swojego kodu i przekazywania go innym. Sami również przekodowywujemy DNA i RNA białek zapisując w nim informacje, czyli tworząc wspomnienia w naszej pamięci i lokując je w przestrzeni między neuronowej. Wpływ ten jest wielopoziomowy, a więc mamy skalę makro i mikro ze swoją magnetyczną elektryką. Na koniec wpływ innych istot żywych i odbiór wizualno akustyczny uzależniony od wielu, wielu innych czynników. Właściwie określiłbym to jako nieskończoną ilość kombinacji, a metafizycznie jako wpływ nieskończoności bytów na ich nieskończoność. Teoria Aura i Joga opisująca neuro-elektro-dynamikę (NED) zakłada, że do naszego mózgu dociera ponad 10 MB informacji na sekundę podczas, gdy zmysły odbierają ich 1 GB w tym samym czasie. Opis samego funkcjonowania komórek sensorycznych znajdujących się w siatkówce oka brzmi jak niezwykle skomplikowana maszyneria, dając pogląd na złożoność tego procesu. Douglas Fields, nawiązując do odkryć mojego imiennika Theodora Schwanna, dotyczących komórek glejowatych, napisał:
„Z filozoficznego punktu widzenia Schwann pozbawił Stwórcę życiodajnej mocy i przekazał ją fizykom i chemikom”.
Gdy Schwann przedstawiał swoje koncepcje, świat naukowy reagował niechętnie na pogląd, że ciało ludzkie powstaje i działa zgodnie ze ślepymi prawami natury, jak to ujął Fields, analogicznie do materii nieorganicznej rządzonej prawami fizycznymi. A ponieważ naturą rządzi cykliczność, to jej prawo, Wielka Kultura uznałaby, że ma charakter fizyczno-matematyczny, za którym kryje się pra-przyczyna, czyli Boski odwieczny poruszyciel. Profesor Fields w 2011 roku opublikował popularno naukową książkę „Drugi Mózg” opisując udział komórek glejowatych w procesie myślowym. Komórek, które „podsłuchują”. Podsłuchują nie wytworzywszy ładunku elektrycznego ani nie posiadając zdolności do wykrywania go. Podstawowymi pytaniami, które się pojawiły były: jak i po co one to robią? Fields opisuje też, iż przyczyną bliższego rozpoznania anatomii i funkcjonowania mózgu dopiero w naszych czasach, jest jego miniaturyzacja. W poprzednich wiekach ludzkość nie dysponowała odpowiednimi możliwościami technicznymi, aby zaobserwować te fenomenalnie ciekawe zjawiska. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że posiadając odpowiednie technologie i eksplorując kosmos (ten nieodległy) dokonujemy równocześnie taką samą podróż w głąb swojego ciała, które staje się dla nas osią pomiędzy tym, co mikro, a co jest makro. Odbywając tą dwukierunkową podróż, konstruujemy modele sztucznej inteligencji, pozwalające nam przetestować i zrozumieć neurobiologię naszego procesu myślowego. To już jest trzeci kierunek, który podejmujemy w tym samym czasie. Czwartym kierunkiem jest badanie pokładów nieświadomości zbiorowej, gdzie hipnoza stanowi metodę poszukiwań. Język, skojarzenia i narracja Fieldsa uruchamiają wyobraźnie, wprowadzając nas w świat naszego wnętrza, niczym opowieści o podróżach w głąb ziemi Juliusza Verne. Czytając „Drugi mózg” można poczuć zachwyt profesora dotyczący funkcjonowania tego wewnętrznego świata. Zachwyt eksploracją obszarów nieznanych człowiekowi, a zarazem psychiczną naturę ich odkrywców. Przykładem może być to, jak opisuje on żywotność zdobywcy Nielsena i nadmierną wrażliwość powodującą wycofanie Schwajna. Z wycofaniem Schwajna, Fields, jak dla mnie, identyfikuje się zważywszy na jego tremę podczas wystąpienia przed kamerami na konferencji zorganizowanej przez Google. Co znamienne Fields, jak zdolny artysta maluje też pejzaż zapatrywań świata naukowego w tamtym okresie. W tamtym świecie znajdywali się naukowcy publicznie szydzący z odkryć swoich kolegów wyprzedzających znacznie swoje czasy. Autor Drugiego mózgu, opisując jego funkcjonowanie, nie przypadkowo używa metafor związanych z zarządzaniem i funkcjonowaniem społeczeństwa. Nasz wewnętrzny świat jest równie skomplikowany, jak rzeczywistość, która nas otacza. W tym świecie, podobnie jak w społeczeństwie, jedni zarządzają drugimi i w ten sposób komórki glejowe otrzymały zwierzchnią rolę nad neuronami. Zbadanie i opisanie znaczenia białej substancji, stało się istną rewolucją, która spowodowała zmianę poglądów na funkcjonowanie mózgu. Dla mnie, niesłychanie atrakcyjnym jest to, że ta zmiana poglądów ewoluując może doprowadzić do zrozumienia, w jaki sposób nasze umysły tworzą połączoną sieć. Połączoną nie tylko tu i teraz. Wracając do sztucznej inteligencji, to na skutek przewagi idei koneksjonizmu nad metaforą komputerową powstała idea sieci neuronowych. Sieć taka składająca się z pojedynczych jednostek metodą prób i błędów dochodzi do wniosków ucząc się. Modele wytworzone w ten sposób nazywa się modelami umysłu. Sieci neuronowe potrafią już wiele. Dobrym przykładem jest rozpoznawanie zdjęć i mowy dzięki Sieci Hopfielda i maszyny Boltzmanna. Samoorganizujące się mapy, czyli sieć Kfhonena, stosowane są do klasyfikacji wzorców, np. głosek mowy ciągłej, tekstu, muzyki. A jeśli weźmiemy pod uwagę tworzenie siatki poligonalnej skanowanych ludzi, to możemy sobie wyobrazić, że Sieć Neuronowa potrafi już analizować wyraz twarzy i jego znaczenia. Obecnie jest zaangażowana na przykład w tomografii komputerowej, aby wykrywać wirusa Covid 19 dzięki czemu diagnoza dotycząca rodzaju zapalenia płuc trwa 20 sekund. Ponieważ sztuczna inteligencja potrafi skanować otoczenie, to może potencjalnie modyfikować wydarzenia w sposób dowolny, odgrywając każdą wizualną scenę, którą tylko zapragnie. Może być obiektywna lub subiektywna. Jeśli nadajemy jej cechy ludzkie, to powinniśmy się liczyć z przyjmowaniem przez nią maski. Jak to możliwe, że nie znając jeszcze systemu, a jedynie stawiając hipotezy dotyczące tego, jak postrzegamy świat i jak funkcjonuje nasz umysł, to już stworzyliśmy sztuczną inteligencję? Czy kierunek podróży w nieznane będzie dla nas pozytywny? Gdy zachorujemy, to zwykle przyczyną jest długotrwałe naruszenie równowagi, czyli nadmiernie stały nadmiar lub niedobór. Czy obecnie nie mamy do czynienia właśnie z zaburzeniem równowagi? Czy nie za bardzo nasza cywilizacja ”pobiegła” do przodu? Czy nie jest tak jak z przemysłem chemicznym, który zatruł środowisko, a uczestniczyli w tym naukowcy, samorządowcy, politycy i oczywiście kapitał, a w pewnym sensie również związki zawodowe? Chyba nie jest to dziwne, bo podobnie koncerny chemiczne uprzemysłowiły rolnictwo tworząc modyfikowane genetycznie rośliny odporne na pestycydy. Pestycydy, które według zapewnień miały się rozkładać, a akumulują się w naszych organizmach, przyczyniając się do powstawania w nich nowotworów. Zwierzęta karmione są hormonami i faszerowane antybiotykami. Antybiotyki są również stosowane przy uprawie roślin. Co ciekawe, praktyka upraw wysokowydajnych na wszelki wypadek doprowadza do nadmiernego stosowania tych środków. Stworzyliśmy sztuczną inteligencję, a równocześnie dopiero wyrabiamy sobie pogląd na skomplikowaną strukturę ludzkich myśli i systemu ich komunikacji zaś powszechna nieświadomość jest tematem elitarnym.
Współcześnie pojawia się pogląd, że uczymy maszyny, a maszyny uczą nas. Zmiana nazewnictwa generacji następuje w przyspieszonym tempie, gdyż świat się niebywale szybko zmienia. Pokolenie z lat 90 - tych, które pamięta budki telefoniczne jest innym pokoleniem niż to, które od wczesnego dzieciństwa kojarzy jedynie telefony komórkowe. Obecnie weszliśmy w fazę uzależnienia od urządzeń, które zaczynają nami władać. Atrakcyjność treści, które wyświetlają jest tak wysoka, że zwykłe życie, w którym nie dostrzegamy natury nie może z nimi konkurować.
Ciekawe, że podczas gdy formułując koncepcje dotyczące wymiany myśli u człowieka skupiamy się na procesie werbalnym, mimicznym, dotykowym i chemicznym to pomijajmy inne. W zoosemiotyce, czyli nauce o sygnałach w świecie zwierząt, poza wyżej wymienionymi uwzględnia się również sygnały elektryczne. Sygnały elektryczne zapewne wymieniane są z powodu komunikacji w wodzie, gdzie zwierzęta wykorzystują napięcie do komunikowania się ze sobą. Ciekawe, że Fields opisując zróżnicowanie proporcji pomiędzy komórkami glejowatymi, a neuronami w różnych rejonach ciała - za przykład podaje delfiny i wieloryby, które w płacie czołowym posiadają zwiększoną proporcjonalnie ilość astrocytów na jeden neuron. Proporcja ta wynosi 7 do 1, podczas gdy u człowieka wynosi ona 4 do 1. Fields podkreśla, że nikt nie wie dlaczego tak jest i przypuszcza, iż nurkując głęboko prawdopodobnie potrzebują one zwiększonej ilości komórek glejowatych, aby podtrzymać w dobrej kondycji neurony. Wydaje mi się, że jest tutaj o wiele większy potencjał dla białej substancji mózgu. Pójdźmy tym tropem, pomimo że komórki lejowate w teorii nie komunikują się elektrycznie. Tak, jak w genetyce gen jest najmniejszą cząsteczką, tak w memetyce mem jest najmniejszym fragmentem kultury. Pokazując przed litery pokazuję pojęcia związane z dźwiękiem, czyli najmniejszym elementem mowy. Co zatem możemy opowiedzieć o najmniejszych elementach związanych z elektrycznością?
„Jesteśmy jedni dla drugich
Pielgrzymami, którzy różnymi
Drogami zdążają w trudzie na
Wspólne spotkanie”
Antoine de Sant - Exupery
Male mikrocząstki drgają - stając się. Istnieją one w sposób fizyczny, czyli można je uwięzić i obserwować. Wyjątkiem jest foton, który tworzy falę, ale gdybyśmy go chcieli zatrzymać, to okazałoby się, że w bezruchu masy on nie posiada. Można by więc powiedzieć, że fotony istnieją tylko wtedy, gdy się poruszają, jeśliby przyjąć, że masa jest bezwzględnym warunkiem egzystencji. Gdy zaś fotony się poruszają, to tworzą zmarszczenie czasoprzestrzeni. W odróżnieniu od fotonu, elektron jako taki istnieje, czyli można go zatrzymać i obserwować. Posiada masę i elementy fizyczne, czyli wiele osi wokół których się porusza. Jest to tak zwany spin magnetyczny. Przybiera on również wiele stanów kwantowych. Można te jego stany kwantowe określić jako mimikę. Czyli, można przyjąć, że może ukazywać nieskończoną ilość postaci. Stany kwantowe mogą się przenosić na otoczenie, czyli sprzężone dwa lub więcej elektrony odczuwają to samo. Możemy zatem nazwać je spętanymi kwantowo. Komputery kwantowe bazują na tym rozwiązaniu. Jeśli cząstki odczuwają to samo, to musi być to wywołane jednym czynnikiem wewnętrznym. Zmiana stanu emocjonalnego powstaje, gdy są obserwowane. Akt obserwacji powoduje, że to co odczuje jedna cząsteczka, ta druga splątana z nią, a znajdująca się gdzieś w czasie i przestrzeni - odczuje podobnie. Obecnie fizyka, w związku z myślą Alberta Einsteina, twierdzącego, że każda jednostka jest lokalna i przemieszcza się z ograniczoną prędkością, czyli maksymalnie prędkością światła, nie dopuszcza do zrozumienia, że dwie mogą się porozumieć w tym samym czasie. W ten sposób uważamy, że jedna cząsteczka mogłaby wpłynąć na inną oddaloną o wiele milionów lat świetlnych dopiero po okresie, który musiała spędzić, aby pokonać tę przestrzeń. Z teorią Einsteina spiera się teoria Bohra. Według niej splątane cząsteczki niezależnie od odległości wymieniają się informacją natychmiast. Burzy to nasze pojęcie rzeczywistości, gdyż załóżmy, że mamy dwa obiekty z dwoma sprzężonymi cząsteczkami, to obydwa zaczną zachowywać się podobnie, gdy wymienią się one emocją. Wespół odczuwanie bliźniąt jest jakby unaocznieniem splątanych cząsteczek w świecie biologicznym. O aspektach komunikacji elektrycznej i roli w niej fal de Broglie’a będę się rozpisywał opisując rytuały. Rytuały religii, które przeniosły świadomość starożytnych dotyczącą żywiołów oddziaływających na nas.
Oczy szeroko zamknięte - wizualizacja dźwięków.
Przypomina mi to tytuł pewnego filmu "Oczy szeroko zamknięte".
Jak to możliwe? Zadawałem sobie nieustannie pytanie. Jak to możliwe, że to ja mogę o tym napisać? Z jakiego powodu inni tego systemu nie opisali? Dlaczego ja mogę to zrobić? Oczywiście w takim zakresie jaki odpowiada temu co udało mi się dzięki podatności dostrzec w przestrzeni naszej wspólnej nieświadomości. W zrozumieniu tego paradoksu pomogła mi wizyta w Muzeum Narodowym w Krakowie, gdzie na wystawie poświęconej twórczości Andrzeja Wajdy dostrzegłem jeden z cytatów mistrza. Nie mogę teraz sobie dokładnie przypomnieć słów reżysera, ale chodziło mniej więcej o to, że jego dokonania nie brały się z zalet, a z niedoskonałości. Bardzo skromna i ciekawa ocena, biorąc chociażby pod uwagę techniczne i ekonomiczne ograniczenia, którym Wajda musiał się poddać. Zacząłem się zastanawiać, jakie to niedoskonałości mogły mi pomóc i odnalazłem ich wiele. Jedną z nich jest mój słaby słuch, który powoduje, że aby usłyszeć dźwięk, to muszę go sobie przedstawić. Na przykład, aby rozumieć fonem ”d” zębowy i dziąsłowy muszę sobie wyobrazić sam akt, bo różnicy pomiędzy nimi nie słyszę. Wyobrażając go sobie, zastanawiam się nad przyczyną, bo przecież musiał być jakiś powód, iż ta różnica istnieje. Jeśli była jakaś przyczyna, to jaka? Dlaczego język, raz chował się, a raz wysuwał zza opłotka zębów? Czy miało to swoje znaczenie wizualne? Co ten akt oznaczał dla posługującego się językiem? Czy uzmysławiał sobie pozostanie w jakiejś przestrzeni czy też wyjście z niej? A jeśli kiedyś pojedynczy dźwięk oznaczał to, co mówimy całym słowem? Ideologicznie taka koncepcja jest trudna do zaakceptowania gdyż: na początku było słowo, a przecież to Pismo Święte tworzy tradycję, z której świat cywilizacji zachodu wyrósł i która stanowi obecnie kod naszej kultury, z której jesteśmy dumni. Zastanówmy się jednak nad tym, czy człowiek wynikający ze świata zwierzęcego na pewnym etapie ewolucji, czyli swojego rozwoju, nie posługiwał się pojedynczymi dźwiękami? Może zarówno ich motoryka, jak i wibracja znaczyły tyle, co całe słowa obecnie, a towarzysząca im mimika podkreślała owo znaczenie? Ja myślę, że tak właśnie było. Jeśli tak, to obecnie używając słów, mówimy skrótami, których nie potrafimy rozwinąć, bo zatarły się pierwotne znaczenia dźwięków.
W myśl tej zasady uważam, że zmiany w symbolice znaków i dźwięków zaburzyły sposób w jaki postrzegał świat konstruktor mowy, tworzący jej znaki z substratów otaczającej go natury. Na skutek starć ideologicznych spowodowanych zmianami klimatycznymi wojujące ze sobą ludy Księżycowe i Słoneczne, które opisałem w eseju o dawnych S i + (czyli współczesnym G i S), niszcząc przeciwstawne wartości wroga naruszały logikę pierwotnego systemu wytworzonego przez świat zwierzęcy, którego człowiek jest częścią. Dodatkowo, poza zniszczoną pierwotną logiką, porozumiewanie się pomiędzy ludźmi utrudnia odrzucenie pozawerbalnej komunikacji. Dość dużo mówi się o mowie ciała i mimice, która, co ciekawe, zdradza intencje skrywające się pod często przeciwstawnym komunikatem werbalnym. Świat zwierzęcy komunikuje się właśnie w ten sposób, w mniejszym stopniu wykorzystując głos. Polisyntetyczny język Nagual, czyli lingua franka Indian na terenach obecnego Meksyku, w czasach prekolumbijskich zapisywany był alfabetem określanym jako piktograficzny i logograficzny. Podobny zapis do tego, którego używali Aztekowie - stosowali również Majowie. Co ich alfabety przedstawiają? Czy jest to holistyczna kompozycja mimiki i różnych pojęć związanych z naturą? Majowie pisali z prawej do lewej, a także z góry do dołu, tak jak Egipcjanie. Zdarza się, że pisali w lustrzanym odbiciu. Lustrzane odbicie pisma może być zaś zgodne z tym, co Campbell pisze o rytualnych wyprawach Indian po rośliny, z której wytwarzali Ajuaskę. Może ono odzwierciedlać, albo inny punkt widzenia z którym się identyfikujemy, albo akt cofnięcia się wstecz w przestrzeni zbiorowej jaźni. Czy zatem nie dotykamy tu dociekań kabały, dotyczących tego, jakim językiem porozumiewali się biblijni Adam i Ewa, czyli pierwsi ludzie? Czy zmiany klimatyczne, a więc skutek praprzyczyny, którą możemy nazwać Bogiem, podobnie jak czyni to teolog kościoła św. Tomasz z Akwinu, używając argumentu przemawiającego za jego istnieniem "jeżeli istnieje ruch to jest i poruszyciel" nie przyczyniły się do zburzenia wierzy Babel, a więc podzielenia jedności systemu komunikacji? Ja uważam, że tak. Hipoteza Saphira - Wholfa zakłada istnienie różnic pomiędzy systemami językowymi, wynikającymi z tworzących je różnych środowisk. Dodatkowo twierdzi ona, że ludzie myślący w tych językach, inaczej postrzegają świat. Ten pogląd schodzi się z tym, że uważam iż warstwa dominująca zdawała sobie z tego sprawę i dokonywała inżynierii w symbolice języka podbijanego ludu. Ciekawi mnie, czy wiedza ta jest nadal stosowana, czy też po wielu sekwencjach re-kodowania zanikła z powodu niezrozumiałości pierwotnego systemu symboli.
Piszę tę opowieść, jako kolejną podróż w kosmos i zarazem w głąb czasu i istnienia. Urzeczywistniam w ten sposób życzenia mojej rodziny, której członkowie, gdy się urodziłem, zastanawiali się, kim zostanę. Zdania były podzielone; jedni twierdzili, że będę biskupem, a inni, że kosmonautą :) Chciałbym połączyć i spełnić te oczekiwania bliskich.
Aleksander Bruckner, do którego mam wielką estymę, pisząc o wymianie h na g, moim zdaniem, pomylił się. Określił, że to niemieckie ”h” zmieniało czeskie XII -XIIIw., a później polskie w XVI na ”g”. Myślę że było odwrotnie, to Czesi uwalniając się z łaciny i wpływu języka niemieckiego przywracali swoje dawne h. Podobnie Polacy czynili w XVI w. W niektórych słowach, a pamiętajmy, że XVI wiek w Polsce był złotym wiekiem. Dzięki Brucknerowi zwróciłem jednak uwagę na wymienność ”h” na ”g” w wyrazie ”jego”.
Pobyt w Wenecji był ważnym etapem mojej podróży, aby dostrzec zagubiony język ideogramów, czyli neurobiologicznego postrzegania świata. Pozwolił mi bowiem zrozumieć i zaakceptować, że nie jestem sam. Miałem to szczęście, że Wenecję oglądałem z życzliwą mi osobą, która zgromadziła bardzo ciekawych ludzi. Dzięki nim mogliśmy wejść, gdzie tylko dusza zapragnie, wszelkie drzwi stały przed nami otworem. Ten pobyt był inny niż wcześniejsze, bo oglądałem dzieła sztuki zupełnie inaczej je interpretując. A wierzcie mi, że Wenecjanie zostawili wiele rebusów w swoich dziełach sztuki, tworząc mit o swoim starym tajemniczym pochodzeniu. To moje przeżycie wplotę w słowa tego eseju.
Pisząc o Przed Literach + i S przedstawiłem moją teorię Oka Młodego Jaszczura. Mówi ona o tym, że pojęcie dobra i zła zrodziło się, gdy byliśmy w cyklu ewolucyjnym, zimnokrwistymi gadami. Na pierwszy rzut oka moja opowieść mogła wypaść dziwacznie, gdyż teorię ewolucji postrzegamy tylko na płaszczyźnie biologicznej, czyli cech naszego organizmu, które wskazują na związki ze światem zwierzęcym np. szczątkowy ogon. W ten sposób, gdy mówimy o naszych atawistycznych zachowaniach, to ich źródło umieszczamy w czasach pierwotnego człowieka. Można jednak zmodyfikować to podejście i rozumienie swoich odległych korzeni.
Jednym z miejsc, które odwiedziliśmy musiała być wenecka biblioteka. Jest ona poświęcona renesansowi włoskiemu. Znajduje się w budynku dawnego opactwa. Dzięki magicznej sprawczości legitymacji ICOMOSU znaleźliśmy się w cichej, milczącej czytelni, czyli w dawnym zakonnym refektarzu. W bibliotece tej znajdują się aż dwie czytelnie. Jedna stara, a druga niedawno stworzona. Obydwie robią wrażenie. Stara kunsztem rzemiosła, a nowa olbrzymią przestrzenią. Po bokach nowoczesnej czytelni znajdują się galerie, dzięki którym można sięgnąć po książki ułożone na dwóch poziomach i na wielu półkach. Starą i nową czytelnię łączy kilka długich korytarzy podobnie zapełnionych książkami. Ich widok uzmysławia człowiekowi, że nie jest w stanie w czasie jednego żywota przeczytać promila z nich, a są one poświęcone tylko Renesansowi Włoskiemu. Szybko zdałem sobie sprawę, że wzrok już nie jest tak bystry jak kiedyś i zrozumiałem liczbę dzielącą mnie od narodzin. Uznałem zatem prawo do generalizowania, które Campbell i sobie przyznał, a więc nie przeczytałem ani jednej strony. Nie da się bowiem posiąść wiedzy. Nie mogąc jej posiąść pozostaje jedynie kochać ją miłością czystą. W ten sposób uważam zresztą, że historycy sztuki interpretujący renesans Wenecjan napotykają również na utrudnienia wynikające z zawężenia swojej wiedzy nie wspominając o ograniczeniach ideologicznych, które nas wszystkich dotyczą.
„Myślenie symboliczne nie jest wyłącznie domeną dziecka, poety czy osoby niezrównoważonej psychicznie: jest ono nierozłącznie związane z ludzkim istnieniem, poprzedza mowę i myśl dyskursywną. Symbol odsłania pewne aspekty rzeczywistości - te najgłębsze - które wymykają się wszelkim innym sposobom poznania. Obrazy, symbole, mity, nie są przypadkowymi wytworami psychiki; odpowiadają one pewnej potrzebie i spełniają określaną funkcję, polegającą na obnażaniu najskrytszych form istnienia.”
M. Eliade
Cytuję Eliade, pomimo, że był sympatykiem narodowego socjalizmu. Robię to celowo, aby ukazać jak wysoka była już wówczas świadomość możliwości wpływania na psychikę człowieka.
Powyżej napisałem o ograniczeniach, które nie pozwalają odczytać weneckich kodów zatopionych w ich doskonałym języku wizualnym. Stanowi on ciągle zagadkę dla badaczy, którą postaram się przybliżyć. Niech posłuży temu najprostszy przykład. Gdy zwiedzacie plac św. Marka to widzicie olbrzymią przestrzeń, po której możecie się poruszać o suchej stopie. O suchej stopie jeśli Wenecja nie jest właśnie podtopiona. Kiedyś wyglądał on zupełnie inaczej. Plac ten przecinał kanał, którym można było podpłynąć niemal do samej bazyliki. Udający się do Pałacu Dożów wysiadali wówczas z gondoli przy bocznej ścianie świątyni, która stanowiła początek traktu ideologicznego. Była ona więc początkiem opowieści o pochodzeniu, zapatrywaniach i wiedzy Wenecjan. Na ścianie tej widnieją dwie formy geometryczne, istotne, ale opowiem o nich innym razem. Wspomnę tylko przy okazji jungowski archetyp Jaźni. U dołu znajduje się wystający cokół z treścią ukrytą niejako w zestawieniu z bogatą dominującą architekturą. Treść przedstawień na tym skromnym gzymsie jest bardzo wymowna, nie zatrzymuję się jednak na niej. Na razie pomijam ją, bo najistotniejszy jest program ideologiczny dziedzińca. Aby dostać się do reprezentacyjnych pomieszczeń pałacu należy wyjść po schodach na pierwsze piętro. Schody te posiadają szczególnie ciekawą oprawę.
Po obydwu ich stronach stoją gigantyczne postaci, a pomiędzy nimi przedstawiony jest symbol patrona Wenecji Św. Marka. Symbol ten jest już jednak animalistycznym przedstawieniem, gdyż widzimy lwa trzymającego w łapach księgę. Postaci kolosów stojące poniżej opisywane są przez historyków jako bogowie, wojny- Ares i morza - Posejdon. Nie potrafią jednak wyjaśnić, z jakiego powodu tych właśnie bogów przywołuje się ze świata starożytnego i jaką triadę tworzą z lwem na szczycie tego układu. Aby rozszyfrować te znaczenia proponuję, abyście spojrzeli co owe gigantyczne potężne postaci trzymają w ręku. Trzymają w ukryciu, niejako chowając swój wstyd. Jeśli przyglądniecie się uważnie to zobaczycie, że każdy z nich trzyma własnego penisa, którego zostali pozbawieni.
Aby zrozumieć tę alegorię należy wiedzieć, co niegdyś członek męski symbolizował. Szczegółowy pogląd znajdziecie w opisach, które umieściłem poniżej. Tu wspominam jedynie o potencji i obfitości, kojarzonej z męskim pierwiastkiem naszego bytu. Kolosi symbolizują więc minionych, niegdyś potężnych bogów, którzy stracili swoją potencję. Gdyby dalej ją reprezentowali to powyżej nie znajdowałby się lew symbolizujący św. Marka, a koń symbolizujący Varesa. Aby to zrozumieć, trzeba przyjąć do wiadomości że Rzymianie zwani Latynami ”odczytali” etruskie męskie ”V” jako ”M” i planetę Vars symbolizującą mężczyznę nazwali Marsem. Możliwe, że tak naprawdę Latynowie nie pomyli się, a specjalnie zmieniali memy dźwiękowe podbitych Italów i innych Celtów. Dla Wenecjan więc ”M” mogło pełnić ukrytą wartość męskiego ”V”. Koń u szczytu tej triady, byłby niegdyś najpotężniejszy wśród animalistyczno - kosmicznych pojęć. Byłby zatem zwierzęcym awatarem potężnego słońca w zenicie. Na lewo od niego powinno zatem znajdować się ludzkie przedstawienie młodego słońca. I właśnie tam stoi młody mężczyzna trzymający przed sobą szatę skrywającą jego impotencję. Młodzian był niegdyś wojowniczy, gdyż miał przed sobą cały dzień, gdzie w szczycie swojej potęgi, utożsamiał się z silnym zwierzęciem jakim jest koń. Z drugiej strony stoi potężny starzec symbolizujący zachodzące słońce. Zachodzące, czyli u kresu swojej dziennej egzystencji. Trzyma on w ręku coś, co jest rozumiane jako ryba. Zachodzące słońce w kulturze śródziemnomorskiej często postrzegane było jako tonące w wodzie. Czyż taki zachód nie jest piękny? Kres ziemskiej wędrówki człowieka nazywamy zgaśnięciem. Mówimy często o naszym kresie, że dusza wówczas odpływa od człowieka. U kresu naszych dni możemy mieć nadzieję na życie pozagrobowe, na nicość, której w życiu doczesnym nie sposób doświadczyć lub na odrodzenie się w cyklu życia, które obserwujemy. Silny starzec trzyma być może w ręku coś, co moglibyśmy postrzegać jako wstępne stadium życia ludzkiego embrionu. Nie bez znaczenia są też dłonie trzymające symboliczne pojęcia. Obydwaj, przyrodzenia, których zostali pozbawieni trzymają w prawych dłoniach. Symbole zaś potężnego słońca obrazowanego tarczą jak i tego zamierającego w bezmiarze morskim, posiadają oni nadal, ale sugerujące słabość. Wprawdzie tarcza Varesa oparta jest o prawą jego nogę, ale odwrócona jest tyłem do przodu. Wchodząc po schodach nie widać tego, lecz z drugiej strony jej powierzchnia jest zasłonięta, tak jak okaleczone miejsce pozbawione genitaliów skryte jest pod szatą.
Lewe ręce zasłaniające tkaniną wstyd kolosów są tymi słabszymi. Słabość przynależy kobietom jako płci pięknej. Tarcza ma bronić przed ciosem, jak jednak wojowniczy kolos ma go zadać wrogowi trzymając w prawej ręce obcięte jestestwo? Lew, podobnie jak koń również symbolizuje siłę, ale siłę utożsamianą z nocą kojącą gorący klimat. W czasach, gdy klimat uległ ochłodzeniu, potencja słońca, jako symbol mocy, musiała i została odrzucona. Dawni bogowie musieli ustąpić miejsca nowej wierze, która przybyła z gorącego klimatu i zwyciężyła. Naprzeciw triadzie słonecznej pozbawionej potencji znajdują się figuralne przedstawienia pierwszych ludzi Adama i Ewy. Młode słoneczne bóstwo patrzy na brzemienną Ewę. Trzymając własnego penisa w ręku, nie może więc być już postrzegany jako kosmiczny aspekt męskiej potencji. Mamy więc zderzenie pojęcia kreacjonizmu z ewolucjonizmem. Kolos symbolizujący stare słońce patrzy zaś na krzyż znajdujący się na szczycie kopuły bazyliki św. Marka. Dylemat, który wcześniej mu towarzyszył, polegający na tym, czy życie które kończy się jest definitywnym końcem, czy też nie, zostaje rozstrzygnięty. Jego żywot bowiem kończy się wg nowej wiary bezpowrotnie. Z obciętym symbolem potencji trzymanym w ręku uświadamia sobie, że cykliczność nie istnieje.
W Wenecji na każdym kroku pojawiają się symboliczne postacie starca i młodziana nazywane Gocjo i Negocjo. Gdyby nie zmiana memu dźwiękowego było by to hocjo i nehocjo. Z obciętym penisami ich nazwy musiały się zmienić. Jedna z nich ma nakrycie głowy a druga ma odsłonięte włosy. Młodzian nie wiadomo, co skrywa pod turbanem zaś starzec pokazuje wysokie czoło, które śmiało możemy nazwać łysiną. Obecnie wiemy, że włosy wyrastają z cebulek, które posiadamy w nasze skórze. Niegdyś jednak ludzkość mogła sądzić, że włosy wrastają. Wrastają tak, jak rzucone nasiona na ziemię. Taka obserwacja mogła być poprawna, gdyż jako dzieci rodzimy się przeważnie pozbawieni owłosienia, a w fazie płodowej nie posiadamy go. Ludzkość odczuwająca naturę i identyfikująca się z nią podkreślała ten związek, goląc się, gdy umierała bliska osoba bądź zwierzę. Zostawiali więc miejsce na wrośnięcie włosów bytu, który właśnie odszedł. Wenecki ”Posejdon” właśnie taką fryzurę posiada. Podczas, gdy młodzian nie posiada brody, strzec ma ją długą i obfitą. Może się to wszystko wydawać, pozornie bez znaczenia, ale myślę, że tak właśnie działa język wizualny. Triada ta bowiem znajduje się u zwieńczenia schodów. Należy wspomnieć tutaj o funkcjach architektonicznych specjalnie stosowanych, aby uruchomić zmierzona postawę naszego ciała. Budynki takie nie bez przyczyny posiadają schody. Nie jest to tylko związane z tym, że coś musiało znajdować się na piętrze, a nie na parterze budynku. Wychodząc po schodach musimy patrzeć pod nogi. Wymusza to specyficzną postawę, gdy schylamy głowę. Schyliwszy ją nieświadomie wyrażamy swoją podległość. Przyjmując taką postawę, oddajemy nieświadomie cześć symbolom znajdującym się w zasięgu wzroku. Jest to sposób tresowania ludzkości stary jak świat.
Bazylika Sw. Marka oraz Pałac Dożów powstawały równocześnie ze zrzucaniem władzy Konstantynopola. Program ideologiczny Wenecjan wyrażał się w odrzuceniu patrona, którym był św. Teodor z Amasei i symbolicznemu przyjęciu Świętego Marka, którego relikwie miano przywieść z Aleksandrii. Zastanawia zatem, co takiego Wenecjanie z owej Aleksandrii przywieźli? Wszak św. Marka symbolizuje zwierzę. To zwierzę, czyli lew, jest potężnym myśliwym, a zatem królem zwierząt. W łapach trzyma księgę. Księga zwykle symbolizuje wiedzę. Jaką zatem wiedzę Wenecjanie wykupili z rąk Arabów, o ile coś kupowali, a nie wzięli siłą? Co konkretnie przywieźli z Aleksandrii? Nie zapominajmy, że mieściła się tam niegdyś biblioteka stanowiąca skarbiec świata myśli starożytnych. Cokolwiek nie stanowiłoby o sile Wenecjan, to z każdym dziesięcioleciem coraz bardziej wypierali oni wpływy Konstantynopola w basenie Morza Śródziemnego. Swój znakomity sukces odnieśli podczas IV krucjaty, kiedy to namówili rycerstwo, głównie Franków, do uderzenia na Konstantynopol. Losy tej krucjaty były zagadkowe. Przywódcy umierali jak muchy zanim wyruszyła do swojego celu. Historię tą opisuje się tak, że po wielu przetasowaniach Krzyżowcy znaleźli się w kłopocie bowiem nie mieli wystarczająco pieniędzy, aby zapłacić Wenecjanom za udostępnienie swojej floty. To dało sposobność Doży Dandolo, który umówił się wcześniej z muzułmanami, że nie doprowadzi do uderzenia na Egipt, do wynegocjowania innego celu krucjaty. Stało się nim miasto Zadar będące pod panowaniem Węgrów, a więc w obszarze świata chrześcijańskiego. Wenecjanie za ten czyn zostali obłożeni ekskomuniką. Nie zrażając się tym i wykorzystując pretensję do tronu Konstantynopola należącą się księciu Aleksemu, skierowali krzyżowców na Konstantynopol. Atakiem dowodził ponoć ślepy Doża, któremu wcześniej Bizancjum zepsuło interesy, twierdzi też się, że stracił on wzrok właśnie w Konstantynopolu. Miasto zdobyto w 1204 roku, zatem doża dokonawszy zemsty, mógł już umrzeć, a jego zwłoki zostały złożone w Hagia Sofia. To jest wątek vendetty Doży, ale ciekawy jest również jej rezultat. Bowiem na tronie utworzonego w Konstantynopolu Cesarstwa Łacińskiego na trwałe osadzono nie Aleksego a Baldwina I. Wcześniejszego władcę Hainaut i Flandrii, wówczas jeszcze potężnego i niezależnego, konkurującego z sąsiadami regionu. Węgry były wówczas pod panowaniem dynastii narodowej, ale uzależnionej od cesarzy niemieckich, a ci związani byli z Bizancjum. Dlatego pierwszym celem był Zadar, a dopiero później Konstantynopol. Wenecjanie z tej awantury skorzystali bardzo, czego symbolem są zrabowane konie zdobiące fasadę bazyliki św. Marka. Były one niegdyś częścią grupy rzeźbiarskiej stanowiącej kwadrygę, czyli niegdysiejszy symbol triumfu. Rumaki Lizypa, bo tak nazywa się fragment zachowanej całości, przypisuje się Grekom na podstawie Pliniusza Starszego. Zważywszy, że wiemy o nim sporo z listów Pliniusza Młodszego skierowanych do Tacyta (jak dla mnie średniowieczne falsyfikaty), to całkiem możliwe, że konie te nigdy przez greków nie były stworzone, a mają zupełnie inną prominencję.
Przy okazji koni weneckich nie sposób pominąć konotacji z opowiadaną przez Homerów mityczną narracją o zdobyciu Troi. Przy okazji poprzedniego eseju opisałem grupę Laokona, czyli triadę słoneczną spętaną żmijami. Laokon ostrzegał o podstępie Greków, którzy to zostawili konia w darze Trojanom, skrywszy swoją drużynę w jego wnętrzu. Tę alegorię możecie śmiało rozumieć w ten sposób, iż w istocie koń Trojański symbolizował - penisa, a Grecy - plemniki. Przecież zdobycie Troi to opowieść o porwaniu pięknej Heleny (Heliady), a wydarzenia i miejsca historyczne są jedynie pretekstem do snucia barwnej opowieści. Tak więc koń został zaproszony do środka i wpuszczony przez bramę miasta.
To jest treść warstwy, ponadczasowej, bo mity reprezentują treść symboliczną, a nierzadko posiadają konstrukcję matematyczną, za którą kryje się opowieść kosmologiczna. Warstwa kosmologiczna mitów pozwala na współczesne odkrycia w dziedzinie fizyki. Uważam, że duża część naukowców inspirację czerpie z kosmologii zawartej właśnie w mitach i piśmie świętym, które ma charakter synkretyczny.
Ciekawostką jest to, że zwierzęciem, które dla Cesarstwa Rzymskiego, którego schedę przejęli Sasi był orzeł. Orły musiały się pojawić i w tworzących się nowych państwowościach tego okresu. Dlaczego jest to tak ciekawe? Ptaki w większości nie posiadają penisów. Akt rozrodczy polega na zwarciu się kloakami. W przypadku orłów, to niektóre z odmian tych ptaków podczas kopulacji wielokrotnie przyjmują pozycję samicy. Nierzadko trudno jest odróżnić płeć niektórych z ptaków o ile samiec i samica nie posiadają odmiennych kolorów kolorami. Gdy więc orzeł zajmował miejsce konia w symbolice ludów, miało to wymowę ideologiczną nawiązującą do słabnącego słońca. Gdy połączy się to z ukrywaniem genitaliów pod szatami rzeźbionych lub malowanych postaci, a także minimalizowaniem penisa, można zrozumieć jak znaki wszechpotężnej natury wpłynęły na rozumowanie człowieka. A wierzcie mi, zasłonięcie słońca na długi okres chmurami pyłów wulkanicznych wpływało znacznie na jego losy.
Ważne abyśmy pamiętali, że w psychoanalizie Freuda jest pojęcie męskiej falliczności. Wg niego, dziecko, nie zależnie jakiej jest płci, we wczesnej fazie rozwoju posiada wiedzę jedynie na temat męskich genitaliów. Twierdzi się zatem, że uświadamiane sobie zróżnicowanie seksualne dzieci w wieku około 3-5 roku życia związane jest z odmiennymi emocjami. U chłopców jest to strach przed utratą członka (kastracją) a u dziewczynek zazdrość o penisa.
Wydaje się zatem zasadne, że to właśnie uwarunkowanie wpłynęło na narrację naszej cywilizacji. Inną potencjalnie możliwością jest to, że to dawna narracja wpłynęła na nieświadomość zbiorową. Jeśliby tak było to chłopcy w obrębie kultury związanej z buddyzmem czy też hinduizmem nie powinni mieć obawy przed utratą członka w procesie dojrzewania.
W świecie naukowym każda teza zyskuje z czasem antytezę. Antytezą do falliczności jest wyparcie kobiecości u chłopców. Pojawiają się tu pojęcia przed edypalności i edypalności, gdy dziecko zostaje odstawione od piersi i traci uwagę matki. Tracąc jej uwagę staje się zazdrosne o nią. Wg Laxa penis kompensuje ranę, chłopca zdającego sobie sprawę z różnic swojej płci w stosunku do matki. Samo pojęcie matki opiszę w kolejnym eseju, aby tu nie zwiększać tekstu o tematykę, którą przewidziałem w związku z innym symbolem niż penis.
Zastanawiam się zatem, jak chcieliby specjaliści odseparować płeć biologiczną od kulturowej. Dla mnie jest to niewykonalne jeśli w nieświadomości zbiorowej utrwaliły się takowe pojęcia. Ponadto taka próba wysublimowania płci kulturowej pozwala również na zastosowanie sformułowana "zmiana płci". "Zmiana płci" na płaszczyźnie biologicznej jest zaś nieosiągalna. Z tego co wiem zabiegi medyczne nie są w stanie spowodować, iż biologiczny mężczyzna urodzi dziecko lub biologiczna kobieta zapłodni inną kobietę po takim zabiegu. Jeśli tak to sformułowanie to jest mylące. Nie znaczy to, że jestem im przeciwny tylko, że ich nazwa nie odpowiada rzeczywistym efektom. Właściwiej by było nazywać ją zabiegiem związanym z projekcją płci.
Ciekawa jest również potencjalna rola bestiariuszy we wczesnym średniowieczu. Czy mogły one wpłynąć na obecny emocjonalny stan dojrzewania? Jak się ma współczesna biowładza do owego zagadnienia, czy wzmacniając nowe wzorce kulturowe oraz promując konsumpcyjny model społeczeństwa nie wpływa na ograniczenie populacji? Ograniczenie przyrostu naturalnego mogłoby w teorii wpływać na wyciszenie wojen i utrzymanie status quo granic, ale czy kreowane scenariusze nie wizualizuje się nam jako związane z odchodzeniem od koncepcji państw narodowych? A może Machiavelli, i tym razem ma zastosowanie, czyli że stworzone pojęcie przeciwko, któremu miała się organizować jakaś większość zdefiniowało tą mniejszość dając jej wszelkie identyfikujące ją atrybuty? W Polsce odbywa się dyskusja dotycząca adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Jest ona często określana jako temat zastępczy, skupiający ludzi na kwestiach światopoglądowych zamiast na tych ekonomicznych. Dla wzmocnienia tej dyskusji do przestrzeni publicznej wprowadzony został obraz Matki Boskiej z dzieciątkiem, gdzie postaci posiadają tęczową aureolę. Został on zinterpretowany przez część społeczeństwa jako wyraz tolerancji. Jak najbardziej tolerancja jest niezbędna w stosunku do do każdej osoby, tyle że to przedstawienie, abstrahując od wymiaru religijnego, zakleszcza pojęcie macierzyństwa z symbolem LGBT, którym jest tęczowa flaga. Co ciekawe kiedyś tęcza jako symbol oznaczała pojednanie z Bogiem, co może być następstwem synkretyczności dużych religii i odnosić się do fenomenu wizualnego, który pojawia się w stanie medytacji. Podczas medytacji ukazują nam się sekwencyjne obrazy kolorystycznie odpowiadające kolorom tęczy. Stan ten wywołuje u wielu osób tak mocne poczucie błogości, że ich reakcją emocjonalną jest często płacz wyrażający głębokie emocjonalne uczucie. Nie sposób wiec tęczy jako zjawiska atmosferycznego postrzegać inaczej niż pozytywnie, co czyni ją bardzo dobrym uniwersalnym symbolem. Rzecz jasna, kobiety LGBT mogą urodzić dzieci, ale pojecie macierzyństwa i LGBT obejmują również biologicznych mężczyzn, gdyż żyjemy w czasach równouprawnienia. Taki przypadek, niezależnie od poglądów i intencji twórcy, można zrozumieć jako użycie języka wizualnego, który to staje się pułapką. Proszę nie traktować tej wypowiedzi jako konfrontacyjnej, a ukazującej jak nasze myśli są niezmiennie zmienne i relatywne przy zwiększającej się ilości informacji, których nie jesteśmy w stanie analizować. Rozumiem wielowektorowość samo realizacji jednostek, zastanawiam się tylko do jakiego stopnia kulturowo jesteśmy obecnie "popychani" w tym kierunku. Kiedyś to osoby o orientacji homoseksualnej udawały heteroseksualne, działo się tak do czasu, gdy nie zdecydowano się na masowy coming out. Coming out stał się w naszej świadomości publicznym ujawnieniem orientacji seksualnej niezgodnej z heteroseksualnym, nazwijmy to tak, modelem kulturowym. Coming out (of the closet) jest zatem wyjściem z ukrycia wizualizowanym jako wyjście z szafy. Szafa zatem staje się symbolem uwiezienia w ciele, jak i uwięzienia poprzez kulturę, czyli obyczajowość. Dawniej takim pojęciem była szuflada, ale komoda czy też szafka nie nadaje się do tego, gdyż trudno wizualizować w niej całe nasze ciało. Przeważnie bowiem posiadamy niewielkie mieszkania z proporcjonalnymi meblami i jako żywo ciało w ich szufladach ciężko było by upchnąć. Zaszufladkowanie dostanie więc tradycją języka związaną z wizualizacją zamknięcia myśli w małej ograniczonej przestrzeni podobnie jak zamknięcie w szafie całego będzie wizualizować zamknięcie w ciele. Obrazowanie pojęć jest w istocie stanem hipnotycznym. Każde wezwanie do wyobrażenia sobie jest związane z narzuceniem swojej koncepcji, którą ktoś wyobrażając sobie widzi. Gdy ją zobaczy, to już zaistniała ona w świecie wyobrażeń tej osoby. Jak widzicie i ja nie unikam w moim tekście takiego zabiegu. Do rewolucji przemysłowej promowano przyrost naturalny, gdyż pozornie liniowo rozwijające się kraje potrzebowały rąk i głów, aby ten rozwój realizować. W tamtych czasach osoby wyrażające swoje skłonności seksualne, nie pasujące do tej potrzeby, społecznie mogły funkcjonować, ale pod warunkiem spełnienia misji biologicznej. Wraz z rozwojem maszyn, a w naszych czasach robotyki i sztucznej inteligencji ta potrzeba będzie tracić dawny kontekst. W tak rozumianym liniowym rozwoju pozostanie zatem jeszcze konsumpcja będąca elementem samorealizacji, tworzenie jako potrzeba człowieka, gdzie ciągle istotna jest płeć biologiczna, będzie zaś zanikać. Można sobie zatem wyobrazić, że w przyszłości jednostki czujące potrzebę realizacji poprzez tworzenie będą robić coming out z środowiska LGBT. Jeśli zaś rozwinie się surogactwo, a jak wiadomo już ono istnieje, to aby się zrealizować na płaszczyźnie rodzicielskiej nawet taki coming out nie będzie potrzebny. Wygląda to jakby świat "właściwie" pojęty jawił się jako "dobry", a jednostka, która tej idei świata nie rozumie jako "zła". Tę jednostkę w każdym pokoleniu należy dostosować do zmieniającego się poglądu na świat. Każde czasy będą więc posiadać swoją inżynierię społeczną, a zapatrywania ideologiczne będą niezmiennie cyklicznie falować. Konsekwencją jest to, że równocześnie jednostki płynące blisko głównego nurtu zmian będą podkreślać jaki świat jest dziwny i że nie wiadomo dokąd zmierza jeśli pozostali nie zaakceptują ich zapatrywań. W rządach prawa, które sprawuje człowiek - co za wspaniała zasłona dla odpowiedzialności, stare światopoglądowe postawy starte będą narzędziami finansowymi, aby po jakimś okresie powrócić na fali reakcji. Z jaką cywilizacją i religią powrócą? Zapewnie będzie to wynikiem działania wielu zmiennych, ale nie zmiennie będzie na rękę sprawujących władzę. To taki wtręt dla odprężenia umysłu przyzwyczajonego do rozwoju liniowego dającego błogie poczucie pewności własnych opinii. Ponadto dzisiejsze postrzeganie LGBT ulegnie prawdopodobnie zmianie wraz z rozwojem seksownej sztucznej inteligencji i jej robotycznego ciała. Dziś już, tak zwany realny świat, nie jest w stanie konkurować z urządzeniami elektronicznymi, których treści na poziomie atrakcji fabuły, kolorystycznej i akustycznej potrafią zawładnąć człowiekiem. Pamiętajmy, że budżety przeznaczane na tworzenie nowych atrakcyjnych gier cały czas rosną. Jak wiadomo jest sporo specjalistów zaangażowanych w ich produkcję w tym psycholodzy. Czy zatem kiedyś sam fakt obcowania z drugim biologicznym bytem nie będzie jeszcze większą wartością niż jest dzisiaj? Wszyscy nieustannie podlegamy wielu wpływom, a młodość nacechowana jest szczególnie silnie podatności na moce natury i wtedy to ulegamy im najsilniej. W wieku średnim, gdy zegar biologiczny wskazuje, iż czas związany z potencjalną prokreacją się kurczy ponownie natura silniej nami rządzi, a czas ten zwykliśmy żartobliwie nazywać kryzysem wieku średniego. Jednakże wiek średni, zwany dojrzałym, w większości nacechowany jest przekonaniem o odpowiedzialności jednostki i dojrzałości własnych osądów. W działaniach reklamowych, skierowanych do potencjalnych nabywców produktu, stosuje się więc ogólny podział wiekowy na młodych i dojrzałych. Wśród młodych zaobserwowano impulsywność zakupów pod wpływem emocji. Dlatego wiele marek skierowanych do młodej grupy decyduje się na wizerunek odwołujący się do kontestowania zastanego świata. Stawia się w niej na indywidualizm, ale pewną rolę zaczyna grać również możliwość zaznaczenia swojego statusu w społeczeństwie. Młody człowiek wchodząc w życie dojrzałe wchodzi zarazem w system zależności społecznych w których musi na pewnym etapie zaakcentować swoją wybraną tożsamość. Zazwyczaj myśląc, że działa indywidualnie identyfikuje się z pewną grupą o określonych wartościach. Grupy tej szuka zgodnie ze swoimi formującymi się właśnie poglądami. Mamy więc młodość szczególnie podatną na nazwijmy to tak "formatowanie". Środowisko LGBT to doświadczenie zyskuje bardzo szybko, gdyż przechodzą oni często jakiegoś typu traumatyczne przeżycia, co powoduje "rozgryzanie" własnej psychiki, a co za tym idzie zyskiwanie świadomości wielu czynników wpływających na innych. W każdym pokoleniu, ponieważ przyjmujemy postawy wielowektorowe, będą ci którzy płyną z prądem i ci którzy płyną w przeciwnym kierunku. Wystarczy tym grupom dać identyfikację i rozgrywać je pomiędzy sobą. W latach 60 tych byli to młodzi ludzie zaangażowani w swoje państwa, wkładający uniformy wojskowe, aby walczyć w wojnach, które te państwa toczyły. Grupą na drugim biegunie byli ludzie miłości, kontestujący tę walkę. Jednych golono na "pałę" drodzy zapuszczali długie włosy. Pierwsi wdziewali jednorodne uniformy podczas, gdy drudzy zakładali, co popadnie byleby nie miało to wyrazu wojskowego. Jednak i jedni i drudzy stanowili wyraźnie odróżniające się grupy. W obydwu też grupach stosowano LSD. Było ono właśnie testowane na większą skalę. LSD zostało wynalezione w 1938 r. przez szwajcarskiego chemika Alberta Hofmana. Niemcy podczas II wojny światowej stosowały pervetin. Jego głównym składnikiem jest metamfetamina. W 1939 roku armia zamówiła 29 milionów tabletek na swoje potrzeby, a Blitzkreg po napaści na Polskę udowodnił, że te zamówienia należy zwiększyć. Między kwietniem a lipcem 1940 roku przemysł farmaceutyczny dostarczył wojsku 35 milionów perletinu. Dzisiaj rozgrywa się historyczna dysputa dotycząca aspektów etycznych zachowania wermachtu i SS, ale naćpani byli wszyscy co wpływało prawdopodobnie na ich działania. Profesor farmakologii z Kolonii Gerhard Orzechowski opracował specyfik D-IX komponując mieszankę kokainy, metamfetaminy i oksydronu. Testowano go każąc więźniom obozów koncentracyjnych maszerować przez kilkadziesiąt godzin z 20 kilogramowym obciążeniem. Rekordziści pokonywali 90 kilometrów, wielu umierało. Dzisiaj, aby wytrzymać tempo życia i stresy które nam ono przynosi sięgamy po środki, które mają nam pomóc "wyluzować". Akceptacja społeczna tych środków jest dość szeroka. Czyżbyśmy więc uciekali od świata takiego jakim go widzimy na trzeźwo? Czy może chodzi nam o współodczuwanie i jednoczenie się z innymi? Czy też chcemy być bardziej wydajni? Niezależnie jaką mamy motywację to pamiętajmy, że efektami odstawiennymi środków, które nas odrealniają, są: agresja, panika i psychoza.
Można zadać sobie zatem pytanie: kim za młodu byłem? Punkiem, popersem, hipsterem, czy też kroczyłem wydeptaną ścieżką tradycji? Niezależnie jednak od "naszych wyborów" możemy zanucić tekst piosenki:
Zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki
Chodnik zapluły, ludzi przepędziły
Siedzą na ławeczkach i ryczą do siebie
Genialne myśli, tlumy na sali
Godziny modlitw, lata nauki
Przysięgi, plany, podpisy, druki
Łańcuchy dłoni, zwarte szeregi
Warstwy tradycji, wieki kultury
Tydzień dobroci, ręce do góry!
Jak widać kompozycja dziedzińca Pałacu Dożów zdradza olbrzymią wiedzę Wenecjan dotyczącą psychologii. Nie dziwią zatem ich liczne sukcesy finansowe. Pamiętajmy, że to była najdłużej trwająca republika miejska. Handlowali oni tak dobrze, że w 1508 roku zawiązano przeciwko nim sojusz zwany Ligą w Cambrai. Sojusz zawiązany został pomiędzy papieżem Juliuszem II, cesarzem Niemiec Maksymilianem I, królem Francji Ludwikiem XII oraz władcą Hiszpanii Ferdynadem Katolickim. Przystąpiły do niej Węgry Jagiellonów, Anglia, Sabaudia, Ferrara, Mantua i Florencja. Papież Juliusz II rzucił wówczas na Wenecję ekskomunikę, czyli wykluczenie z kościoła. Do tego zresztą byli Wenecjanie już przyzwyczajeni, bo nie pierwszy raz zostali wyrzuceni poza świat chrześcijański. W bitwie pod Agnadello w 1509 roku Wenecjanie ponieśli klęskę. Walczyli wówczas z Francuzami prowadzonymi przez Ludwika XII. Francuzi okazali się tak ekspansywni, że ekskomunikowani Wenecjanie już w 1511 roku byli mile widziani w Świętej Lidze mającej na celu tym razem wyparcie Francuzów z północnych Włoch. W podobnym czasie Marcin Luter protestował przeciwko odpustom i daninom dla kościoła katolickiego. Były to czasy ostrej rywalizacji pomiędzy Francją a Niemcami o wpływy we Włoszech. Dobitnie to ukazuje Liga z Cognac. Została ona zawiązana pomiędzy Państwem Kościelnym, Francją, Republiką Wenecką, Księstwem Mediolanu, Anglią i Republiką Florencką przeciwko Karolowi V, władcy imperium habsburskiego. Wojska Karola V zwyciężyły zawiązaną Ligę, opanowały Rzym, grabiąc go i mordując ludność. Znany jest fakt wybicia wówczas obrońców Bazyliki Św. Piotra. Wtedy to z 198 osobowej załogi Szwajcarów z życiem uszło tylko kilkunastu wyprowadzając ze sobą papieża. Podobno miano wówczas wyryć imię Lutra na fresku Rafaela - Dysputa o Najświętszym Sakramencie.
„Niemcy byli źli, Włosi jeszcze gorsi, a Hiszpanie najgorsi”
Wydarzenia te znane są pod nazwą Sacco di Roma. Populacja miasta zmniejszyła się z 55 do 10 tysięcy. Twierdzi się, że te położyło to kres epoce odrodzenia w Rzymie. Wprawdzie rozegrały się następne odsłony tego konfliktu, ale koniec końców Karol V podporządkował sobie państwa włoskie i papiestwo oraz koronował się na króla Włoch i na cesarza Niemiec. Wcześniej stłumił, co jest dla mnie istotne, chłopskie powstanie w Hiszpanii. Za jego panowania Cortez podbił państwo Azteków w Ameryce Środkowej, a Pizarro królestwo Inków w Andach. Imperium kolonialne Habsburgów rozciągnęło się na tereny od Kalifornii przez Chile i Argentynę po puszczę amazońską. Podbite zostały również Filipiny. Posiadanie Karola V tak się rozrosło, że nie miał czasu zajmować się sprawami niemieckimi.
„ Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po Niemiecku do mojego konia.”
Karol V Habsburg
Wielkie religie naszej cywilizacji przeszły jak widać długą drogę docierając do obecnych swoich poglądów. Dziś cieszymy się z poszanowania cudzych wierzeń, ale nie zawsze tak było. Teraz każdy może dokonać swojego wyboru co do przekonań. Wydaje się zatem, że szanując tradycję i równocześnie poszukując odpowiedzi, pozostajemy w równowadze pomiędzy utylitaryzmem uwzględniającym dobro większości, a relatywizmem etycznym, gdzie sami stajemy się kompasem własnych ocen. Jestem za tym, aby stan ten trwał najdłużej jak to tylko możliwe odnosząc się do dobra jednostki. Cywilizacja zachodu postawiła jednak na odmienne poglądy stosując biowładzę, niż czyni to świat azjatycki, co rodzi swoje implikacje. Należy zaznaczyć, że konsekwencje mogą być niebagatelne. Wielkie religie, zwarzywszy na ich zasięg stanowią dla nas szansę na uniwersalne swoje oddziaływanie. Przeniosły też tradycję z czasów wcześniejszych co dodatkowo stanowi o ich wkładzie w naszą obecną kulturę. Mając podobne źródła mogą dziś zrezygnować z konfrontacyjnej niegdyś narracji i mam nadzieję, że to uczynią trwale.
Jak H stosowano w języku?
Przykład jak słowotwórczo działają Przed Litery H i G i jakie zmiany memów następowały pod wpływem rywalizacji ludów księżycowych i słonecznych :
Geos to greckie słowo określające ziemię. Synowie (córki) Danaosa nazywający siebie Elianes swoją ojczyznę nazywali Heliadą. Jak widać dodawali symbol H przed ziemią Elianesów czyli Eliadą. Czynili tak, gdyż to nad nią poruszał się na złotym rydwanie Helios, czyli słońce. Gdy słonce zachodziło, to Helios zmieniał się w ukrytego za widnokręgiem Hadesa. Dla Elianesów, to co było poza widzialnym światem, stawało się, gorszym od chaosu, geosem, czyli przestrzenią „piekielną” Hadesa. Tak więc poza dobrą Heliadą, czyli Grecją był zły geos, czyli ziemia.
Czym był zatem symbol H i jakie miał związki ze słowami?
"H" jako wysokość/odległość.
Chodzi tu o zmienność odległości, czyli to, że ten sam organ raz jest mniejszy, a raz większy. Ściślej to ujmując to, gdy leżymy, raz jest wyższy a raz niższy. I ta właśnie wysokość odgrywać będzie bardzo ważną rolę. Człowiek nie posiada innej części ciała tak zmieniającej proporcje dlatego też użył jej dla określenia takiego pojęcia jak wysokość i według mojej opinii stworzył najbardziej intuicyjny symbol. Ta intuicyjność została zniszczona wraz z wierzeniami Wielkiej Kultury. Zachowały się jednak słowa, które dźwiękowo nawiązują do wysokości lub odległości takie, jak chmura, horyzont. Kiedy chcemy, aby ktoś podskoczył - mówimy mu hop! W języku niemieckim słowo wysoki brzmi: hoch, w angielskim brzmi: high, w duńskim: hoj, w niderlandzkim: hoog, w jidisz w zapisie łacińskim hoykh. Ciekawe jest, że w języku polskim używało się „het” jako znaczenia „daleko”.
"H" jako płeć
Aby zrozumieć w języku związek z anatomii z płcią, wystarczy słowo chłop, które niegdyś brzmiało trochę inaczej, ale to zostawiam na inny esej. Aby to bardziej uplastycznić mogę dodać, że chłop potrafi babie zrobić brzuch i wtedy będzie miała bachora.
"H" jako dźwięk związany z seksualnością.
Podczas stosunku, jednym z dźwięków wydawanych przez mężczyznę jest H
"H" jako konieczność
Jaka jest różnica pomiędzy słowem „mam ochotę” a „chce mi się”? Olbrzymia, bo jest związana z przymusem fizjologicznym. Mam ochotę zrobić siusiu brzmi nieadekwatnie do sytuacji podczas, gdy chce mi się siusiu - zdecydowanie lepiej. Czy na Litwie, czy na rusi, siusiu, kaka, każdy musi. Jest jeszcze i inny przymus - chuć.
W języku angielskim będzie to I have - muszę. W wielu językach ( w słowiańskich zaczyna się przez wartość ”h” w różnym zapisie) słowo to ma wymienność to znaczy zastosowano ”h” (anatomiczno/słoneczny) lub przeciwstawny (księżycowy) symbol wartości czyli ”c”, jak na przykład w łacinie. W języku Hindi będzie to w zapisie łacińskim „chaahate hain”. W kurdyjskim „xwestin”. Ciekawe, że wola, a więc wybór w wielu językach będzie zaczynał się na ”w” a np w języku Chorwackim będzie brzmiał ”htjeti”. W estońskim będzie to ”tahe”. W nepalskim ”hunecha”
Ho sonno w łacinie znaczy chce mi się spać, ale można by było powiedzieć chcę spać i byłoby podobnie.
"H" związane z estetyką, wartością i boskością.
Zastanówmy się, a jest to dyskusyjne, jakich mężczyzn kobiety lubią: chudych czy grubych? Chudy będzie po-chwalony, a gruby z-ganiony i gorszy. Chudy może swoim wyglądem się chełpić, bo przynosi mu chwałę. Grubemu przed zmianą memu dźwiękowego otyły brzuch przyniósłby gańbę.
To, że pojecie - członka było kiedyś czczone, jako sprawcy życia możemy wywieść z graficznego wyglądu słowa Theos, w tym wypadku widzimy członka z pozycji widza, a nie właściciela, gdyż jest on skierowany w naszą stronę.
Słowiańskie słowo Boh będące odpowiednikiem greckiego Theos zawierało w sobie pojęcie połączenia kobiety i mężczyzny, które opisałem w eseju o Przed Literze ”B”.
W języku Hebrajskim występują przedimki określone. W polszczyźnie brak jest tej części mowy i używamy w tym celu zaimka ”ten”. Zaimek ”ten” jest zaimkiem wskazującym, czyli pozwalającym na wskazanie osoby bądź przedmiotu bez nazywania go. Zaimek więc spełnia zupełnie inną funkcję niż przedimek. Służy jakby ukryciu, a nie doprecyzowaniu opisywanego zjawiska. Może więc określać konkretną osobę, założywszy, że odbiorca komunikatu wie, o kogo chodzi. Bóg zatem nie musi być tym Bogiem, a po prostu jest Bogiem. Przedimek w wielu językach determinuje rzeczownik, czyli określa go. W przypadku języka hebrajskiego jest to istotne, gdyż w odróżnieniu od jakiegoś boga, to tego jedynego określa się przedimkiem Ha co brzmi ha-Elohim. Ha zatem nadaje rzeczownikowi w liczbie mnogiej aspekt wyjątkowości tak jak członek jest jednym wyraźnie zmieniającym się narządem mężczyzny. Przypomnę, że jest on narządem sprawczym, związanym z pojęciem obfitości. Po polsku, gdybyśmy tłumaczyli trochę dosłownie i nie dosłownie zarazem słowo ha-Elohim brzmiałoby ono ten - Bogowie. Należy pamiętać, że w tradycji Judaistycznej istnieje określenie Boga Jahwe ustalające niejako jego konkretną nazwę.
W języku angielskim taką rolę przedimka określonego pełni: the.
"H" jako części anatomiczne.
To jest dosyć śmieszne, ale zmieniono mem dźwiękowy w wyrazie głowa. W języku czeskim jest to nadal hlava, podobnie, jak w ukraińskim, gdzie słowo to brzmi w zapisie łacińskim holova. Zwykle mówimy, że ktoś myśli głową, a nie członkiem, albo odwrotnie w zależności od sytuacji. Hłowa jest najwyższym fragmentem anatomicznym człowieka i z powodu tej wysokości zaczynała się od znaku "h".
Przed Litera "H" jako symbol słońca.
Opisując triadę dzienno-słoneczną, która w wierzeniach Wielkiej Kultury, związana była z mężczyzną nawiązałem do trzech postaci słońca: wschodzącego, południowego i zachodzącego. Tak jak wspomniałem triada słoneczna miała dwie widoczne postaci, czyli poranne wschodzące i wieczorne zachodzące słońce oraz jedną niewidzialną południową. To południowe wysokie słońce miało trzy symbole je przedstawiające, gdyż przedstawiało najistotniejszy awatar Boga.
Jednym ze sposobów określania tego słońca był symbol członka. Ma to swoją logikę z kilku powodów. Jednym z nich jest to, że jest ono wysoko. Wysokie słońce to również przemieszczające się ciało niebieskie, a jak wiemy, według położenia słońca określano czas.
Jeśli będziecie studiować historię człowieka i jego sposoby określania czasu, dowiecie się o wnioskowaniu, która jest godzina z obserwacji słońca i charakterystycznych punktów topograficznych, co utwierdzi przedstawiany przeze mnie pogląd. W językach słowiańskich zachowało się słowo hora (obecnie góra), określająca zarówno kształt terenu, jak i położenie. W językach: hiszpańskim i portugalskim to samo słowo oznacza godzinę. We francuskim będzie już to heure (co wyjaśnię w kolejnych esejach). W języku polskim, jak wiadomo jest zamienność g na h i odwrotnie. Nie jest ona opisana jako zmiana języka, która nastąpiła pod wpływem nowej ideologii związanej ze zmianami klimatycznymi, co wyjaśniają moje opisy wierzeń Wielkiej Kultury i ich starcie z religiami nowej cywilizacji. Jeśli zaś powrócimy do pierwotnego brzmienia godziny (tak jak w języku czeskim hodina) to będziemy całkiem blisko słowa hora.
Przed Litera "H" jako symbol obfitości.
Współcześnie członek męski nie posiada głębokiego znaczenia symbolicznego. Cywilizacja zachodu jawi się jako cywilizacja śmierci, gdyż jej społeczeństwa starzeją się i wymierają. Przyczyn tego zjawiska jest wiele i możnaby bez końca pisać między innymi o roli urządzeń elektronicznych i odrealnionego świata, w który uciekamy od rzeczywistości. Mamy również do czynienia z biowładzą działająca poprzez memy kulturowe na człowieka. Wystarczy uruchomić wizję niewystarczających standardów ekonomicznych do posiadania dzieci, aby przekierować potencję w ślepą uliczkę. W świecie tym członek pojawia się w akcie seksualnym wyabstrahowanym z biologicznego kontekstu. Jeśli coś symbolizuje, to jedynie przyjemność, gdyż odcięcie się poprzez antykoncepcję od sprawczości prokreacyjnej spowodowało, że nie nie postrzegamy w nim symbolu obfitości, a właśnie to kiedyś oznaczał. Obfitość nie tyczyła tylko sprawczości, jeśli chodzi o człowieka, ale każde życie. Opisując Przed-Litery P i F opisałem zarazem proces fotosyntezy. Przytoczyłem zatem greckie słowo photos, czyli światło. Warto tu zwrócić uwagę na konstrukcję symboli użytych w tym słowie. Pojawia się tu pochodnia i członek tworzące dźwięk opisany światłem w ruchu, czyli F. Światło słoneczne jest właśnie przyczyną obfitości i jako takie, jest sprawcze. Sprawczość słońca połączona z płodnością dwu-planety jaką jest ziemia i księżyc powoduje, że spotykają się na niej szeroko rozumiane cechy męskie i żeńskie, tworzące w połączeniu życie. Nie powinny zatem szokować licznie zachowane na ziemi miejsca kultu penisa, gdyż wielbiono tam coś więcej niż tylko fragment męskiego ciała. Wielbiono cud poczęcia nowego życia, co wiązało się z poczuciem szczęścia. Wielbiono także w ten sposób obfitość, która symbolizowała sytość. Chodziło o bogatą wegetację roślin, jak i zwierząt, które stanowiły pożywienie. Jeśli zaś pożywienie to nie powinien dziwić i kształt, raz falliczny, a raz jak tarcza słoneczna. Chleb powstawał właśnie dzięki hojności natury. Gdy zaś przyglądniecie się egipskiemu h zobaczycie pierwowzór chałki. Ale gdzie Egipt a gdzie Europa zapytacie? Dojdziemy i do tego, gdyż Wielka Kultura dlatego była wielka, gdyż nie miała dla siebie granic.
"H" jako Historia
Napisałem o posągu Heliosa, który stał na wyspie Rodos. Rodyjczycy postawili go, aby się chełpić swoją chwałą, gdyż zachowali się honorowo i historia ich zwycięstwa była wspaniała.
"H" jako szybkość
Słońce, koń, mężczyzna przemieszczają się szybko a więc chyżo.
"H" jako zdrowie i siła.
Ważna tu jest logika istniejąca w symbolice oraz mowie. Trudno zaś zaprzeczyć, że członek w wzwodzie o poranku symbolizuje zdrowie. Najsilniejszy wiatr wiejący w Polsce to halny. Co ciekawe jest to wiatr cieply.
"H" jako ciepło
W języku czeskim do dzisiaj gorąco brzmi horky, a w ukraińskim, gdybyśmy pisali to słowo alfabetem łacińskim, to wyglądałoby tak: haryachyy. Prawdopobnie przed zmianą memu dźwiękowego, czyli Przed Litery z "h" na "g" brzmiało "horąco". Proponuję zróbcie eksperyment, czyli trzymając przed ustami dłonie wykonajcie tak zwany huh, czyli chuchnijcie na nie. Czy poczuliście ciepło? Nie da się odczuć go w tym stopniu wypuszczając powietrze i używając dźwięku "G". Cechą słońca, podobnie jak wydychanego w ten sposób powietrza, jest ciepło. Myślę, że z tego też powodu nadal w niektórych językach gorąco (horąco) zaczyna się przez "h" - "hot". W języku idsz będzie to "heys" podobnie jak w niemieckim "heis", w niderlandzkim "heet", w hebrajskim gdybyśmy zapisywali łaciną - "cham", w islandzkim "heitt", w arabskim alharu, w japońskim "hotto", w języku francuskim, pomimo innej wymowy nadal pojawia się "h" - chaud. Podobnie w języku ormiańskim gorąco zapisywane alfabetem łacińskim to "shog".
Ciekawe, że w języku chińskim gorąco brzmi re? W hindi jest nim ga-ra-m, które celowo sylabizuję.
Przed Litera "H" jako Historia, cHwała i Honor.
Zwykle w żartach, gdy komuś się powodzi i kupi sobie dobre auto twierdzimy, że ma małego. Czasem zaś określamy jego samochód jako przedłużenie męskiego organu. Samochodem też się chwalimy. cHwalić możemy też się podbojami. Dżentelmenom nie wypada wspominać zdobytych kobiecych serc. Nie można wyprzeć się udziału w tych podojach symbolu obfitości. Jedno i drugie zaś jest sprawą Honoru. Człowiek nie będzie się przechwalał, że jest horny.
"th" w alfabecie greckim:
"H" w alfabecie fenickim:
"He" w alfabecie aramejskim:
"H" w alfabecie egipskim:
Powyżej opisałem mój pogląd na neurobiologiczną strukturę mowy i jej memetycznej przemiany na skutek zmian klimatu, pchających w przeszłości ludzkość do konfliktów. Utrwalone historycznie egoizmy zespolone z konfrontacyjną tradycją języków pchają nas do sporów wykorzystując naszą kruchą emocjonalność. Jesteśmy zatem niewolnikami słowa będącego symbolem oraz niegdysiejszego mitu, a nierzadko i kłamstwa. Nasi starzy bogowie uszu nie mogą umrzeć, wywoływani z wspólnej nieświadomości przez specjalistów od języka zoomorficznego. Ten konfrontacyjny nastój sprowokował niegdyś Ludwika Zamenhofa do refleksji nad przyszłością ludzkości. Jako dziecko miał on napisać dramat Wieża Babel, czyli tragedia Białostocka w pięciu aktach. Kto wie czy to nie obserwacja determinizmów pchających do konfrontacji spowodowała, że postanowił on stworzyć język uniwersalny. Miał być to język nadziei dla ludzkości mający ją niejako wyleczyć. Doktor ludwik Zamenhof stał się więc Doctoro Esperanto. Poświęcił temu dziełu znaczną część swego życia wspierany początkowo przez rodzinę Silberników, a następnie przez szeroką społeczność. Postulował on obok wspólnego języka wprowadzenie uniwersalnej religii ”neutralnie ludzkiej”.
Dzieło, które podjął Zamenhof poprzedzało I wojnę światową, a data jego śmierci jest jakby symboliczna, gdyż to w 1917 roku USA przystąpiło do I wojny światowej sprowokowane eksplozją w fabryce amunicji w Lyndhurs przypisywanej Niemcom. Kilka dni później eksplodowały komory amunicyjne na japońskim krążowniku Yokosuka, a już 19 stycznia eksplodowała fabryka amunicji w Londynie. W lutym Anglicy rozszyfrowali telegram Artura Zimmermana oferującego Meksykowi przymierze jeśli wypowie on wojnę USA. Meksyk do 1867 był pod władaniem Maksymiliana I, czyli Habsburga. Rozszyfrowany telegram posłużył do uruchomienia emocji opinii publicznej. W marcu, a konkretnie 3 marca w Rosji wybuchła rewolucja lutowa (różnica kalendarzy wpłynęła na nazwę). W połowie miesiąca Chiny zerwały stosunki dyplomatyczne z Niemcami co wcześniej uczyniły już USA. Pamiętajmy w tym kontekście o akcji Niemców w tłumieniu rewolucji bokserów na początku XX w.
22 marca USA jako pierwsze państwo na świecie uznały rosyjski rząd tymczasowy (początek procesu odsunięcia Oldenburgów udających Romanowów od władzy). W kwietniu Rząd Tymczasowy Rosji wydał dekret o zniesieniu restrykcji wyznaniowych i etycznych. Zniesienie tych restrykcji pozwalało ludności zgromadzonej na podstawie wcześniej uchwalonego prawa korzystać z wolności. Dotyczyło to głownie społeczności żydowskiej zgromadzonej na dawnych ziemiach polskich, które stanowiły po rozbiorze polski zachodnie gubernie imperium Rosyjskiego. Koncentracja ludności żydowskiej na tych terenach miała prawdopodobnie sztucznie wywołać antagonizm polsko-żydowski. Dwóch narodów istniejących bez państwa. 6 kwietnia USA wypowiedziało wojnę Niemcom. 27 kwietnia Grecja przystąpiła do ententy. W tamtych czasach rządzona była przez Konstantyna I z dynastii Gluckburgów będącej boczną linią Oldenbórgów. Posiadał on przydomek Bułgarobójcy i Syna Orła. Na skutek nacisku aliantów musiał on ustąpić i przekazać władzę swojemu synowi Aleksandrowi. Grecy przystąpili zatem do aliantów. W maju i czerwcu wybuchały bunty w armii francuskiej, a nawet jeden z regimentów ogłosił anty wojenny rząd. 1. lipca w mieście East st. Louis w stanie Illinois spory o pracę zakończyły się rozruchami na tle rasowym. 12. lipca pod Ypres Niemcy użyli gazów bojowych. 17 Lipca niemiecka dynastia Sachsen - Coburg - Gotha zmieniła nazwę pod którą jest obecnie znana, czyli na miano Windsor. W rzeczywistości stanie się ona niebawem dynastią Glucksburgów, gdy tylko zacznie rządzić następca Królowej Elżbiety II, gdyż jej dzieci pochodzą z małżeństwa z księciem Filipem. Tak więc przyszły król Anglii pochodzić będzie z bocznej lini Oldenburgów. Nie ma co demonizować ”Angielskich” Wettynów wystarczy sobie przypomnieć ”Belgijskiego” Leopolda I, który w swojej prywatnej posiadłości Kongo urządził ”jądro ciemności” dla kilku milionów niewolników, którzy postradali życie będąc wyzyskiwanymi. Jakoś należało podreperować swój budżet w czasach zmieniającej się ekonomii. Te właśnie działania opublikował swojego czasu Morel. Zaskakujące jest jego nazwisko tak blisko dźwięczne dla pojęcia Moralność. Wygląda jak wytworzone do rozmontowania biznesu Leopolda. Czasy te stały się one również przedmiotem twórczości Josepha Conrada, który to podróżował do Konga. Dowodził wówczas statkiem ”Roi des Belges”. Jego opowiadania pod tytułem Jądro Ciemności oddają okropieństwo tamtych czasów. 15 sierpnia Roman Dmowski założył w Lozannie Komitet Narodowy Polski. 15 października sułtan Imperium Osmańskiego Mehmed V ogłosił swoim sprzymierzeńcem Cesarza Wilhelma II Hohenzolerna. 26. Brazylia wypowiedziała wojnę państwom centralnym. 2. listopada Artur Balfour zapowiedział powstanie państwa żydowskiego w Palestynie. 6 listopada odbyła się trzecia bitwa o Ypres. Straty walczących stron wyniosły 708 tysięcy żołnierzy. 7 listopada krążownik Aurora oddał strzał będący wezwaniem do rewolucji październikowej. Pod koniec listopada toczyła się bitwa pod Cambrai, gdzie masowo ginęli żołnierze obydwu stron na skutek dalszej mechanizacji zabijania. 7 grudnia USA wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom. 11 grudnia wojska brytyjskie wyparły siły Imperium Osmańskiego z Jerozolimy. 20 grudnia powstała Czeka, na której czele stanął Feliks Dzierżyński…
Zmierzam do tego, że obecnie lingua franka świata cywilizacji zachodniej jest język Angielski i być może pozostanie on nadal w tej roli, co jest dobrym rozwiązaniem. Warto jednak rozważyć stworzenie nowego języka. Współcześnie prawdopodobnie możemy przeprowadzić badania w postaci symulacji oddziaływania mowy na naszą psychikę. Poza konfrontacyjną warstwą dałoby się zatem rozwiązać szereg mniejszych dylematów deterministycznych. To co byłoby niezwykle interesujące, to szansa na odtworzenie wartości mowy odpowiadających pierwotnej semiotyce, tak abyśmy dostrzegali swoje związki z naturą. Ponieważ, jak to wykazuję, języki słowiańskie posiadają bliższą formę odpowiadającą pierwotnemu postrzeganiu neurobiologicznemu (ominęła je romanizacja), to proponuję, aby stały się skarbcem do czerpania inspiracji. Myślę, że już Zamenhof poświęcając swoje życie stworzeniu Esperanto, oraz dalsze losy ludzkości, wskazał iż warto zwrócić uwagę na język jako potencjalny łącznik ludów. Ja zaś twierdzę, że może on również lepiej służyć człowiekowi w wymiarze jego związków z naturą i rozumieniem siebie samego, co w powszechnej świadomości zostało zatracone.
Wydaje mi się, że powrót do pierwotnych semiotycznych znaczeń powinien dokonywać się poprzez szacunek do łączącej nas kultury, która przeniosła w swojej tradycji ich relikty. Myślę, że nie powinniśmy jednakowo jej kontestować ze względu na różnorakie losy społeczeństw jak i na uwikłanie w stare kłamstwa historyczne, które dzisiaj kształtują często mylne poglądy. Poglądy często reprezentowane przez wydziały humanistyczne świata naukowego do którego mamy zaufanie i traktujemy je mylnie jako "prawdę". Pamietajmy, że jesteśmy manipulowani w sposób doskonale trafiający w naszą emocjonalność. Projektując, że nasze oczekiwania ziszczą wraz z głoszonymi przez jakąś ideologię hasłami trafiamy w głąb króliczej jamy. W świecie gdzie kapitał walczy z kapitałem energią jednostek nie posiadających władzy ekonomicznej są one na straconej pozycji. Wszyscy zaś razem i ci posiadający władzę i władani, uwikłani jesteśmy w panujące nad nami prastare, atawistyczne moce. Są one właśnie intensywnie używane w memetycznym przeprogramowaniu społeczeństw - inżynierii społecznej XXIw.
Czytaj inne eseje o wspaniałych dokonaniach Wielkiej Kultury!