Ochłodzenie klimatu. Co będzie, jeśli klimat zamiast ocieplać się, ulegnie gwałtownemu ochłodzeniu?

 

 

Ochłodzenie klimatu.
Co będzie, jeśli klimat zamiast ocieplać się, ulegnie gwałtownemu ochłodzeniu?

 

 

 

 

Jak zapewnie wiecie, od kilku lat opisuję moją hipotezę, która ukazuje, jak ukształtowały się nasze symbole czyli, w jaki sposób natura wytworzyła mowę, którą się posługujemy. Podkreślam zatem w niej związek zarówno ciał niebieskich, jak i świata zwierzęcego z istotą, która wyodrębnia się z niego, określając samą siebie mianem człowieka. Staram się ukazać owe związki w Przed Literach, które odsłaniają dzieje mowy, uzależnionej od zmian klimatycznych.

Doszedłem do wniosku, iż memy dźwiękowe (nazywane fonemami) i przypisane im symbole ulegały zmianom z powodu ekspansji i podboju, a one spowodowane były zmianami klimatu.

Zauważyłem, że istotne zmiany owych memów nastąpiły, gdy klimat się gwałtownie ochładzał. Cykle Milankovica, które opisałem w eseju o Przed Literach + i g, ukazują właśnie cykliczność zmian klimatycznych, ale zachodzą one również rewolucyjnie, za co odpowiadają głównie upadki meteorytów oraz wybuchy wulkanów.

Uważam, że to właśnie wybuchy wulkanów przyczyniły się do gwałtownej zmiany symboliki, którą opisuję. Owe wydarzenia były katastrofą dla ludności, która  najbardziej podlegała skutkom ochłodzenia klimatu. Zatem to gwałtowne ochłodzenia powodowały, iż owa ludność ulegała  zdominowaniu i pozostawała pod wpływem, opartych na lęku, metanarracji.

Wyodrębniłem dwie fazy głębokich zmian; pierwszą był podbój świata celtyckiego przez Cesarstwo Rzymskie w I w. p.n.e. spowodowany wybuchem wulkanu Omok na Alasce (to jest moja hipoteza, konkurencyjna do koncepcji McConnela i Michaela Siglema, którą opisałem w eseju "O życiu i śmierci"). Drugą fazą był podbój świata słowiańskiego poczynając od VI w., kiedy to wybuchł wulkan Krakateu na Jawie (przy czym w przypadku  tego wybuchu powtarzam argumentację Kena Wohletza z Los Alamos National Laboratory, a zawarłem ją w eseju o Przed Literach "+" i "S").

Podkreśliłem również, że uważam, iż zarówno rosyjski psychoanalityk Immanuel Velikovsky, jak i niemiecki twórca hipotezy czasu widmowego Helibert Illig, mieli rację twierdząc, że w historii dodawano czas, co powoduje, że nasz obecny kalendarz nie odpowiada realnemu upływowi czasu od konkretnych wydarzeń. Zakłamanie historii wytworzonymi mitami narodowymi, które powstawały głównie w trakcie rewolucji przemysłowej spowodowało, iż ani daty ani fakty nie stoją we właściwym miejscu, a przez to nie mogą stanowić przykładu, na którym możemy się uczyć stosując analogię. Świat naukowy zorientował się już dawno, że owe nauki historyczne będące zbieraniną mitów narodowych - należy uporządkować. Dzięki temu powstały choćby takie działania, jak archeologia genetyczna, ukazująca skąd dana ludność przywędrowała i od kiedy już zajmowała dane ziemie. Dokonując korekty zmitologizowanych nauk historycznych (opierających się po części na falsyfikatach, które to traktuje się jako prawdę) zbliżamy się do jakiejś prawdopodobieństwa dziejów, ale też dokonujemy współczesnej ich reinterpretacji. Owa reinterpretacja musi mieć siłę, aby przebić się przez narodowe lub wyznaniowe egoizmy i zaistnieć w naszej świadomości (nie mam nic przeciwko narodom oraz wyznaniom - wprost odwrotnie uważam, że ich wielość daje możliwość zorientowania się, co do potencjalnych przyczyn zatarcia pierwotnego monomitu - a to leży w centrum moich zainteresowań).

Gdy obserwuję, w jaki sposób reagują organizmy państwowe i międzynarodowe na chorobę Covid 19, to zauważam mechanizmy solidarności, jak i te związane z grupami interesów. Uwidoczniło mi to po raz kolejny właściwą konstrukcję, opisywaną utopijnym określeniem Demokracja (którą, na marginesie, bardzo lubię). Nie obrażam się wcale na tę konstrukcję, odwrotnie, cenię sobie, że daje mi jako jednostce dość dużą swobodę i chciałbym, aby ten stan był trwały ale rzeczy nigdy nie pozostają takimi samymi.

Zatem widzę obecnie już dwie potężne metanarracje; pierwsza związana jest z ociepleniem klimatu, a druga z pandemią, zapowiadające olbrzymie zmiany, które szybko nadchodzą.

Ponieważ owe metanarracje służą już owym zmianom, to rzecz jasna z zasady muszą mieć odpowiednią siłę. Współcześnie uzyskują ją dzięki technologiom, dynamicznie zmieniającym nasz świat, a więc algorytmom.    

W poprzednim eseju podzieliłem się swoimi futurystycznymi myślami, że owe algorytmy zostaną użyte w procesie rewolucji technologicznej, doprowadzając do trans-humanizmu a zatem wyparcia biologicznego człowieka. Przedstawiłem moje obawy zaznaczając, że wiele osób wyraża podobne myśli. Trans-humanizm może bowiem odrodzić podział, który znamy, jako ideologię związaną z koncepcją „Nad człowieka”, a która była kontynuacją wcześniejszego izolowania się arystokracji we własnej grupie tak, aby ona nadal dominowała pozostałe grupy. Przywołałem zatem koncepcję rozszerzenia się owej wcześniej zamkniętej grupy na aparat urzędniczy i inteligencję w procesie rewolucji przemysłowej, gdy to arystokracja traciła na znaczeniu. W tym to okresie ukształtowały się nauki historyczne, nadające nowy sens dawniej zdominowanym masom w oparciu o koncept narodu, związanego językiem ( na początku tego procesu ani granice ani używany język nie odpowiadały tym współczesnym) i mitem więzi etnicznej. Pominięto wówczas jakby aspekt romanizacji, germanizacji itp…

Wszystko to można odnaleźć w moich esejach.

Zaznaczyłem zatem, iż proces trans-humanizmu, w który wkroczyliśmy może doprowadzić do ostatecznego przejęcia władzy nad większością ludzi przez sztuczną (syntetyczną) inteligencję. Stanie się ona wówczas następnym bytem w procesie ewolucji, który będzie nas traktował, jak pozostałe zwierzęta (specjalnie używam takiej ekspresji). 

Nie ma jednak już dominującej metanarracji, która blokuje taką możliwość, gdyż została ona właśnie zniwelowana, przy użyciu retoryki wizualnej i memetyki w procesie przeprogramowania społeczeństw. Stało się tak, gdyż zamknięto usta instytucjom religijnym. Nie było z tym problemu, bo same po części przyczyniły się do fali krytyki.

Dyskurs o naturze etycznej owych zmian kompletnie zamarł. Już masowo używamy preparatów związanych z mRNA, co stało się przez politykę faktów dokonanych. Nie ma znaczenia, czy wiążą się one z zmianą DNA czy też nie, gdyż „zyskujemy” w ten sposób, nowe powszechne doświadczenie, które staje się praktyką. Więcej, owa ingerencja niebawem przyjmie wymiar identyfikacji nazywanej paszportem bio-odporności. Wydaje mi się, że już obecnie (w wojskowości), jak i również niebawem w medycynie zaczną być powszechnie stosowane rozwiązania inteligentne. Nie mam nic przeciwko rozwojowi medycyny ratującej życie, gdyż sam chodzę na własnych nogach dzięki jej rozwojowi (przeszedłem operację kręgosłupa) ale, czy będziemy ostatecznie zadowoleni z drogi, którą właśnie obraliśmy?

Uważam zatem, że hamulec bezpieczeństwa, którym były zawsze wpływy powszechnych religii, nie zadziałał. Oznacza to, że w czasach rewolucji technologicznej narodziła się nowa religia, która podyktowana jest „wolą niebios”. W ten sposób klasa urzędniczo-polityczna i inteligencja będzie traciła swoją pozycję na rzecz arystokracji internetowej - cognitariatu, konkurującej z arystokracją finansową posiadającą „staromodne ale dobre know how”. Cykl więc zatacza koło.

Zatem nie ma już skutecznej metannarqacji opartej o lęk przed zdominowaniem przez sztuczną inteligencję, co uważam za potencjalne zagrożenie dla człowieka takiego, jak go pojmujemy dzisiaj.

Jeśli tej machiny zmian nie da się zatrzymać, to nie ma sensu rozrywanie szat. Można za to prognozować długofalowe trendy.

Postanowiłem wskazać wam nowe źródło potencjalnej metanarracji, która tym razem jest nam potrzebna.

Uważam, że jest ona bardzo istotna i powinna być dominującą dla państw położonych na północy i w górzystych rejonach, czyli: USA, Kanada, Niemcy, Francja, Szwajcaria, Północne Włochy, Północna Hiszpania i całe Pireneje, Irlandia, Szkocja, Anglia, Holandia, Szwecja, Norwegia, Dania, Belgia, Austria, Rumunia, Słowacja, Czechy, górskie rejony Chorwacji, Słowenii i Bośni, Finlandia, Estonia, Łotwa, Polska, Białoruś, Ukraina, Rosja, górskie rejony Kazakstanu, Gruzja, górskie rejony Mongolii i Chin a także Uzbekistanu, Kirgistanu i Turkmenistanu, górskie tereny Turcji i Afganistanu, Pakistanu, Iranu oraz Indii, Nepal, Islandia i Grenlandia. Jeśli jakieś państwo pominąłem to niezamierzenie

Zacznę od dojmującego początku, czyli od pożarów buszu w Australii. Nieszczęście to nawiedziło kontynent australijski na przełomie lat 2019 - 2020. Określa się je jako jeden z największych w historii Australii pożarów buszu. Zginęły wówczas 34 osoby, śmierć poniosło 480 milionów zwierząt (według szacunku naukowców z Uniwersytetu w Sydney). Spłonęło ok 103 tysięcy kilometrów kwadratowych buszu. Według NASA emisja dwutlenku węgla do atmosfery wyniosła 306 mln ton.

W 2020 roku płonęły lasy syberyjskie. W kwietniu Greenpeace podała informację, że pożary objęły około 1300 tysięcy hektarów lasów. W lecie tajga syberyjska nadal płonęła. Wówczas ogień ogarnął już 19 milionów hektarów a 10 milionów hektarów spłonęło. Gdzieś wyczytałem, że ponoć pożar był widzialny z kosmosu, co brzmi śmiesznie, bo z kosmosu obecnie wszystko jest widzialne. Ubawiło mnie to podczas, gdy sam pożar oczywiście smucił. Deutsche Welle podała wówczas informację, że pożary tajgi są tak duże, że mogą wpłynąć na klimat.

Ponieważ zgadzałem się z opinią, że klimat się zmieni, bo duże zapylenie atmosfery powoduje silne ochłodzenie klimatu, to pomimo tego, że jestem „ekologiczny”, natychmiast kupiłem drewno do kominka - tak na wszelki wypadek :) Podkreślam, że chodzi mi o rewolucyjną zmianę, a nie cykliczną, bo klimat jest złożonym pojęciem na które wpływa wiele czynników. Przytaczam zatem publikację, którą odnalazłem na stronie Harvardu, dotyczącą wpływu analogicznej emisji pyłów, ale nie na skutek pożarów, a wybuchu wulkanu Samalas w Indonezji z 1257 (link), ale możliwe, że serii wybuchów wulkanów (link)  . Warto również zapoznać się z badaniami dotyczącymi emisji aerozoli węgla emitowanych na skutek pożarów (link) oraz spodzieanym ochłodzeniem (link).

W USA w 2020 r też płonęły lasy na potęgę. W samej Kalifornii spłonęło 800 tysięcy hektarów. Według Copernicusa dym spowodowany tymi pożarami dotarł aż do Europy.

Co ciekawe, jak pewnie zauważyliście, kiedyś to ciepło było złem (z powodu akcentowania zmian klimatycznych nazywanych ociepleniem klimatu), a od niedawna jest dobre dzięki pandemii, bo wtedy wirus ginie. Mamy więc: dobre ciepło i złe zimno, w miejsce niedawnego: złego ciepła i dobrego zimna. Niby nic nie znacząca zmiana, pozornie, gdyż moim zdaniem, wszelkie podziały kulturowe (jak również językowe) w głównej mierze wynikają z odmiennego rozumienia wartości ciepła i zimna - jako dobre lub złe. 

Dobre lub złe, ciepło i zimno w kontekście zmian klimatycznych powodują, że przyjmowane są rozwiązania systemowe dotyczące źródeł energii, które mamy używać. Mają one wymiar zarówno technologiczny jak i prawny. Technologicznie zmierzamy w kierunku elektryczności, a prawnie wprowadzane są ograniczenia w używaniu innych systemów grzewczych niż energooszczędne elektryczne rozwiązania. Ich wizja ma na celu przestawienie nas w przyszłości na jeden ekologiczny system, co jest szczytnym celem. Realizowane programy umożliwiają nam zainwestowanie w pompy ciepła oraz panele fotowoltaiczne. Ponieważ pompy ciepła osiągają coraz to lepszą wydajność, to preferuje się te wykorzystujące powietrze jako "dolne źródło", gdyż nie wymagają dużej inwestycji i uciążliwych prac ziemnych. To są niewątpliwie świetne rozwiązania i muszę się przyznać, że od lat jestem entuzjastą pomp ciepła. Myślę jednak, że powinniśmy rozważyć ryzyka wynikające z wprowadzenia takiego systemu i być może zmodyfikować podejście a zatem również i rozwiązania technologiczne jak i prawne. Dotyczy to głownie braku autonomii tych rozwiązań, która może się objawić w specyficznych okolicznościach.   

I teraz zmierzam do brzegu opisując dlaczego owa autonomia rozproszonych systemów grzewczych będzie konieczna:
Gwałtowna długotrwała zmiana klimatu będzie związana,  z wybuchem wulkanu. Kiedy on wybuchnie? Nie wiem. Jeśli taka zmiana klimatu nastąpi to będzie ona poważną katastrofą. Nie jest to nic odkrywczego, gdyż wiele osób tak twierdzi. Przytaczam zatem opinię profesora historii na Harvardzie, Pana Michaela McCormicka:

“It really gives us pause for the future because volcanic eruptions will continue, and they will come at unpredictable times,” 
“It is sobering to see how this may have had an effect on a very productive economy in the ancient world, and we need to reflect on how it may affect us.”
(link)

Twierdzi się, że był i taki okres w historii planety spowodowany wybuchami wulkanów, że wyglądała ona jak kula śniegu (link

Wyobraźcie sobie trwające przez 3 miesiące mrozy poniżej -20 stopni (nawet do -50), a przez większość roku temperaturę około 0-7 stopni - na obszarach, które powyżej wymieniłem, czyli na bardzo dużej powierzchni ziemi. Aby dopełnić obraz, to będą padały kwaśne deszcze, a ci którzy zetkną się z toksycznymi pyłami - w większości umrą (zamieszczam link do artykułu poswięconego skutkom wdychania powietrza podczas pożarów w Australii). Ponieważ mamy w Polsce bardzo niewielkie rezerwy wód głębinowych, to będzie brakowało wody pitnej. Po kilku miesiącach zjemy całe zapasy i wszelkie zwierzęta, które dotrwają do tego czasu. Myślę bowiem, że wiele osób zrezygnuje z wegetarianizmu, bo nie będzie żadnych płodów rolnych. Drzewa będą pękały z zimna, a ludzie zamarzali w domostwach. Co wtedy zrobi reszta świata? Chyba niewiele - wnioskując z historycznych analogii.

Przypominam, że według mnie, Juliusz Cezar nie chciał pozwolić uciekającym przed chłodem Helwetom (po wybuchu wulkanu Omok) zejść z gór i dostać się na cieplejsze obszary. Usypał wały w okolicach dzisiejszej Genewy i tam ich mordował.

Rzymianie wybudowali mu świątynię na Forum Romanum, gdyż zaliczyli go w poczet bogów. Był on pierwszym władcą, w dziejach Rzymu, uznanym za boga.

Cesarz Justynian, wydaje mi się, że podobnie jak i wcześniej Cezar, mógł masowo likwidować ludność uciekającą przed chłodami w VI w. n.e. kiedy to gwałtowne ochłodzenie klimatu sprowokował wybuch wulkanu na Jawie. Za swojego panowania wytracił innowierców, zamknął akademię platońską i myślę, że spalił sporo bibliotek.

Pozwolę sobie rownież przytoczyć fragment mojego eseju o przed literach "+" i "S":

"Jak się przypuszcza, człowiek neandertalski, nie wyginął samoistnie co sugeruje słowo określające kres jego losów. Prawdopodobną przyczyną jego ”zniknięcia” była rewolucyjna zmiana klimatu jaką był wybuch wulkanu i jego skutki związane z szybkim, drastycznym i długotrwałym ochłodzeniem. Dr Roberto Scarpa z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Salerno we Włoszech, twierdzi, że doszło wtedy do potężnego wybuchu wulkanu Campi Flegrei. W powietrze miało wylecieć 300  kilometrów sześciennych popiołów i skał. Wyrzucił on również ok 450 milionów kilogramów dwutlenku siarki. Pyły i trujące gazy na lata przysłoniły słońce powodując ochłodzenie klimatu.. Siła ochłodzenia związana była z ilością wyrzuconych przez wulkan pyłów do atmosfery. Pyły te zasłaniając słońce uniemożliwiały wegetację. Najprawdopodobniejszą przyczyną całkowitego wyginięcia Neandertalczyka było to, że Homo Sapiens, któremu sprzyjał chłód wybił osłabionego głodem i silniejszego wcześniej od siebie człowieka. Czy zatem to kosmiczna katastrofa z przed 50 tysięcy lat, czy też wybuch wulkanu lokowany 40 tysięcy lat temu, były bezpośrednią przyczyną dominacji Homo Sapiens tego nie wiemy."

Przypomnę również tradycję zawartą w piśmie świętym, która wydaje mi się, że może być cenną wskazówką. Chodzi mi o dziesięć plag, które według mitu Izraelitów miały nawiedzić Egipt. Każdą z nich pomimo dziwacznych nazw możemy przyrównać do naszych czasów. Zwróćcie uwagę, że dziewiątą z nich była ciemność a dziesiątą śmierć pierworodnego syna Faraona. Smierć ta miała przyjść w postaci "piasecznego dymu".  

Śmierć pierworodnego syna Faraona można rozumieć symbolicznie. Ciekawą analogią są więc współczesne badania DNA dotyczące szczątków mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego sprzed około 4400 tysięcy lat. Na ich podstawie wysnuwa się wniosek, że w tamtym okresie męska populacja została w 100% "zastąpiona". Zastosowane słowo "zastąpiona" można też poetycko opisać w ten sposób, iż pierworodni synowie zginęli za sprawą Anioła Śmierci i piasecznego dymu, jeśli przyczyną ich "odejścia" był wybuch wulkanu. 

Wyjście Izraelitów z Egiptu hipotetycznie datuje się na podobny okres jak i upadek Troi. W eseju o przed literach + i S napisałem:

"Los synów Ajgyptosa może być więc równoległą opowieścią do księgi wyjścia, gdzie Bóg Izraela doświadcza Egipcjan plagami z których dziewiąta jest ciemnością a dziesiąta śmiercią pierworodnych Egiptu. Upadek Troi jest lokowany przez historyków mniej więcej w tym samym czasie co wyjście Izraelitów z Egiptu, a właśnie przy tej okazji wspomniani zostali potomkowie Danaosa przez Wergiliusza. Czym był ich dar ofiarowany Trojanom? Koniem z jodłowego drewna, a Wergiliusz, co ciekawe, wspomina o potomkach Danaosa (Grekach) ustami Laokoona, który to przestrzegał Trojan przed darem Greków. Ci jednak przyjeli go, gdyż mylnie zinterpretowali śmierć Laokoona i jego synów. Przyglądnijmy się zatem w jaki sposób była ona opisana i przedstawiana. W muzeach Watykańskich stoi słynna rzeźba nazywana Grupą Laokoona. Pochodzenie jak i autorstwo tej rzeźby nie są jasne. Jedna z hipotez przypisuje ją Michałowi Aniołowi, inne mówią o greckim pochodzeniu dzieła. Przedstawia ono akt śmierci Laokoona. W środkowej części widać potężnego mężczyznę, a po bokach dwie znacznie mniejsze postaci. To zachwianie proporcji przypomina zastosowanie perspektywy hierarchicznej. Myślę, że została użyta nie tylko aby podkreślić ojcostwo, ale również potęgę oraz znaczenie Laokoona. Tego typu zabieg w sztukach był stosowany, zarówno w Egipcie jak i w malarstwie średniowiecznym, aby przedstawić wagę przedstawionych postaci. W epoce renesansu, perspektywa hierarchiczna, zwłaszcza w jednej grupie rzeźb, byłby zaskakująca z resztą podobnie u greków w II w. p.n.e. Wydaje się więc specjalnie zamierzona, aby podkreślić symbolikę przedstawionych postaci. Laokoon wraz z synami giną splątani przez węże. Układ ten przypomina swoim wyrazem triadę słoneczną z potężnym południowym słońcem. Słońcem, które kona duszone przez gada."

Pamiętajmy, że dawniej w sztukach pięknych, używano metafor, a zatem i wyrażającej je - retoryki wizualnej.  

Wydaje mi się, że niegdyś wiedzę związaną z prowadzeniem wojny nazywano war-chemią, ale jej nazwa zmieniała się przez stulecia, aby zyskać nazwę alchemii.

Szerzej o pominięciu memu dźwiękowego ”V” napisałem w eseju o Przed Literach ”J” i ”i”., gdzie wspomniałem starożytne wojownicze bóstwo - Wars związane z planetą Mars. 

Moim zdaniem w war-chemii, stosowano takie metody, jak wojna spalonej ziemi. Na przykład wojska Napoleona, gdy dotarły do Moskwy, to zastała je mroźna rosyjska zima. Aż do 1815 roku było potwornie zimno. Ciekawe, czy i ile lasów wówczas spalono. Zaś za przyczynę roku bez ciepłego lata w 1816 roku uznaje się wybuch wulkanu Tambora, który w 1815 roku wyrzucił do atmosfery tak wiele pyłów, że spowodował klęskę nieurodzaju i przyczynił się do setek tysięcy zgonów na skutek głodu.

Wojna Trzeciej Rzeszy Niemieckiej z Związkiem Radzieckim miała analogiczny przebieg i jak pewnie pamiętacie, generał Friedrich Paulus wytracił dużą część swojej armii, rzecz jasna dzięki Hitlerowi, który przeciwstawiał się odwrotowi, ale przede wszystkim na skutek mrozów i zawziętej obrony. Jak pewnie pamiętacie już zimę 1939/40 nazywano zimą stulecia. Opisywana jest ona jako nie tylko wyjątkowo mroźna, ale i śnieżna. Ciekawe czy w tamtych czasach płonęły duże połacie lasów.

 

Wobec tego powstaje pytanie, czy mamy do czynienia z ochłodzeniem się klimatu, które, jak mi się wydaje, było wynikiem stosowania sztuki wojennej (nazywanej metodą spalonej ziemi) znanej od niepamiętnych czasów oraz z zastosowaniem zarazy będącej w arsenale wojennym od starożytności?

Dziś wojna może mieć różne oblicza, więc zacytuję Marka Terencjusza Warrona:
„Rzymianin zwycięża, siedząc”

Jak wiadomo, wojny wywoływane były przez grupy interesów - dla interesów. Czy zatem obecnie mamy podobną sytuację? Jeśli zaś nie, to może są one wynikiem zjawisk klimatycznych - powodujących wiele zmiennych, które pchają ludzkość do konfliktów? A może współcześnie meta-narracje, tłumaczące nam, że "walczymy" z klimatem bądź pandemią, są nam potrzebne, gdyż powodują, że współdziałamy nie walcząc ze sobą nawzajem?
Takie oto pytania, na które nie znajduję odpowiedzi, powodują, że wpadam w zadumę nad światem. Dzięki niej mogę dzielić się kolejnymi esejami o naturze, która ukształtowała znaczenia naszych symboli.